[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widzi, nic nie słyszy" .
Niejednemu serce złamał tapir Pussi, Kto raz ujrzy sierść jedwabną, ulec musi...
- A właśnie, \e nie - mruknął Kowalik cichutko i uczyniwszy ostro\nie parę kroków w bok
wystartował nagle w
głośnym furkocie, zmienił kierunek podciąganym
zawrotem bojowym i wyleciał w półbeczce przez szeroko otwarte okienko.
Na zewnątrz wzeszło ju\ słonko, podśpiewywały ptaki, drzewa kwitły i w słodkim brzęczeniu
pszczół
osypywały się płatki na ziemię. Wszystkie trzy kominy
wyrzucały w niebo dym cię\ki od cementowego pyłu, biały górą i \ółto podsiarczony dołem,
Iecz wiatr, jak
prawie co dzień, niósł tę trującą chmurę ku wschodowi,
nad karczowisko wyrąbane przez środek puszczy, i tu nad brzegiem Ciurkawy było zielono,
spokojnie,
szczęśliwie.
- Jak ja wypatrzę te wypadki o charakterze gwałtownym? - spytał sam siebie, zaniepokojony,
czy w ogóle stanie
się coś, co będzie mógł dojrzeć i o czym mo\na
by meIdować.
Postanowił tymczasem po\ywić się, poniewa\ ka\dą akcję dobrze jest rozpocząć od
śniadania. Zmienił parę
drzew, gromiąc krzy\aki i podstępne omatniki bokochody,
a wreszcie pochłonęło go wydłubywanie spod kory mrzygłodka czarnucha. Zapomniał na
chwilę o wszelkich
innych sprawach i zdumiał się, gdy tu\ pod nim zawarczało,
zawyło, zajęczało.
Zatrzęsły się gałęzie, zadr\ał pień i Pękł nad ziemią z hukiem przypominającym wystrzał.
Eryk wzleciał w powietrze, gdy drzewo, dorodny srebrny świerk, poczęło. padać.
Teraz dopiero przeszywając najbli\szą okolicę szybkimi lotami zwiadowczymi spostrzegł, i\
wagonik Glaca-
Placa, z psem przykutym na łańcuchu do osi, stoi
na głównej alei między ogródkami działkowymi a ośrodkiem wczasowym, bardzo niedaleko
neonu
BUNGALOW CHATA.
"Ale się kapitan zdziwi, jak mu powiem, \e oni nocą tu przyjechali" - pomyślał kaprai.
"Pewno parę suchych
drzew trzeba usunąć i dlatego..." Szybko jednak
się zorientował, \e przyczyna musi być inna, bowiem wszystkie cztery piły weszły do akcji i
teraz ju\ raz po raz
padały jabłonie chwytając się sąsiadek
szerokimi koronami, waliły się grusze i śliwy, morele i wiśnie. Stalowe zęby nie ominęły
nawet płaczącej
\ałośnie jarzębiny, wielkolistnej katalpy i dość
wrednego, lecz oryginalnego niezwykle flimonodendrona z importu, którego się byle gdzie
nie sadzi.
Staruszek pełniący funkcję nocnego stró\a przy rowerach wodnych ośrodka turystycznego
nadbiegł zdyszany,
próbował zatrzymać jednego z rębaczy. Tamten pokazał
mu na uszy, \e nie słyszy, a potem na nogę, \eby uciekał, jak nie chce dostać kopa.
- Panie, panie! - wywołał sennego Glaca- Placa do okienka wagoniku. - Drzewa tną! - No i
dobrze. Tylko
szkodniki ró\ne na nich się lęgną i łeb mo\na rozbić,
jak się na jakie wpadnie.
- Ale zdrowe tną. Owocowe. Ozdobne te\. Nawet flimonodendron.
- Znaczone \ółtą farbą? - zapytał łysy skrobiąc się w brodę.
- Znaczone - przyznał dziadek.
- No i dobrze. Do wieczora, glac-plac, porządek się zrobi i równo będzie.
- W imię ojca... - stary prze\egnał najpierw siebie,. a potęm rachmistrza w okienku. - Diabeł
albo wariat.
Pobiegł do budki telefonicznej i zadzwonił.
- Amelio? To ja, twój Bonawenturek... Nie, nic nie piłem, ale drzewa w ogródkach piłami...
