[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na palcach zbliżył się do jednego z parterowych okien.
Przez szybę, całkiem wyraznie dostrzegł Józię. Siedziała na krześle, mając twarz
ukrytą w dłoniach, Piotr Gourdon zaś, stojąc obok gładził łagodnie włosy żony. W gębi
ojciec Albanel miał rysy wykrzywione rozpaczą. Ramiona Józi drżały: płakała.
Pietrek odsunął się od okna przerażony do głębi. Obraz, który przed chwilą miał
przed oczyma, mógł oznaczać tylko jedno: Mona nie żyje! Spojrzał znów na blade
światełko w górze i zdjęła go nienawiść do tych wszystkich, którzy nie pozwolili mu
odwiedzić chorej przyjaciółki. Zbliżył się do drzwi kuchennych, otworzył je i wszedł.
Jeśli teraz znowu spróbują mu przeszkodzić, będzie walczył i krzyczał. Lecz nikt nie
usłyszał jego ostrożnych kroków. Niewyraznie dobiegał przez ścianę głos ojca Albanela.
Misjonarz modlił się.
Pietrek dotarł do schodów i cichutko jął wstępować na górę. Drzwi pokoju Mony
stały otworem. Lampa, której knot przykręcono bardzo nisko, płonęła na stole.
Zbliżył się do łóżka, nie bardzo nawet zdając sobie sprawę z własnych ruchów..
Serce miał ściśnięte bolesną obręczą; świat wokoło chwiał się i walił w gruzy. Mona nie
żyje z pewnością, w przeciwnym razie bowiem nie zostawiono by jej tak samej i Józia
nie zapłakiwałaby się na dole. Nawet perspektywa bliskiego powrotu ojca nie zdołałaby
teraz Pietrka pocieszyć. Nic nie miało wartości, skoro Mona umarła. Padł na kolana obok
łóżka, wplatając zziębnięte palce w miękkie pasmo włosów, zwisające z poduszki na
podłogę.
Wobec drobnej, strasznie wychudzonej twarzyczki leżącej tak bez życia, zdławiony,
rozpaczliwy szloch wydarł się z piersi chłopca. Miał wielką ochotę pogładzić blady
policzek, lecz niepojęty strach wstrzymał go w pół gestu. Przemógł się niebawem.
Wyciągając rękę przesunął dłonią po kołdrze, aż sięgnął palcami twarzy Mony. Wtenczas
szloch uwiązł mu w gardle, bowiem ciało dziewczynki było ciepłe. Serce Pietrka poczęło
teraz walić tak mocno, że kołatanie jego wypełniło cały pokój. Oczy Mony otwierały się
z wolna. Patrzyła na niego. I wreszcie...
Dwoje chudych, białych ramionek wyciągnęło się ku chłopcu, i objęło go za
pochyloną szyję. Słaby głosik wyjąkał jego imię. Pietrek zgiął się nad Moną jeszcze
niżej.
Przyszedłbym wcześniej tłumaczył ale nie chcieli mnie puścić!...
Nie wiadomo jak się to stało, że w tej chwili pełnej napięcia wargi Pietrka dotknęły
ust Mony. W momencie zaś, gdy chwiejna dusza dziewczynki zawróciła wreszcie z
mrocznej krainy śmierci na drogę życia do pokoju wszedł ojciec Albanel. Na widok
tego, co się stało, nie przymówił ani słowa, tylko przeżegnał się w milczeniu i z
pochyloną siwą głową stał pogrążony w żarliwej modlitwie.
Rozdział XIII
WZAJEMNE PRZYSIGI
Minęło sporo długich chwil zanim, podniósłszy głowę, Pietrek zobaczył stojącego
tuż obok ojca Albanela.
Misjonarz trwał nadal bez ruchu, jedynie łagodnym gestem wsparł dłoń na głowie
chłopca. Mona miała oczy szeroko otwarte, przy czym w spojrzeniu jej skierowanym na
Pietrka malowało się nieziemskie po prostu szczęście. W żółtym świetle lampy sprawiała
niemal wrażenie umarłej; żyły tylko jej piękne oczy, a z ich równego blasku ojciec
Albanel nabrał przekonania, iż gorączka spadła zupełnie.
Misjonarz przemówił głosem niskim i zdławionym z ogromnego wzruszenia.
Musisz teraz odejść, stąd, Pietrku. Odejść tylko na chwilę-
Mona uniosła rękę do ramienia Pietrka w słabym proteście, więc chłopak pochylił się
znów nad nią bez fałszywego wstydu i przylgnął na moment twarzą do chudego policzka
dziewczynki. W rysach ojca Albanela malowały się ogromna radość i strach. Powoli, lecz
stanowczo misjonarz odciągnął Pietrka od łóżka chorej, przy czym, pomiędzy pełnymi
rozsądku słowami przemycał wyrazy żarliwej modlitwy. Błagał Matkę Bożą oraz; świętą
Annę, by zaraza uczyniła wyjątek i oszczędziła to niewinne dziecko.
U drzwi izby Pietrek obrócił się. Prześliczne oczy Mony ścigały go tak natarczywie,
że mimo woli znów wyciągnął ku niej ręce.
Wrócę do ciebie, Mono! zawołał. Wrócę na pewno! Wrócę prędko!
Po schodach zeszli do dolnej izby, przy czym misjonarz mocno trzymał Pietrka za
rękę. Nigdy nie było im dane widzieć twarzy równie białej, jak twarz Józi. Piotr zaś
sprawiał wrażenie człowieka starego i kompletnie złamanego cierpieniem. Spojrzał na
ojca Albanela. Twarz misjonarza ociekała łzami, lecz uśmiechał się poprzez łzy. Zapzął
mówić. Opowiedział, jak to Pietrek, zakradłszy się do domu, wszedł do izdebki Mony.
Niewątpliwie Bóg go zesłał! kończył ojciec Albanel. Uczynił więcej, niżby
tego mogli dokonać wszyscy lekarze świata, bowiem zawrócił Monę od wrót śmierci.
Mona będzie żyła!
Waga ostatnich trzech wyrazów była tak wielka, że Pietrek zapomniał o znaczeniu
innych słów. Oddychał krótko i urywanie. Ani się spostrzegł, jak, tonącego we łzach,
Józia mocno przytuliła do piersi. Obejmując chłopaka całowała jego bladą, zimną
twarzyczkę. Ogromne oczy były tak szeroko otwarte, jakby chciały go pochłonąć, lecz
oto Józia rozpłakała się sama, szlochając głośno.
Po jakimś czasie, zostawiając Pietrka pod opieką męża, Józia udała się wraz z ojciem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]