[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- przynajmniej oficjalnie - że Lorenzo nie żyje. Przecież
w przeciwnym razie wysÅ‚aÅ‚by choć zdawkowÄ… wiado­
mość do Rzymu.
Lord Charles został w Rzymie.
CzekaÅ‚ na wieÅ›ci od Michaela. Kapitan dei Ignacio oznaj­
mił bez ogródek, że nie zamierza przerwać poszukiwań. Kath-
245
ryn wiedziaÅ‚a jednak, że to zupeÅ‚nie na nic. Od dnia porwa­
nia Lorenzo przepadł jak kamień w wodę.
Mój ukochany, pomyślała, przełykając łzy. Popatrzyła na
ojca, który właśnie w tej chwili zjawił się na pokładzie. Sir
John zerknÄ…Å‚ na spienione fale, które pochÅ‚onęły tak wie­
lu żeglarzy.
- Wkrótce bÄ™dziemy w domu - powiedziaÅ‚. Z niepoko­
jem patrzył na córkę. Była bardzo blada i miała smutne,
podkrążone oczy. StaÅ‚a siÄ™ cieniem dawnej urodziwej, peÅ‚­
nej życia dziewczyny. - Tam poczujesz się lepiej.
- Wątpię, tato - odparła nieswoim głosem. - Kochałam
go tak bardzo, że... - UrwaÅ‚a. PrawdÄ™ mówiÄ…c, miaÅ‚a ocho­
tę umrzeć, ale wolała nie martwić ojca.
- Wiem, co czujesz, Kathryn. Tak samo było ze mną po
Å›mierci twojej matki. MyÅ›laÅ‚em, że to koniec Å›wiata. Do­
piero potem nauczyÅ‚em siÄ™ żyć bez niej. ZnalazÅ‚em pocie­
chÄ™ w dzieciach.
- Nie mam dzieci.
- Wciąż jesteś na tyle młoda, żeby powtórnie wyjść za
mąż. Ponoć Lorenzo zapisaÅ‚ ci sporÄ… fortunÄ™. Tak przynaj­
mniej mówią prawnicy. Nie opędzisz się od kandydatów.
Kathryn nie chciała drugiego męża. Rozmowa o spadku
doprowadzała ją do szału. %7ładne pieniądze nie zastąpią mi
Lorenza! - pomyślała z goryczą.
- Lepiej nie mówmy o tym. Nie dbam o majÄ…tek. Już ni­
gdy nie wyjdę za mąż.
- Nie przesadzaj! - zawołał ojciec. - Kiedyś smutek ci
przejdzie. Jeszcze będziesz szczęśliwa.
246
Kathryn odwróciÅ‚a siÄ™ tyÅ‚em do ojca. Niczego nie rozu­
miał. Skąd miał wiedzieć, że bez Lorenza czuła się niepełna,
niczym pozbawiona swojej poÅ‚owy? Nie potrafi nikogo po­
kochać. A bez miłości nie było nawet najmniejszej mowy
o następnym ślubie.
Sir John pluł sobie w brodę, że wysłał córkę do Włoch
z lordem Mountfitchetem. W głębi duszy nie pochwalał
także jej małżeÅ„stwa. Ani przez chwilÄ™ nie wierzyÅ‚ w kÅ‚am­
stwa Santoriniego. To byÅ‚ jedynie zrÄ™czny wybieg. Domnie­
many  Richard" po prostu chciał zagarnąć majątek Charle-
sa. A może raczej tytuł? Miał pieniądze, więc teraz pożądał
zaszczytów. Podczas wojny straciÅ‚ kilka okrÄ™tów. SzukaÅ‚ ko­
neksji, dzięki którym szybko wyrównałby tę stratę.
Kłopot w tym, że sir John nie zdążył poznać zięcia. Nie
wiedziaÅ‚ zatem - bo niby skÄ…d mógÅ‚by to wiedzieć - że Lo­
renzo byÅ‚ bardzo bogaty. UważaÅ‚ go za kogoÅ› w rodzaju zÅ‚o­
dziejaszka, który ukradł mu ukochaną córkę. Wolał ją widzieć
jako wdowę niż żonę takiego człowieka. Czas leczy wszelkie
rany, ciągle powtarzał w myślach. Kłopot jedynie w tym, że on
sam nie miał tego czasu za wiele. Czuł nadchodzącą śmierć,
chciał więc zapewnić córce spokojną i bezpieczną przyszłość.
Musiał tego dokonać, choćby wbrew jej woli.
