[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dziękuję, kochanie. - Doris przykłada dłoń do serca, wyraznie wzruszona. - W każdym razie, wracając do mojego monologu w kuchni, nie mamy
jedzenia, sztućców ani talerzy, więc będziemy musieli pójść do jakiejś restauracji. Spójrz, jak ty mieszkasz, Justin. Martwię się o ciebie. - Doris rozgląda
się po pokoju z niesmakiem. Jej ufarbowane na rudo, zaczesane do tyłu i utrwalone lakierem włosy podążają za nią. Wyprowadziłeś się do tego kraju,
mieszkasz sam, nie masz nic poza meblami ogrodowymi i nierozpakowanymi pudłami w suterenie, która wygląda jak lokal dla studentów. Najwyrazniej
Jennifer dostała przy rozwodzie również dobry gust.
- To wiktoriańskie dzieło sztuki, Doris. Prawdziwe znalezisko, a przy okazji jedyne miejsce, jakie zdołałem znalezć, z historią i czynszem, na który mnie
stać. To bardzo kosztowne miasto.
- Jestem pewna, że setki lat temu była to perła w koronie, ale teraz wywołuje u mnie dreszcze. Założę się, że budowniczowie nadal się tu plączą po
pokojach. Czuję, jak mi się przyglądają. - Wzdryga się.
- Nie pochlebiaj sobie. - Al wywraca oczami.
- Wystarczy trochę serca i to miejsce zrobi się całkiem w porządku - mówi Justin, starając się zapomnieć o mieszkaniu, które kochał, a które niedawno
sprzedał, na zamożnej historycznej Starówce w Chicago.
- I po to tu właśnie przyjechałam. - Doris klaszcze w dłonie z radością.
- Doskonale. - Justin uśmiecha się sztywno. - Chodzmy teraz na jakiś obiad. Mam ochotę na stek.
- Ale przecież ty jesteś wegetarianką, Joyce.
Conor spogląda na mnie, jakbym straciła rozum. Pewnie tak się stało. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam czerwone mięso, ale teraz, kiedy
siedzimy w restauracji, n.am nagle straszną na nie ochotę.
- Nie jestem wegetarianką, Conor. Po prostu nie lubię czerwonego mięsa.
- Ale przecież właśnie zamówiłaś średnio wysmażony stek!
- Wiem. - Wzruszam ramionami. - Taka już ze mnie dziwaczka.
Uśmiecha się, jakby przypominając sobie, że kiedyś była we mnie nuta dzikości. Jesteśmy niczym dwoje przyjaciół spotykających się po latach
niewidzenia. Mamy sobie wrele do powiedzenia i nie wiemy, od czego zacząć.
- Czy wybrali już państwo wino? - pyta kelner Conora.
Szybko chwytam menu.
- Chciałabym zamówić to - wskazuję na listę.
- Sancerre 1998. Znakomity wybór.
- Dziękuję. - Nie mam pojęcia, dlaczego wybrałam to wino.
Conor śmieje się na głos.
- Zagrałaś w szybkiego marynarza? - pyta.
Uśmiecham się, ale robi mi się gorąco. Nie wiem, dlaczego zamówiłam to wino. Jest zbyt drogie, poza tym zazwyczaj pijam białe. Zachowuję się jednak
naturalnie, bo nie chcę, żeby Conor uznał, że zwariowałam. Już i tak zaczął mieć podejrzenia, kiedy zobaczył, że zgoliłam włosy. Musi być przekonany, że
jestem sobą, jeżeli mam mu powiedzieć dziś wieczorem to, co zaplanowałam.
Kelner wraca z butelką wina.
- Możesz sam je spróbować - mówi Al do Justina. Zwłaszcza że to ty wybierałeś.
Justin unosi kieliszek, przysuwa nos i wdycha głęboko.
Wdycham głęboko i obracam kieliszkiem, żeby poruszyć płyn. Przyglądam się, jak unosi się i spływa po ściankach. Upijam mały łyk, trzymam na
języku, pozwalam, żeby alkohol zaczął szczypać wnętrze policzków. Idealne.
- Wspaniałe, dziękuję. - Odstawiam kieliszek na stół. Kelner napełnia oba nasze kieliszki.
- To cudowne wino. - Zaczynam opowiadać Conorowi
pewną historię.
- Odkryłem je, kiedy kilka lat temu pojechaliśmy z Jennifer do Francji - wyjaśnia Justin. - Występowała tam na festiwalu des Cathedrales de Picardie z
orkiestrą. Pamiętne wydarzenie. W Wersalu zatrzymaliśmy się w Hotel du Berry, eleganckiej rezydencji z 1634 roku, pełnym mebli z epoki. Praktycznie
rzecz biorąc, to muzeum historii regionalnej. Pewnie zresztą pamiętacie, jak wam o tym opowiadałem. Któregoś wieczoru w Paryżu, gdy Jennifer miała
wolne, znalezliśmy cudowną małą restauracyjkę serwującą ryby, schowaną w jednej z brukowanych uliczek Montmartre. Zamówiliśmy danie dnia,
strzępiela, ale wiecie, jakim jestem fanatykiem czerwonego wina. Nawet z rybą wolę je od białego. Dlatego kelner zasugerował sancerre. Zawsze
sądziłem, że to białe wino, ponieważ ta winiarnia słynie z używania winogron sauvignon. Okazuje się jednak, że wykorzystują również pinot noir.
