[ Pobierz całość w formacie PDF ]
takie sytuacje. Na pewno się o mnie martwi, ale poczekam jeszcze trochę, aż przygasną pożary - urwała, by dodać
po chwili:
- Mówią, że pożary są korzystne dla drwali, bo zwiększają popyt na drewno. Aż żal pomyśleć, co ludzie mogliby
mieć, gdyby nie musieli cały czas wszystkiego odbudowywać.
Biedny Jonatan Poczciwy. Siedział teraz w bezruchu i usiłował przypomnieć sobie wszystkie przygody, jakie spotkały
go od czasu wielkiego sztormu. Parada koszmarnych postaci i wypadków. Doświadczenia ostatnich dni sprawiły, że
zaczął wątpić we wszystkie, bliskie mu do tej pory wartości.
Zawsze był ufny. Przedstawicieli władzy uważał za uczciwych strażników prawa. Zakładał, że ludzkim
postępowaniem kierują wzniosłe intencje, które przynoszą dobre skutki. Ale teraz utracił wszelką pewność. Tak się
zamyślił, że przestał zwracać uwagę na towarzyszkę, która zapadła w głęboki sen. Spojrzał na nią i pomyślał: "Da
sobie radę. A ja muszę wracać do domu. Jutro rano wejdę na sam szczyt góry, może stamtąd dostrzegę jakieś
okręty." Po czym ułożył się wygodnie i także zasnął.
[ Pytania do rozdziału XXXI ] [ Rozdział XXXII ] [ Spis treści ] [ Demokracja - większość ma rację ]
Rozdział XXXII
O sępach, żebrakach, oszustach i królach
Nazajutrz obudził się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Uznał, że lepiej będzie nie budzić Ani i sam podszedł
do stóp stromego zbocza. "Ludzie! - myślał rozgniewany - Bez przerwy depczą jedni drugich! Ciągle sobie
wygrażają! Aresztują się! Okradają i krzywdzą się wzajemnie!"
Rozpoczął mozolną wspinaczkę ku górze, przytrzymując się niewielkich kępek krzaków. Dotarł do skalnego występu
tuż przed szczytem i spojrzał na miasto leżące gdzieś daleko w dole. Do szczytu zostało już niedużo, więc
przedzierał się dalej pośród karłowatych i dziwacznie poskręcanych drzew. Z czasem drzewa ustąpiły miejsca
krzakom, aż wreszcie ujrzał stos ogromnych głazów. Tuż nad widnokręgiem widać było jeszcze księżyc w pełni.
Powietrze przyjemnie chłodziło twarz. W końcu doszedł do szczytu, gdzie rosło samotne, poskręcane drzewo. Na
jednym z pozbawionych listowia konarów siedział wielki, paskudny, czarny sęp.
- No nie - jęknął Jonatan, który spodziewał się milszego widoku. - To się nazywa mieć szczęście. Uciekam z doliny
sępów i oto, co mnie spotyka. Prawdziwy sęp!
- Prawdziwy sęp! - zawtórował chrapliwy głos.
Młodzieniec zastygł w bezruchu, lustrując wzrokiem każdy centymetr szczytu wzgórza. Wyraznie słyszał
przyspieszone bicie swego serca.
- Kto to powiedział? - wyszeptał drżącymi wargami.
- Kto to powiedział? - powtórzył ten sam głos co wcześniej. Dobiegał chyba od strony drzewa.
Jonatan utkwił wzrok w nieruchomym sępie. "Może to ptak, który gada, dajmy na to jak papuga? Oprócz niego
nikogo więcej tu nie ma. Ale przecież sępy nie potrafią mówić!". Jednocześnie przyszło mu do głowy, że cała ta
wyspa jest tak osobliwa, iż równie dobrze mogą na niej żyć gadające ptaki.
Wyprostował się i nabierając powietrza w płuca, powoli podszedł do drzewa. Nie drgnęło ani jedno pióro na ciele
ptaka, chociaż Jonatan wyraznie czuł, że jest obserwowany.
- To ty się do mnie odezwałeś? - zapytał, usiłując opanować drżenie głosu.
- a któż by inny? - bezczelnie odpowiedział pytaniem na pytanie sęp. Pod młodzieńcem ugięły się nogi. Przykucnął
i wsparł się o drzewo:
- To ty... Ty umiesz mówić? - wyjąkał.
- Pewnie, że umiem mówić. Zresztą tak samo jak ty, chociaż paplasz, co ci ślina na język przyniesie. - Ptak przechylił
nieco głowę i zapytał oskarżycielskim tonem: - Cóż to znaczy, że uciekłeś z doliny sępów?
- Prze... Przepraszam, nie to miałem na myśli - wystękał Jonatan. - Ale ci ludzie są dla siebie tacy bezwzględni
i brutalni. To taka przenośnia. Po prostu przypominają mi, te... No, przypominają mi...
- Sępy? - ptak nastroszył kołnierz z piór pod gołą szyją. - Sęk w tym, mój młody przyjacielu - zaskrzeczał
i zatrzepotał wielkimi skrzydłami - że zbyt łatwo dajesz się nabrać na słowa. Liczą się czyny, a nie słowa.
- Nie bardzo rozumiem.
- Mieszkańcy tej ziemi wyglądają ci na sępy. Hmm! Gdyby tak było, wyspa byłaby o wiele milszym zakątkiem, niż jest
w istocie - ptak z dumą wygiął swą obrzydliwą, gołą szyję.
- Już więcej racji miałbyś mówiąc, że znalazłeś się na wyspie wielu różnych stworzeń: sępów, żebraków, oszustów
i królów na przykład. Nie odróżniasz jednak dobrych od złych, ponieważ dajesz się zwieść słowom i tytułom. Nabrali
cię w najstarszy znany sposób, tak abyś miał o złu całkiem pochlebne zdanie.
- Nie ma tu mowy o żadnym nabieraniu - zaprotestował Jonatan. - Sępy, żebraków i tych innych łatwo zrozumieć.
Tam, skąd pochodzę, sępy żywią się padliną. To obrzydliwe! - Jonatan skrzywił się z odrazą. - %7łebracy to prości
i niewinni niczemu ludzie. Oszuści są sprytni i zabawni, to tacy, jakby to powiedzieć, figlarze. Co do monarchów... -
oczy młodzieńca rozbłysły podnieceniem - nigdy nie spotkałem żadnego z nich, ale czytałem, że zamieszkują
wspaniałe pałace i noszą piękne szaty. Wszyscy by chcieli być tacy jak oni. Królowie razem ze swoimi ministrami
rządzą państwami i chronią ich obywateli. Nie ma tu miejsca na nabieranie kogokolwiek.
- Nie ma? - zawtórował ptak. Jonatana zdumiała bruzda, która pojawiła się nad oczami sępa. - No to wezmy na
przykład sępa. Z całej tej czwórki on jest stworzeniem najszlachetniejszym. Tylko on zajmuje się sprawami wartymi
zachodu.
Czarne ptaszysko raz jeszcze wyciągnęło długą szyję, obrzucając Jonatana surowym spojrzeniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]