OczywiÅ›cie Kathryn nie znaÅ‚a myÅ›li ojca, instynktow­
nie wyczuła jednak, że nie przepadał za Lorenzem. Nie
zamierzała się z nim o to kłócić. Była zbyt przygnębiona,
by prowadzić domowe waÅ›nie. LiczyÅ‚a na to, że z cza­
sem ojciec przywyknie do jej decyzji i nie będzie mówił
o małżeństwie.
W dalszym ciÄ…gu byÅ‚a przekonana, że Lorenzo na pew­
no nie żyje, bo tylko śmierć mogła go powstrzymać przed
powrotem do Rzymu.
Lorenzo nie wierzyÅ‚, że wciąż żyje. Dwa tygodnie minÄ™­
ły, odkąd wpadł w ręce wroga, a jeszcze nie stanął przed Ra-
szidem. Traktowano go całkiem przyzwoicie. Zamiast tortur,
których się spodziewał, stał się jedynie więzniem. Codziennie
dostawaÅ‚ jadÅ‚o oraz wodÄ™. Strażnik, chociaż ponury, trakto­
wał go z pewnym szacunkiem.
W oknie celi były grube kraty. Drzwi otwierano tylko
w porze posiłku. Nie był to jednak ponury loch. Lorenzo
mógÅ‚ poruszać siÄ™ po caÅ‚ej izbie, niekrÄ™powany Å‚aÅ„cucha­
mi ani na rękach, ani na nogach. Mało tego, przynoszono
mu nawet wodÄ™ do mycia i czyste ubrania. SypiaÅ‚ na miÄ™k­
kiej kanapie. Miał niemal wszystko, czego mógłby żądać
- z wyjątkiem wolności.
O co w tym chodzi? - rozmyślał. Może Raszid wpadł na
piekielny pomysÅ‚, aby pokazać mu uroki życia przed strasz­
liwymi torturami?
Lorenzo niespokojnie krążył po pokoju. Bez przerwy
planował ucieczkę. Przeczuwał, że Raszid coś knuje. Bawi
się ze mną jak kot z myszą, przemknęło mu przez głowę.
Usłyszał skrzypnięcie drzwi i odruchowo napiął mięśnie,
szykujÄ…c siÄ™ do skoku. PosiÅ‚ki przynoszono mu w miarÄ™ re­
gularnie. Teraz jednak było zaledwie pózne popołudnie.
Lorenzo w napiÄ™ciu czekaÅ‚, co bÄ™dzie dalej. Może to nie­
spodziewana szansa na ucieczkę? Przecież już nie musiał
248
obawiać się o Salome i jej męża. Mógł myśleć tylko o sobie.
Lepsza śmierć niż powolne konanie na torturach.
JakiÅ› czÅ‚owiek wszedÅ‚ do jego celi. W niczym nie przy­
pominał strażnika. Był dużo starszy i bogato odziany. Na
głowie nosił turban barwy złota.
- Mój pan pragnie, abyś dotrzymał mu towarzystwa,
panie.
Lorenzo uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ posÄ™pnie. Wreszcie nadeszÅ‚a chwi­
la, której się obawiał.
- Pragnie? - powtórzył z gorzkim uśmiechem. - A co się
stanie, jeżeli zrezygnuję z tego zaproszenia?
W jego oczach pojawiły się przekorne błyski. Wolał umrzeć
szybko i z honorem.
- Mój pan bÄ™dzie bardzo rozczarowany. MyÅ›lÄ™, że to spot­
kanie może być dla ciebie nader korzystne, panie. Nie bój się
niczego.
- Myślisz, że w to uwierzę?
- RÄ™czÄ™ wÅ‚asnym sÅ‚owem. Jestem Mustafa Kasim. Gwa­
rantuję, że zachowasz życie.
Lorenzo uważnie spojrzaÅ‚ mu prosto w oczy. Nie do­
strzegł w nich niczego podejrzanego. Z niedowierzaniem
pokręcił głową. Nie spodziewał się tego po Raszidzie. Ale
przecież doÅ›wiadczyÅ‚ w życiu niejednej niespodzianki, za­
równo przykrej, jak i miłej. Mimo wszystko uwierzył temu
człowiekowi.
- Zatem przyjmuję pańskie słowo.
- Dziękuję - odparł Mustafa Kasim. - Proszę za mną.
Mój pan czeka.
249
Lorenzo niespiesznie poszedÅ‚ za przewodnikiem. DÅ‚u­
go wędrowali przez kręte korytarze pałacu Raszida. Zciany
zbudowane były z szarego kamienia, podłogi wykładane [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl