[ Pobierz całość w formacie PDF ]

choć bała się usłyszeć odpowiedz.
Zachary wzruszył ramionami.
- Przypuszczalnie nad ranem, ponieważ obie strony chy­
ba chcą jak najszybciej dokonać wymiany. Ale wszystko
zależy od przebiegu negocjacji. W przypadku jakichś sporów
mogą potrwać kilka dni, a nawet tygodni. Musimy uzbroić się
w cierpliwość.
- Ten osobnik sprawia przyjacielskie wrażenie. - Kristin
ruchem gÅ‚owy wskazaÅ‚a uÅ›miechniÄ™tego czÅ‚owieczka. - Mo­
że gdybyÅ› z nim porozmawiaÅ‚ i użyÅ‚ odpowiednich argumen­
tów, pozwoliłby nam uciec.
- Już próbowałem go przekonać. Proponowałem łapówkę
w każdej postaci, począwszy od pieniędzy, a skończywszy na
wagonie pełnym czekoladowych batonów firmy Hershey.
Ale w przeciwieństwie do nas ten przemiły typek bardziej
ceni własną skórę.
Pózniej prawie nie rozmawiali. Kristin zabrakło śmiałości,
aby spytać, czy Zachary nadal ją kocha. Obawiała się, że
zaprzeczy.
Po pewnym czasie znów dostała trochę tajemniczej zioło-
wej herbaty, tak dobrze działającej na obolałe kolano. Po jej
wypiciu szybko zapadła w głęboki sen.
Została z niego wyrwana dość gwałtownie. Ktoś mocno
nią potrząsnął, powiedział coś ostrym tonem i postawił ją na
nogi, zanim zdążyła otworzyć oczy.
Zamrugała, oszołomiona, i ujrzała ulubionego porucznika
Jaschy, potężnie zbudowanego mężczyznę o nazwisku
Quang. Sądząc z jego miny, niewątpliwie był zadowolony
z wykonywanego zadania. Z nie skrywanÄ…, okrutnÄ… satysfak­
cją rzucił Kristin w twarz obrazliwe kabryzyjskie słowo.
- Wybacz mi, księżniczko - powiedział Zachary, gdy
dwóch żołnierzy szarpnęło go w górę - że nie bronię twojej
czci.
- Zachowaj swoje bÅ‚yskotliwe uwagi dla siebie - burknÄ™­
ła, rozcierając obolały nadgarstek ręki, którą w nocy miała
przykutą do metalowego kółka.
Quang przerwał tę wymianę zdań. Skuł kajdankami rękę
Kristin ze swojÄ… i wyszedÅ‚ z dziewczynÄ… na zewnÄ…trz. Zacha­
ry został wywleczony za nimi.
Słońce właśnie wyłaniało się zza horyzontu, a w koronach
drzew świergotały budzące się ptaki. Zapowiadał się piękny
dzieÅ„, lecz Kristin byÅ‚a pogrążona w ponurych myÅ›lach. Za­
stanawiała się, czy ona i Zachary dożyją jutrzejszego ranka.
Do Kiri pojechali w asyście kilkunastu dżipów. Quang
prowadził jeden z pojazdów, toteż Kristin tym razem nie
musiała leżeć z tyłu na podłodze, lecz siedziała na przednim
siedzeniu. Z przyjemnością oddychała rześkim powietrzem,
ale z każdym kilometrem jej obawy rosły. A gdy w oddali
ujrzała pałac, pomyślała, że jej serce zaraz przestanie bić.
Jak na ironię, musieli przejechać obok terenu, na którym
do niedawna funkcjonowaÅ‚a amerykaÅ„ska ambasada. Na wi­
dok rozległych, teraz wyraznie zaniedbanych trawników
i widocznego miÄ™dzy drzewami budynku z biaÅ‚ymi kolumna­
mi Kristin zakręciły się łzy w oczach.
Właśnie zbliżali się do pałacu i wielka dwuskrzydłowa
brama z kutego żelaza otworzyła się do wewnątrz, aby
wchłonąć kawalkadę dżipów. Nagle rozległ się ryk silnika
i korony rosnÄ…cych wzdÅ‚uż podjazdu smukÅ‚ych palm pochy­
liÅ‚y siÄ™ pod wpÅ‚ywem pÄ™du powietrza. Kristin podniosÅ‚a gÅ‚o­
wę i ujrzała lądujący na dziedzińcu helikopter.
Jascha.
PoczuÅ‚a wzdÅ‚uż krÄ™gosÅ‚upa zimny dreszcz i butnie wysu­
nęła podbródek. Nie zamierzała okazać strachu. Postanowiła
zachować godność bez względu na rozwój wypadków.
