[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łatwe.
- Dobrze, spróbuję, ale nie gwarantuję niczego. Nie jestem pewien, czy uda mi
się z tą sekcją.
- Dasz sobie radę. Ciao.
- Ciao.
Odłożył słuchawkę, ja też. Pomyślałem o tej pożółkłej kobiecie w prosektorium
akademii medycznej. Jane przerwała mi potok myśli.
- Coś nie w porządku? - spytała.
- Nie, ktoś zmarł i Straus chce wiedzieć, co robić.
- Idziesz do szpitala?
- %7łartujesz?
Jane pomagała mi się pakować. Nie, po prostu była tu. Nie potrzebowałem
żadnego powodu, żeby być razem; spędzaliśmy wspólnie dużo czasu. Tak dużo, że
mój wyjazd rzucił cień na ten wieczór, chociaż nie mówiliśmy już o nim.
Chodziło o to, czy kocham ją na tyle, jak mówiła, żeby zabrać ją ze sobą tam,
gdzie zacznę pracę. Dawałem jej do zrozumienia, wiele razy, że chciałbym tego,
ale coś powstrzymywało mnie od postawienia sprawy wprost. Próbowałem jej
przekazać, że chciałbym, aby podjęła decyzję sama, bez mojego bezpośredniego
udziału. Tak to widziałem. Co by było, gdyby się nam nie udało po wyjezdzie?
Jeśli bym ją zmusił do wyjazdu z Hawajów, bez wątpienia byłbym związany swego
rodzaju gwarancją, a na to nie mógłbym pójść. Chciałem, żeby pojechała, ale na
swoją odpowiedzialność i z własnego wyboru.
Było nam dobrze. Budowanie związku z Jane stanowiło ukojenie po ucieczce od
Karen i jej pieprzniętego narzeczonego. Byłem z nią jeszcze parę razy po
spotkaniu z jej chłopakiem, ale w końcu przekonałem się, że nie mogę się z nią
widywać.
Znów zadzwonił telefon.
- Kostnica - rzuciłem wesoło.
- To ty, Peters?
- U twych stóp, Straus, stary byku.
- Ale mnie przestraszyłeś. Nie rób tego - powiedział Straus.
- OK, postaram się być bardziej uprzejmy. Co jest?
- Miałem telefon z intensywnej. Mają pacjenta z trudnościami w oddychaniu.
Pielęgniarka mówiła, że to prawdopodobnie obrzęk płuc. Lekarz prywatny martwi
się, czy to nie coś z sercem.
- Mamy tu świetne pielęgniarki, nie, Straus? Diagnoza i wszystko. To się
nazywa obsługa. Zgadzasz się z nimi?
- Jeszcze nie widziałem pacjenta; dopiero tam idę. Zadzwoniłem, gdybyś chciał
wiedzieć wszystko od początku.
- Straus, twoja uprzejmość mnie rozbraja. Ale czemu nie pędzisz tam, żeby
zobaczyć, co się dzieje, i nie zadzwonisz pózniej?
- No dobrze, oddzwonię.
- Zwietnie.
Jane była zajęta upychaniem moich książek do paru kufrów. Był to prawdziwie
gordyjski węzeł. Musiałem zdecydować, które książki zostawić - straszna rzecz
dla lekarza. Wielu ludzi uwielbia książki, ale lekarze nie mogą bez nich żyć.
Odnoszą się do nich z uczuciem. Lekarz realista szybko orientuje się, że nie
posiada całej książkowej wiedzy. Konsekwentnie otacza się różnymi tomami i
szuka wytłumaczenia, żeby kupić nowe - nieważne, czy będzie je czytał, czy
nie. Książki to parawan i tym są też dla mnie. Myśl, żeby część z nich
wyrzucić, wydawała mi się świętokradztwem, nawet jeśli dotyczyło to
podręcznika psychiatrii czy urologii.
Urologia nie jest moją ulubioną dziedziną. Zastanawiałem się często, jak można
całe życie zajmować się "mokrą" robotą - nie musi być to co prawda zła
specjalizacja, skoro urolodzy są raczej zadowoleni. Przynajmniej mają zawsze w
zapasie najbardziej słone dowcipy.
- Nie uda mi się wpakować tych książek - oznajmiła Jane.
- Wyciągnijmy je i zacznijmy od nowa. Spróbujmy je postawić, zamiast kłaść.
Pokazałem jej jak, stawiając opasłe tomisko Zarysu psychiatrii w rogu kufra.
Wtedy znów zadzwonił telefon. To był Straus z paniką w głosie.
- Peters?
- O co chodzi tym razem, Straus?
- Pamiętasz tego pacjenta, o którym ci opowiadałem, tego, który według
pielęgniarki ma obrzęk płuc?
- I co?
- Uważam, że to jest obrzęk płuc. W obu płatach słychać rzężenie wilgotne
średniobańkowe, aż do szczytów.
- Straus, spokojnie. Czy dzwoniłeś do lekarza dyżurnego?
- Tak.
- Co powiedział?
- Powiedział, żeby zadzwonić do ciebie.
- No, wspaniale. - Zbierałem myśli.
- Czy to jest prywatny pacjent?
- Tak. Zdaje się, że doktora Nauru.
- Czy to przypadek w ramach programu szkoleniowego?
- Nie wiem.
- Straus, sprawdz to.
Bawiłem się stetoskopem, bo Straus się nie wyłączył. Jane dobrze szło z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]