[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mam go, chłopcy powiedział Weary. Nie chce żyć, ale my go zmusimy. A kiedy się stąd
wydostaniemy, to będzie pamiętał, że zawdzięcza życie trzem muszkieterom.
Zwiadowcy po raz pierwszy usłyszeli, że Weary myśli o nich i o sobie jako o trzech muszkieterach.
Billy Pilgrim zaś wyobrażał sobie tam, w korycie potoku, że bezboleśnie zamienia się w parę. Gdyby
go choć na chwilę pozostawiono w spokoju, myślał, to nikomu już nie sprawiałby kłopotu. Wyparowałby i
unosił się wśród wierzchołków drzew.
Gdzieś w oddali rozlegało się szczekanie wielkiego psa. Na tle zimowej ciszy głos jego,
zwielokrotniony przez strach i echo, rozbrzmiewał jak ogromny gong.
* * *
Osiemnastoletni Roland Weary wcisnął się między dwóch zwiadowców i położył im na ramionach
ciężkie łapy. I cóż zrobią trzej muszkieterowie teraz? spytał.
Billy Pilgrim przeżywał urocze halucynacje. Miał na sobie suche, ciepłe, białe skarpety i ślizgał się po
posadzce sali balowej. Tysiące widzów biły brawo. To nie była podróż w czasie. Coś takiego nigdy się nie
zdarzyło i nigdy się nie zdarzy. Były to przedśmiertne majaki młodego człowieka, który miał trzewiki pełne
śniegu.
Jeden ze zwiadowców opuścił głowę, pozwalając ślinie spłynąć na ziemię. Drugi zrobił to samo. Badali
nieskończenie drobne efekty splunięcia na śnieg i historię. Obaj byli szczupli i zgrabni. Bywali już
niejednokrotnie poza niemieckimi liniami żyjąc jak leśne zwierzęta od chwili do chwili w zbawczym strachu,
myśląc bez udziału mózgu, samymi tylko rdzeniami pacierzowymi.
Teraz obaj uwolnili się z czułych objęć Weary'ego. Powiedzieli, żeby on i Billy poszukali kogoś, komu
będą mogli się poddać. Zwiadowcy mieli dość ciągłego czekania na nich.
I zostawili Weary'ego i Billy'ego na lodzie.
* * *
Billy Pilgrim ślizgał się w swoich skarpetach dalej, wykonując ewolucje, które większość ludzi
uznałaby za niemożliwe zataczał kręgi, zatrzymywał się w miejscu i tak dalej. Nadal słychać było brawa, ale
ich ton uległ zmianie, gdyż halucynacje ustąpiły miejsca podróży w czasie.
Billy już się nie ślizgał, lecz stał na mównicy w chińskiej restauracji w Ilium, stan Nowy Jork,
wczesnym popołudniem na jesieni 1957 roku. Odbywało się zebranie Klubu Lwów, zgotowali mu gorącą
owację. Wybrano go właśnie prezesem i musiał przemówić. Był sztywny ze strachu i uważał, że popełniono
koszmarny błąd. Wszyscy ci zamożni, solidni mężczyzni za chwilę przekonają się, że wybrali śmiesznego
przybłędę. Usłyszą jego drżący, cienki głos, jaki miał w okresie wojny. Przełknął ślinę świadom, że jego organ
głosowy ma siłę gwizdka wyciętego z wierzbowej gałązki. Co gorsza, nie miał nic do powiedzenia.
Zgromadzenie ucichło. Wszyscy byli różowi i rozpromienieni.
Billy otworzył usta, z których wydobył się głęboki, wibrujący ton. Jego głos był wspaniałym
instrumentem. Opowiadał dowcipy, po których sala pokładała się ze śmiechu. Potem uderzył w ton powagi,
potem znów opowiadał dowcipy i zakończył nutą pokory. Ten cud miał swoje wyjaśnienie: Billy ukończył kurs
krasomówstwa.
A potem znowu znalazł się w łożysku zamarzniętego strumienia i Roland Weary zabierał się do
dawania mu wycisku.
* * *
Weary pałał tragicznym gniewem. Znowu dostał kopniaka. Wepchnął pistolet do kabury. Wsunął do
pochwy sztylet z trójgraniastym ostrzem i rowkami do krwi na wszystkich trzech powierzchniach. A potem
potrząsnął Billym z całej siły, zagrzechotał jego szkieletem, wyrżnął nim o brzeg.
Weary ujadał i skamlał pod warstwami swego domowego szalika. Bełkotał coś na temat poświęceń,
jakie robił dla Billy'ego. Rozwodził się nad pobożnością i bohaterstwem trzech muszkieterów, które
przedstawiał w najbardziej jaskrawych i namiętnych barwach, rozwodził się nad ich cnotą i wielkodusznością,
nad nieprzemijającą sławą, jaką się okryli, i nad ich zasługami wobec chrześcijaństwa.
Było wyłączną winą Billy'ego, jak twierdził Weary, że ta wspaniała jednostka bojowa przestała istnieć,
i Billy musi teraz za to zapłacić. Palnął Billy'ego sierpowym w szczękę, zwalając go na pokryty śniegiem lód.
Billy upadł na czworaki i Weary kopnął go w żebra, przewracając na bok. Billy usiłował zwinąć się w kłębek.
Takich nie powinni w ogóle brać do wojska powiedział Weary.
Billy mimo woli wydawał konwulsyjne dzwięki, bardzo przypominające śmiech.
Uważasz, że to śmieszne, co? spytał Weary i zaszedł go od tyłu. W czasie szarpaniny kurtka,
koszula i podkoszulek Billy'ego podjechały do góry, odsłaniając nagie plecy. %7łałosne paciorki jego kręgosłupa
znajdowały się w odległości kilku cali od czubków polowych butów Weary'ego.
Weary zamachnął się prawą nogą, celując w kręgosłup, w tę rurkę zawierającą tyle ważnych dla
Billy'ego przewodów. Miał zamiar rozwalić tę rurkę.
I wtedy zauważył, że ma widzów. Z wysokiego brzegu przyglądało im się pięciu niemieckich żołnierzy
i alzacki owczarek na smyczy. Niebieskie oczy żołnierzy zdradzały najzupełniej cywilną ciekawość, dlaczego
jeden Amerykanin usiłuje zamordować innego Amerykanina tak daleko od kraju i dlaczego ofiara się śmieje.
3
Niemcy wraz z psem przeprowadzali operację wojskową znaną pod zabawną nazwą, która mówi sama
za siebie. Jest to przedsięwzięcie rzadko opisywane ze szczegółami, przedsięwzięcie, którego sama nazwa
napotkana w komunikatach wojennych lub w podręczniku historii kojarzy się licznym entuzjastom wojny z
zaspokojeniem seksualnym. W wyobrazni miłośników wojen jest to cudownie łagodna gra miłosna po orgazmie
zwycięstwa. Nazywa się przeczesywaniem terenu.
Pies, którego głos rozlegał się tak groznie w zimowym krajobrazie, to była suka. Miała podkulony ogon
i drżała na całym ciele. Została tego ranka wypożyczona od gospodarza. Nigdy dotychczas nie brała udziału w
wojnie. Nie miała pojęcia, na czym ta zabawa polega. Nazywała się Princessa.
* * *
[ Pobierz całość w formacie PDF ]