Dżip z piskiem opon zatrzymał się na brukowanym kostką
podwórzu przed bocznym wejÅ›ciem. Quang wyskoczyÅ‚ z au­
ta, pociÄ…gajÄ…c za sobÄ… Kristin. MusiaÅ‚a poÅ›piesznie przeÅ›lizg­
nąć się między sąsiednim fotelem a kierownicą.
Weszli do chÅ‚odnego, ciemnawego holu. Quang zdjÄ…Å‚ Kri­
stin kajdanki i przekazał ją w ręce Mai i kilku innych kobiet
w zwiewnych, kolorowych szatach i welonach na twarzach.
Na policzki Kristin wypłynął palący rumieniec, gdy Ka-
bryzyjki otoczyły ją ciasnym kręgiem. Wiedziała, że są to
żony Jaschy. WÅ‚aÅ›nie one zmusiÅ‚y jÄ… do wypicia odurzajÄ…ce­
go narkotyku, zanim uciekła z Zacharym.
Na myÅ›l o nim ogarnÄ…Å‚ jÄ… jeszcze wiÄ™kszy niepokój. Rap­
townie się odwróciła i napotkała spojrzenie piwnych oczu.
ByÅ‚o zadziwiajÄ…co spokojne i dodaÅ‚o jej otuchy. Przypomina­
ło, że powinna za wszelką cenę nad sobą panować.
Wzięła głęboki oddech i wchłonęła całą odwagę, jaką
w milczeniu przekazywał jej Zachary, po czym bez protestu
pozwoliła poprowadzić się na piętro.
%7Å‚ony Jaschy zabraÅ‚y Kristin do jego prywatnego aparta­
mentu. Tam obejrzały ją i rozebrały, bezustannie przy tym
paplajÄ…c. CmokaÅ‚y i wydziwiaÅ‚y po kabryzyjsku, najwyraz­
niej wzburzone opÅ‚akanym stanem jej wÅ‚osów i skóry. Kri­
stin miała wrażenie, że jest niegrzecznym dzieckiem, które
w niedzielnej sukience wytapiało się w błocie.
Starała się ignorować otoczenie i w wyobrazni przenieść
siÄ™ w inne miejsce. ByÅ‚o wypeÅ‚nionÄ… cudownymi wspomnie­
niami kryjówką w głębi duszy i pozwalało choć na chwilę
zapomnieć o przykrej rzeczywistości.
W Å‚azience już czekaÅ‚a wanna peÅ‚na ciepÅ‚ej, perfumowa­
nej wody. W innych okolicznościach Kristin uznałaby to za
prawdziwy luksus. Ale teraz, gdy domyślała się, co ją czeka
pózniej, wcale nie cieszyła się z tej kąpieli.
Wiedziała jednak, że nie ma sensu się opierać. Kobiety
dokÅ‚adnie jÄ… wykÄ…paÅ‚y, a wÅ‚osy umyÅ‚y szamponem eksklu­
zywnej marki. Kristin samodzielnie ogoliÅ‚a nogi i pachy, na­
stępnie opróżniono wannę i powtórnie napełniono ją czystą
wodÄ…. OdchyliÅ‚a gÅ‚owÄ™ do tyÅ‚u, przymknęła powieki i spró­
bowaÅ‚a siÄ™ odprężyć. W tej chwili nie chciaÅ‚a o niczym my­
śleć ani nic odczuwać.
BÅ‚ogi moment relaksu przerwaÅ‚o klaÅ›niÄ™cie w dÅ‚onie i wy­
mówione cichym głosem polecenie. W ciągu jednej sekundy
haremowe żony zniknęły jak stadko spÅ‚oszonych, koloro­
wych ptaków.
Kristin otworzyła oczy i z zapartym tchem patrzyła na
wchodzÄ…cego do Å‚azienki JaschÄ™.
Miał na sobie wytworny granatowy garnitur, koszulę
w prążki i jedwabny krawat, a gęste włosy były ostrzyżone
przez niewÄ…tpliwie najlepszego fryzjera. Jascha wyglÄ…daÅ‚ ra­
czej jak biznesmen, a nie przyszły szef chwiejącego się ka-
bryzyjskiego rzÄ…du. Gdyby polityczna sytuacja w Kabrizie
się ustabilizowała, władza znalazłaby się w rękach Jaschy.
Nikt bowiem nie sądził, że z wygnania wróci jego ojciec, aby
objąć tron.
- Witaj, Kristin. - Książę podszedÅ‚ do wielkiej, marmuro­
wej wanny i usiadÅ‚ na jej szerokim, pÅ‚askim brzegu. Spojrze­
nie ciemnych, błyszczących oczu powolutku przesuwało się
po nagim ciele Kristin, doskonale widocznym w kryształowo
czystej wodzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl