[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Już jesteśmy związani. Ale uspokój się, nie będziemy się ko-
chać, dopóki się nie pobierzemy.
- Ryan nie ma nawet sześciu tygodni, więc i tak nic z tego nie
będzie - odparowała ostro, ale po chwili zrozumiała, że w jej sło-
wach było przyzwolenie. - I już ci mówiłam, że za ciebie nie wyj-
dÄ™ i basta!
Znowu zobaczyła drgający mięsień na jego policzku. Zanim
zdążyła wycofać się z niebezpiecznej dla niej strefy, przyciągnął ją
znowu do siebie i ukarał mocnym, gorącym pocałunkiem. Tym ra-
zem nie czekał na reakcję Dulcie.
- Chcesz mnie, a ja chcÄ™ ciebie. Mamy syna i musisz za mnie
wyjść - powiedział stanowczo.
Puścił ją tak nagle, że nieomal upadła, odwrócił się na pięcie i
odszedł.
85
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
Dulcie pracowała wytrwale od nowa. Bolała już ją ręka, ale
postanowiła skończyć malowanie kurnika jeszcze przed obiadem.
Ciekawe, co robi Ryan. Angel ofiarowała się zaopiekować nim i
przyrzekła, że da jej znać, jak tylko mały zgłodnieje. Karmiła go
tuż po śniadaniu i miała nadzieję, że następny posiłek wypadnie
dopiero za kilka godzin.
Macierzyństwo to dziwna rzecz. Przecież jest tylko kilka me-
trów od domu, a zamartwia się o synka. Angel doskonale może ją
zastąpić. Ale przecież Angel nie jest matką, prawdziwą matką. A
tej nikt nie zastąpi. Chociaż Ryan nie płakał, gdy go zostawiała,
przez cały ranek miała chęć biec do niego i być z nim.
Tak jak ciągle chciała być z jego ojcem, do czego nawet przed
sobą nie próbowała się przyznać.
Starała się nie patrzeć na zagrodę dla bydła, gdzie ciągle wę-
drował jej wzrok. Tye od rana opiłowywał koniom kopyta, a ona
całą siłą woli powstrzymywała się od spoglądania w tamtą stronę.
Szkoda, że jest taki pociągający. I taki dobry dla Ryana.
Gdybyż jej ciało nie zdradzało jej uczuć. Umysł wiedział, że
Tye i ona nie pasują do siebie, ale zmysły krzyczały: potrzebujesz
tego mężczyzny.
86
S
R
Jak mogła zapomnieć o swoim nieudanym małżeństwie? Ten
okropny ból, gdy zrozumiała wreszcie, że tak kochany przez nią
Lyle po prostu jÄ… zdradza?
Tylko idiotka powtórzyłaby ten sam błąd i powtórnie wyszła za
mąż za kogoś, kto tyle czasu spędza poza domem. I spokojnie
czekałaby, aż ją skrzywdzi. Teraz, patrząc, jak Tye sprawnie wyko-
nuje swe zadania na ranczo, niemal chciała, żeby ją skrzywdził.
To musi się skończyć. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jej
uczucia do Tye'a są o wiele silniejsze niż to, co czuła do Lyle" a.
Ciągła obawa, że wszystko to obróci się przeciwko niej, nie dawała
jej spokoju. Już raz się sparzyła i dobrze wie, jak to boli. Naprawdę
nie ma siły przeżywać tego jeszcze raz.
Zdawała sobie sprawę, że nie przeżyłaby, gdyby Tye ją zdra-
dził.
Zauważyła jakieś zamieszanie w zagrodzie, rzuciła pędzel i
podbiegła do ogrodzenia. Klaczy imieniem Appaloosa nie podoba-
ło się to, co robi Tye, więc kopnęła go prosto w pierś.
Tye zwijał się z bólu, leżąc w brudnym piachu. Dulcie przesko-
czyła przez płot i przykucnęła obok niego. Appaloosa wykonała
zwycięski taniec i, bardzo zadowolona z siebie, stała przy ogrodze-
niu, z wdziękiem machając ogonem.
- Daj, niech zobaczę - zawołała Dulcie, próbując odsunąć jego
ręce od piersi.
Tye zaczął gwałtownie kasłać i przycisnął dłonie jeszcze moc-
niej. Dulcie przeraziła się. Słyszała o wypadkach, gdy koń ude-
rzył kogoś w pierś, powodując natychmiastową śmierć. Jednym
nagłym ruchem szarpnęła Tye'a za ręce.
Nie spodziewała się, że tak łatwo się podda, więc upadła na
niego.
87
S
R
Jego pierś unosiła się gwałtownie i wtedy zorientowała się, że
Tye się śmieje. Zmieje się, gdy ona był pewna, że jest śmiertelnie
ranny.
- Ty draniu! - Zaciśniętą pięścią uderzyła go w ramię. -A ja
myślałam, że jesteś ciężko ranny.
- Ależ jestem - zawołał, chwytając Dulcie za rękę, zanim po-
nownie zdążyła go uderzyć. - Poczekaj! Ja... - Uchylił się, bo udało
się jej uwolnić rękę i przymierzała się do następnego ciosu.
Niespodziewanie, gwałtownym ruchem odwrócił się i teraz
ona leżała pod nim z rękami przyciśniętymi do ziemi.
Ogarnęła ją wściekłość. Nawet nie przypuszczała, że gdzieś w
środku drzemie w niej taka furia. Zaczęła się szarpać i kopać, by
się uwolnić. Tye spoważniał, ale nie puścił jej.
Kiedy uspokoiła się trochę, zaczęła płakać. Azy płynęły z ką-
cików oczu i znikały w gęstych włosach.
- Dulcie? - odezwał się niepewnym głosem. - Co ja zrobiłem,
że jesteś na mnie taka wściekła?
Otworzyła usta, ale wyrwał się z nich tylko cichy szloch.
- Nie wiem. Myślałam, że jesteś ranny... Byłam przerażona. ..
a ty zakpiłeś sobie ze mnie. Ty się po prostu śmiałeś.
- Znowu zaczęła szlochać. - Pozwól mi wstać. Muszę iść.
Odsunął się, pomógł jej wstać i zaczął otrzepywać z piasku, ale
przez cały czas nie puszczał jej ręki.
- Przepraszam, że cię tak wystraszyłem. Po prostu wyob-
rażałem sobie, jak to musi śmiesznie wyglądać. - Chciał się
uśmiechnąć, ale zachował powagę, bo Dulcie milczała roz-
gniewana.
Rozpiął koszulę i pokazał jej wielki, ciemnoczerwony ślad po
kopycie klaczy. A ona znowu była bliska płaczu.
88
S
R
- Trzeba przyłożyć lód - stwierdziła odchodząc. Przyślę ci
zaraz parÄ™ kostek.
Tye chciał biec za Dulcie, ale Day kuśtykał już w jego stronę,
uśmiechając się szeroko.
- Musisz się trochę szybciej ruszać w takiej sytuacji - stwier-
dził autorytatywnie.
Tye zdjął koszulę i wycierał się nią z piasku.
- Mówisz o klaczy czy o dziewczynie?
Day parsknął głośnym śmiechem.
- Wydaje mi się, że w zasadzie doskonale sobie radzisz w obu
przypadkach.
- I po to tu przyszedłeś? %7łeby mi o tym powiedzieć? - Odszedł
w stronę stajni, nie czekając, aż Day go dogoni. Nie miał nastroju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]