[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jak sobie pani życzy.
W porównaniu z kostnicą reszta nie zmienionego, zaniedbanego kompleksu była równie
radosna i jasna jak alpejska łąka w pełnym rozkwicie wiosny. Wzdłuż jednej ze ścian ciągnął
się szereg szuflad z nierdzewnej stali. Do niektórych przytwierdzono paski z oznaczeniami
kodowymi. Twarde, pokrywające podłogę kafelki były pokruszone i popękane. Aatwo byłoby
wszystko odnowić, brakowało im jednak narzędzi i umiejętności, a poza tym nikomu na tym
nie zależało.
Na środku pomieszczenia stał lśniący kremowo biały stół, nieskazitelnie pusty pod
zawieszonymi u góry lampami. Odziany w fartuch i maskę Clemens nachylił się nad
przygotowanymi do sekcji zwłokami dziewczynki. Dokonał pierwszego nacięcia za pomocą
skalpela, po czym zatrzymał się, by wytrzeć pot z czoła. Nie robił sekcji od lat. Nie tylko że
wyszedł całkowicie z wprawy, lecz i nie był też pewien, po co to w ogóle robi w tej chwili.
Piła przecięła cicho i skutecznie maleńką klatkę piersiową.
- Jest pani pewna, że trzeba to zrobić do końca? zapytał gapiącą się Ripley. Nie zwróciła
na niego uwagi. Obserwowała w milczeniu z sercem zimnym, a uczuciami ukrytymi
bezpiecznie w miejscu, gdzie nie będą przeszkadzać. Wzruszył ramionami i wrócił do pracy.
Wsunął obie ukryte w rękawiczkach dłonie do otworu, który wykonał, oparł je o siebie
kostkami palców, zaczerpnął głęboko powietrza i rozciągnął krawędzie otworu z całej siły,
rozrywając klatkę i odsłaniając jej wnętrze. Zajrzał w skupieniu do środka. Od czasu do czasu
nachylał się, by spojrzeć z boku pod innym kątem. Wreszcie wyprostował się i rozluznił
palce.
- Nie mamy tu nic niezwykłego. Wszystko jest na swoim miejscu. Nic nie brakuje.
%7ładnych oznak choroby, niezwykłych odbarwień czy cech infekcji. Zwróciłem szczególną
uwagę na płuca. Można zgoła powiedzieć, że są anormalnie zdrowe. Wypełnione płynem, tak
jak podejrzewałem. Jestem pewien, że analiza wykaże, iż jest to woda morska z Fioriny.
Raczej dziwny stan, jak na cholerę, hmm?
Dokonał ostatniego, poprzecznego cięcia, zajrzał do środka, po czym spojrzał w górę.
- Nadal nic. Zadowolona?
Odwróciła się.
A teraz, ponieważ nie jestem zupełnym durniem, czy zechce mi pani powiedzieć, czego
naprawdę pani szuka?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi na drugim końcu pomieszczenia otworzyły się
gwałtownie, uderzając z łoskotem o ścianę wewnątrz sali. Dwie posępne postacie, które
wkroczyły do środka, nie zwróciły na to uwagi.
Wyraz twarzy Andrewsa był jeszcze mniej radosny niż zwykle.
- Panie Clemens.
- Panie naczelniku - odpowiedział Clemens w sposób regulaminowy, lecz nie uniżony.
Ripley z zainteresowaniem obserwowała nie wyrażoną w słowach rozgrywkę pomiędzy nimi.
- Mam wrażenie, że nie poznał pan jeszcze porucznik Ripley.
Podejrzewała, że tęgi naczelnik zatrzymał na niej swe taksujące spojrzenie dłużej, niż
było to jego zamiarem. Przeniósł uwagę na stół operacyjny, a potem znów na technika
medycznego.
- Co się tu dzieje, panie Clemens?
- No właśnie, sir - pisnął Aaron stanowiący odbicie swego szefa zarówno w słowach, jak i
pod względem budowy. - Co się tu dzieje, panie Clemens?
- Po pierwsze przyjemnie mi powiadomić pana, że porucznik Ripley czuje się już
znacznie lepiej. Jak pan widzi, jest w całkiem dobrym stanie fizycznym. - Andrews nie za-
reagował na zaczepkę. Lekko rozczarowany Clemens ciągnął. - Po drugie w interesie zdrowia
i bezpieczeństwa publicznego dokonuję sekcji zwłok zmarłego dziecka.
