[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaofiarowała się Mallory. - W ten sposób uda się spełnić twoje
życzenie.
Pomogła ojcu wstać i łagodnie przytrzymała Peggy Sue za kantar.
Hewitt Chevalle pogładził wychudzoną dłonią szyję klaczy, a potem
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
zanurzył palce w cudownie jedwabistej grzywie.
- Trzeba ją wypuścić - zdecydował nagle. - Ty i ja, ostatni z rodu
Chevalle'ów, musimy zabrać ją na łąkę jednorożców i puścić wolno.
- Ależ, tato! Czy nie wystarczy, że wróciła do domu? -
zaprotestowała Mallory, która nie miała najmniejszej ochoty rozstawać
się z Peggy Sue.
- Nie. Ona musi odzyskać wolność. Natychmiast.
- Poczekajmy, aż się lepiej poczujesz.
- Dość się naczekałem przez te wszystkie lata. Zbiorę wszystkie
siły, jakie mi jeszcze zostały.
Mallory spełniła wolę ojca. Przywiązała lonżę do kantara,
otworzyła dolne drzwi i ostrożnie wyprowadziła Peggy Sue z boksu.
Nie miała pojęcia, jak zwierzę zachowa się w nowym otoczeniu. Na
szczęście klacz zdawała się wszystko rozumieć. Powoli stąpała u boku
Mallory, razem z nią potulnie przystając co kilkanaście kroków, by
Hewitt Chevalle mógł złapać oddech. Zostawił fotel w stajni i szedł z
ogromnym wysiłkiem w kierunku bramy wiodącej do legendarnej
krainy jednorożców.
W końcu zatrzymali się. Mallory otworzyła bramę i popatrzyła na
ogromną łąkę, która rozciągała się aż do podnóża odległych gór.
- Możemy jej już nigdy nie zobaczyć - zauważyła z żalem.
Ojciec pogłaskał szyję Peggy Sue, a ta odsunęła się niechętnie.
Wyraznie nie życzyła sobie, by dotykał jej ktokolwiek poza Mallory.-
Tam, gdzie jest miłość, nie ma rozstań na zawsze - zapewnił Hewitt, a
jego córka z ciężkim sercem zdjęła Peggy Sue kantar.
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
Klacz pomknęła przed siebie jak strzała. Mallory śledziła ją
wzrokiem, dręczona myślą, że w ten sposób zdradziła Chase'a.
Obiecała mu przecież, że będzie dbać o ich ukochanego konia...
Chociaż fizycznie Hewitt Chevalle nie czuł się ani trochę lepiej,
zrobiło mu się zdecydowanie lżej na sercu. Beztrosko zostawił na noc
otwarte drzwi balkonowe, chociaż lekarz na pewno zganiłby takie
postępowanie. Jego jednak nie obchodziło, czy chłodne i wilgotne
powietrze mu nie zaszkodzi. Nie chciał się już zamykać w pokoju,
odczuwał dojmującą potrzebę przestrzeni i swobody. Może to przez
tego jednorożca, którego z Mallory wypuścili na wolność?
Nad ranem obudziło go głuche stukanie kopyta o drewno.
Czasem konie zachowywały się niespokojnie, więc nie zdziwiło go to,
nie rozumiał jednak, czemu żaden ze stajennych nie reaguje na hałas.
W końcu odgłos uporczywego stukania stał się nie do zniesienia.
Hewitt z niemałym trudem wstał z łóżka i wyszedł na balkon, żeby
sprawdzić, co się dzieje. Pod bramą stała Peggy Sue.
- Ach, to z ciebie takie uparte stworzenie? - zapytał z uśmiechem.
Klacz zarżała i niecierpliwie potrząsnęła łbem. Hewitt Chevalle
nałożył jedwabny szlafrok i wyszedł na dwór. Oczywiście, zajęło mu to
trochę czasu i kosztowało wiele wysiłku, ale nie przepuściłby okazji
spotkania się z jednorożcem jeszcze raz.
Tym razem zwierzę zdawało się nastrojone nieco przyjazniej,
chociaż znowu nie pozwoliło mu się dotknąć, gdy próbował pogładzić
róg na czole. Dziwne, wydawało mu się, że przedtem był trochę
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
krótszy.
Peggy Sue odeszła parę kroków dalej i obejrzała się zapraszająco.
- O co chodzi? Mam iść z tobą? - Hewitt otworzył bramę i znalazł
się na łące, na której już od dawna nie był, chociaż zaczynała się tak
blisko domu. Miał zbyt wiele obowiązków, żeby pozwalać sobie na
spacery. - Daleko z tobą nie pójdę, jestem stary i chory - uprzedził.
Jednorożec ze zdumiewającą cierpliwością prowadził go w głąb
łąki, przystając co chwilę, żeby schorowany człowiek mógł odpocząć.
W odległości około czterystu metrów od bramy znajdowała się
kotlinka. Hewitt pamiętał to miejsce, bawił się tu jako dziecko. Wtedy
było tu zródło i niewielkie jeziorko, jednak z czasem zródło wyschło,
wody zaczęło ubywać, aż w końcu został tylko nieco podmiękły grunt.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]