[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Twoja matka jest tym wprost zachwycona, siostry także. A i ja w końcu należę do
tego mrowia gości - odparował Bertie. - Bal zaćmi chyba wszystko dokoła!
Matka, rzecz jasna, wcale nie była rada z tego, że postanowił osobiście zaprosić
wszystkich sąsiadów na wielką świąteczną fetę w Sidley Park, nie omawiając projektu z
nikim prócz kucharki, kamerdynera i gospodyni, bezpośrednio zaangażowanych w
przygotowania. Lady Whitleaf miała się o wszystkim dowiedzieć na końcu.
Może niezupełnie na końcu.
Nie wybrał się jeszcze do Fincham Manor, kiedy jej o tym powiedział. yle by się
stało, gdyby akurat Markhamowie nie mogli - lub nie chcieli - przyjść na zabawę, bo jak
przyznawał się w duchu, urządzał ją w gruncie rzeczy tylko dla nich. Zresztą i to niezupełnie.
Bal był bowiem przeznaczony dla Susanny.
W ciągu ostatnich kilku tygodni przekonał się, że miłość nieprędko gaśnie ani też nie
słabnie od razu. Przygnębiłoby go jednak, gdyby ta prawda wyszła na jaw. Miał nadzieję, że
zdoła się jakoś trzymać z dala od Susanny i że nieoczekiwanie nie wpadną na siebie
wcześniej.
I cóż zrobił, żeby urzeczywistnić to niezwykle rozsądne postanowienie? Urządził dla
niej imponujący bal. A potem wybrał się do Fincham, żeby ją zaprosić. Osobiście, rzecz
jasna, bo wiedział, że ona musi tam już być.
A teraz, ledwie kilka minut pózniej, pospiesznie wychodził z dworu w Fincham.
Zaproszenie przekazał Theodore'owi, a nie - jakby należało - osobiście lady Markham i Edith.
Z tym mógł poczekać.
Susanna go potrzebowała. Albo przynajmniej wmówił to sobie.
Zmieniła się. Twarz miała bladą i ściągniętą, oczy podkrążone. Pewnie z powodu tego,
co przeżyła, czytając listy. Robiła wrażenie osoby, która nie wie, dokąd iść.
- Chodzmy ku stajniom - powiedział. - Chyba nie wyprzęgnięto jeszcze koni z mojej
kariolki. Pozwól mi cię zabrać na przejażdżkę.
- Chętnie - odparła, nie patrząc na niego. - Och, bardzo chętnie. Nie tak to sobie
wyobrażał wcześniej. Poszli w milczeniu ku stajniom, gdzie istotnie konie nadal były
zaprzężone do powoziku.
Pomógł jej wsiąść, zajął miejsce tuż obok i ruszyli. Przypomniał sobie ich poprzednią
jazdę kariolka w dniu wizyty u panny Honeydew. Chciał spojrzeć na twarz Susanny,
ocienioną kapeluszem, ale patrzyła w inną stronę.
Gdy tylko wyjechali na drogę, ponaglił konie do szybkiego biegu. Czuł wyraznie, że
Susanna chce jak najprędzej znalezć się z dala od Fincham, choćby na krótko.
Spojrzała w końcu na niego, z policzkami nieco już zaróżowionymi od chłodu. I nagle
się uśmiechnęła.
Popędził konie jeszcze energiczniej.
- Nie masz czasami ochoty na wyścig do Brighton i z powrotem?
- spytał.
Tym razem roześmiała się z tak radosnym błyskiem w oczach, że utrzymał szaleńcze
tempo przez najbliższe parę minut, koncentrując się wyłącznie na nim. Wcale nie chciał
zajezdzić koni, lecz nigdy jeszcze nie jezdził z taką szybkością, mając za towarzyszkę
jakąkolwiek damę.
- Och, jak cudownie! - zawołała.
Wiedział, że jest w tej chwili bliska histerycznego wybuchu, ale nie mógł jej dać nic
innego prócz tej iluzji ucieczki.
W końcu jednak zwolnił. Nie była to ani odpowiednia pora, ani droga, ani pogoda
żeby pędzić na łeb, na szyję.
- Opowiedz mi o świątecznym koncercie.
- Udał się, jak zresztą zawsze, chociaż za każdym razem obawiamy się jakiejś
katastrofy. Nic takiego nie nastąpiło, nie licząc kilku drobnych potknięć. Założę się zresztą, że
publiczność wcale ich nie zauważyła, bo w takich wypadkach bywa zawsze dość
wyrozumiała i pragnie się po prostu bawić. Przyszło bardzo dużo ludzi. Cieszyłam się z tego
ogromnie ze względu na dziewczęta.
Opowiedziała mu też o przedstawieniu, chórze, tańcach, szopce, którą panna
Thompson zdołała urządzić w ostatniej chwili, i nagrodach rozdanych przez Claudię.
- Czy panna Thompson zostaje w szkole?
- Chyba już na stałe. Mam nadzieję, że czuje się w niej dobrze, podobnie jak my
wszystkie. Zaprzyjazniła się zwłaszcza z Claudią. Są chyba w zbliżonym wieku.
Po chwili zwróciła ku niemu twarz.
- Osiadłeś ostatecznie w Sidley Park?
- Tak. Przecież radziłaś mi, żebym to zrobił. Przyjechałem tu prosto z Bath i nie
ruszałem się stąd od tego czasu.
Patrzyła na niego w milczeniu, tymczasem on nie spuszczał oczu z drogi.
- Pokłóciłem się nawet z moim rządcą. Coś mu zaproponowałem, a on mnie nawet nie
chciał wysłuchać, jakbym wciąż miał kilkanaście lat. Popatrzyłem wtedy na niego i
powiedziałem, że nie lubię, gdy ktoś mi przerywa w połowie zdania. Zaniemówił, a potem
słuchał mnie pilnie. Zrobił nawet drobną uwagę, całkiem zresztą słuszną, no i w końcu
doszliśmy do porozumienia. Może mi się zdaje, ale czuję, że odtąd darzy mnie znacznie
większym respektem. - To wspaniale! Szkoda, że mnie przy tym nie było. Dokąd właściwie
jedziemy?
Przedtem sądził, że po prostu jeżdżą bez celu po okolicach Fincham, lecz teraz nagle
zrozumiał, że zmierza prosto ku Sidley. Choć w tym samym momencie dotarło do niego, że
nie kieruje się ku pałacowi.
- Sam nie wiem. Chcesz już wracać?
- Nie.
- W takim razie zawiozę cię do wdowiego domu. Tam będzie ci cieplej. Nikt w nim
teraz nie mieszka, ale jest dobrze utrzymany. Rozpalimy ogień na kominku i się ogrzejemy. A
ty mi opowiesz, co było w liście. Albo i nie. Jak sobie życzysz. Możesz tam być tak długo, jak
tylko zechcesz. Sama albo w moim towarzystwie.
- Jesteś bardzo uprzejmy.
Nie było już między nimi więcej śmiechu ani wesołej pogawędki. Uspokoiła się.
Ominął podjazd przed Sidley i skręcił niemal natychmiast w wąską, wysadzaną drzewami
dróżkę do wdowiego domu.
- Jest bardzo ładnie położony - uznała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]