- Bez mojego pozwolenia? - naczelnik niemal zawarczał.
Technik nie przestraszył się w najmniejszym stopniu. - Miałem wrażenie, że nie ma na to
czasu - odparł rzeczowym tonem.
Andrews uniósł lekko brwi.
- Niech pan nie gada bzdur, Clemens. Czas to jedyna rzecz, której mamy na Fiorinie pod
dostatkiem.
- Chciałem powiedzieć, że porucznik niepokoiła się, iż w ciele może się znajdować
zmutowany zakazny organizm.
Naczelnik spojrzał w milczeniu na Ripley.
- Czy to prawda?
Skinęła głową, nie udzielając żadnych dodatkowych wyjaśnień.
- Okazało się, że wszystko w porządku - wtrącił się Clemens. - Ciało jest całkowicie
normalne i nie wykazuje żadnych oznak infekcji. Byłem pewien - dokończył suchym tonem -
że chciałby pan, bym załatwił tę sprawę jak najszybciej. Dlatego zdecydowałem się przystąpić
do roboty natychmiast.
Niemal widać myśli tańczące w mózgu Andrewsa, pomyślała Ripley. Fermentujące.
- Dobrze - oznajmił wreszcie naczelnik. - Ale lepiej by było, gdyby porucznik Ripley nie
paradowała na oczach więzniów tak, jak mi powiedziano, że zrobiła to w ciągu ostatniej
godziny. Bez względu na półklasztorne śluby. Rozumie pani, pani porucznik, nie ma w tym
nic osobistego. Radzę to pani zarówno ze względu na pani bezpieczeństwo, jak i dla mojego
spokoju.
- Mogę to zrozumieć - odparła na wpół uśmiechnięta.
- Nie wątpię. - Odwrócił się do technika. Dobrze by też było, gdyby informował mnie
pan o wszelkich zmianach w jej stanie. Wciąganie podobnych rzeczy do dziennika należy do
moich zadań. Czy może żądam za wiele?
Ripley postąpiła krok naprzód.
- Musimy dokonać kremacji ciał.
Andrews zmarszczył brwi.
- Bzdura. Zatrzymamy je w lodówce, zanim nie przybędzie ekipa ratunkowa. Trzeba
będzie wypełnić pewne formularze. Nie posiadam tego rodzaju swobody jurysdykcyjnej.
- Kremacja... dobre sobie, sir - zachichotał zawsze pragnący się przypodobać Aaron.
- Niech pan posłucha, to nie jest bezpodstawne żądanie - stwierdziła Ripley. - Nie chodzi
tu bynajmniej o... uczucia osobiste. Kwestia dotyczy zdrowia publicznego. - Spojrzała
wyczekująco na Clemensa.
Co u diabła aż tak ją niepokoi? zastanawiał się tamten. Na głos powiedział:
- Porucznik Ripley uważa, że nadal istnieje niebezpieczeństwo choroby zakaznej.
Naczelnik zmrużył podejrzliwie oczy.
- Zdawało mi się, że pan powiedział, iż nie było żadnych śladów choroby.
- Stwierdziłem tylko, że o ile wiem, ciało było czyste i nie wykazywało oznak infekcji.
Wie pan, jak nowoczesnym sprzętem dysponuję i jak znakomitą reputacją cieszę się w
międzyplanetarnym świecie medycznym.
Andrews chrząknął ze zrozumieniem.
- Nawet jeśli oznajmiłem, że ciało jest wolne od infekcji, nie musi to wcale oznaczać, że
tak faktycznie jest. Wygląda na to, że dziecko po prostu się utopiło, choć bez odpowiednich
testów nie sposób tego stwierdzić z absolutną pewnością. Sądzę zatem, że byłoby nierozsądne
ryzykować choćby najmniejszą możliwość, że zmutowany wirus wydostanie się na swobodę
wewnątrz kompleksu. Nie wydaje mi się też, by członkowie ekipy ratunkowej byli zadowoleni
odkrywając, że nie zastosowaliśmy wszystkich środków ostrożności. Mogliby się trzymać od
nas z daleka, a my przecież bardzo cenimy te tak rzadko składane nam wizyty, prawda? Nie
potrzebuję też dodawać, że gdyby zarazki, dla których zniszczenia piechota morska musiała
zrzucić na Acheron bombę atomową, rozprzestrzeniły się, wyglądałoby to bardzo
niekorzystnie w pańskich aktach, prawda? Zakładając, że pozostałby pan przy życiu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]