Najlepsze jest to, że sancerre można pić schłodzone, zupełnie jak białe, w dwunastu stopniach. W normalnej temperaturze zaś jest doskonałe do mięsa.
Smacznego. - Unosi kieliszek w toaście w stronę brata i bratowej.
*
8 1
Conor spogląda na mnie ze ściągniętą twarzą.
- Montmartre? Joyce, nigdy nie byłaś w Paryżu. Skąd wiesz tyle o winach i kim do diabła jest Jennifer?
Przerywam, wybita z transu i nagle słyszę słowa historii, którą właśnie opowiedziałam. Robię jedyną rzecz, jaką potrafię w tych okolicznościach.
Zaczynam się śmiać.
- Mam cię! )
- Mam cię? - Marszczy czoło z niezrozumieniem.
- To monolog z filmu, który oglądałam którejś nocy.
- Och. - Ulga rozlewa się na jego twarzy. Rozluznia się. Joyce, przestraszyłaś mnie. Przez chwilę bałem się, że ktoś opanował twoje ciało. - Uśmiecha się.
- Z jakiego to filmu?
- Nie pamiętam tytułu. - Macham ręką niedbale, zastanawiając się, co się ze mną dzieje. Usiłuję przypomnieć sobie, czy w ogóle cokolwiek oglądałam w
zeszłym tygodniu.
- Nie lubisz już anchois? - Conor przerywa moje zamyślenie. Spogląda na małą kupkę sardeli, które zebrałam na brzegu talerza.
- Daj mi je, braciszku. - Al podsuwa swój do talerza Justina. - Uwielbiam je. Jak można jeść sałatkę cesarską bez anchois? Wolno mi, Doris, prawda?
- pyta sarkastycznie. - Lekarz nie powiedział chyba, że mnie kiedyś zabiją?
- Nie, chyba że ktoś wepchnie ci je w gardło, co jest całkiem prawdopodobne - odpowiada Doris przez zaciśnięte zęby.
- Mam trzydzieści dziewięć lat i nadal jestem traktowany jak dziecko. - Al spogląda z goryczą na stosik sardeli.
- Mam trzydzieści pięć lat i jedynym dzieckiem, które mam pod opieką jest mój mąż - odcina się Doris. Bierze anchois z wierzchu kupki i próbuje. Pociera
nos i rozgląda się po pomieszczeniu. - I wy to nazywacie włoską restauracją? Moja matka i jej rodzina przewróciłaby się w grobie, gdyby to zobaczyli. -
Szybko wykonuje znak krzyża. - Justin, opowiedz mi o tej kobiecie, z którą się spotykasz.
Justin marszczy brwi.
- Doris, to naprawdę nic wielkiego. Powiedziałem ci już, że tylko wydawała mi się znajoma. - / wyglądało na to, że zareagowała na mnie bardzo podobnie.
- Nie, nie o nią chodzi, ale o tę panienkę, którą przeleciałeś - mówi Al głośno, z ustami wypchanymi anchois.
- Al! - Jedzenie staje Justinowi w gardle.
- Joyce - rzuca Conor z niepokojem. - Dobrze się czujesz?
Oczy wypełniają mi się łzami, kiedy usiłuję złapać oddech pomiędzy atakami kaszlu.
- Proszę, napij się trochę wody - podsuwa mi szklankę.
Ludzie z sąsiednich stolików przyglądają się nam z niepokojem. Kaszlę tak bardzo, że nie mogę zaczerpnąć oddechu ani upić łyku wody.
Conor wstaje z krzesła i podchodzi. Klepie mnie po plecach, ale strząsam jego rękę, nadal kaszląc. Po policzkach ciekną mi łzy. Wstaję w panice,
przewracając przy tym krzesło.
- Al! Al! Zrób coś. Och, Madonnina Santa! - panikuje Doris. - Zaczyna sinieć.
Al wyjmuje serwetkę spod brody i odkładają spokojnie na stół. Wstaje i ustawia się za plecami brata. Obejmuje go w pasie od tyłu i mocno naciska na
przeponę. Za drugim razem kęs, który utknął w tchawicy Justina, wypada.
Kiedy trzecia osoba spieszy mi na ratunek, a raczej dołącza do panicznej dyskusji o tym, jak przeprowadzić manewr Heimlicha, nagle przestaję
kaszleć. Trzy pary oczu wpatrują się we mnie ze zdumieniem, kiedy pocieram szyję zdezorientowana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]