Nie, tną na odlew i
bez litości. Słowo ułana... Graj, miła. Bierz
moją trąbkę i graj!
w minutę pózniej pani Amelia zawiadomiła o niesłychanym wydarzeniu panią Walentynę i
panią Dzier\ysławę,
które podczas następnych sześćdziesięciu sekund
poinformowały ka\da dwie sąsiadki, co zwiększyło liczbę osób zorientowanych do siedmiu.
Poniewa\ Amelia
zaalarmowała jeszcze dwie, to nietrudno obliczyć,
\e w trzeciej minucie dowiedziało się o skandalu jeszcze osiemnaście, czyli razem
dwadzieścia siedem; w
czwartej - 81 ; w piątej - 243; w szóstej - 729,
a w siódmej... Poniewa\ osada liczyła mniej ni\ pięć tysięcy mieszkańców, w ósmej minucie
nie tylko wiedzieli
wszyscy, Iecz półtora tysiąca wiedzących
zostało zawiadomionych po raz drugi.
N im to nastąpiło, dziadek wyszedłszy z budki zobaczył, \e pani Malinkowska, która wstała o
świcie, by zdą\yć
przepielić grządkę truskawek, spostrzegła
tak\e, co się dzieje, i rusza kłusem w stronę najbli\szego rębacza.
Kłusem do boju, patyk w dłoń i szkodnika goń, goń, goń!
Nim stró\ - ułan dośpiewał sygnał szar\y, Malinkowska gnała ju\ galopem.
- Heej... - zawołał, gdy brała rozmach i - Hop! - gdy zmotoryzowanemu drwalowi wbijała
koszyk na głowę.
Wziii! - piszczała ciśnięta na ziemię piła, gnając bez obcią\enia na coraz wyzsze obroty.
- Urr I Szurr I Asza! - wrzeszczał ten okoszykowany, miotając łbem na wsze strony i
daremnie usiłując zerwać
plecionkę zaklinowanąuszami.
Wyłamał wreszcie parę patyków, wyjrzał na świat niczym spod przyłbicy.
- Ratunku! Wampirzyca! - wrzeszczał, lecz nikt z koIegów nie mógł go usłyszeć, bo sami
warczeli.
- Na pomoc I Wariat z piłą! - krzyczała pani Malinkowska, machała czerwoną chustką, \eby
widać było z daleka
i waliła motyczką po koszyku, \eby się tamten
nie opamiętał, póki ludzie nie nadbiegną.
W trzeciej minucie Glac- Plac zobaczył, co się dzieje, w czwartej zebrał posiłki, a w piątej
zespołowym
wysiłkiem odebrali pani Malinkowskiej motykę i przytrzymali
ją za obie ręce.
- Co on pani zawinił? - spytał Glac- Plac, kiedy ucichł ostatni motor i zatrzymał się łańcuch
zębaty.
- Liga! - wołała obezwładniona.
- Nogami? Przecie\ nie koń... A głowa nie kapusta, \eby ją w koszyk wbijać - tłumaczył łysy.
- Liga! Na pomoc!
- Przymknij no się, pani, bo jak nerwy stracę... - szarpnął za bakenbardy, co było oznaką
marnego humoru.
- Liga Pań do mnie! - wrzasnęła triumfalnie pani Malinkowska, będąca przewodniczącą
miejscowego oddziału, i
wyrwawszy prawą rękę trzepnęła brodacza po łysinie.
Glac się zamierzył, \eby oddać, lecz biorąc rozmach spojrzał za siebie, zamarł na ułamek
sekundy I wrzasnął:
- Wiać!
Kapral Kowalik, obserwujący wypadki ze szczytu jesionu wyniosłego, domyślił się nieco
wcześniej, i\ teraz ju\
Iada moment przybiorą charakter gwałtowny.
Widział kolumny bojowe Ligi nadciągające zza Ciurkawy zdwojonym krokiem, obserwował
błyski słońca w
ostrzach parasolek i częściach tnących wymontowanych
z kuchennych robotów elektrycznych.
Mimo i\ krótko był podoficerem, to jednak ocknęła się w nim dusza \ołnierska odziedziczona
po owym
przodku, który piechocie wybranieckiej iskry pod Wiedniem
na rusznicach krzesał i z zachwytem patrzył na preludium bitwy, dokładając jednocześnie
starań, by nic nie
uronić z okrzyków i móc odpowiedzieć, jeśliby
Koot zapytał o jakieś jajakoko czy coś w tym rodzaju.
Na okrzyk pani Malinkowskiej: "Do mnie !" kolumny rozsypały się w roje i tyraliery, ruszyły
biegiem, lecz do
starcia wręcz nie doszło, gdy\ przeciwnik porzuciwszy
w truskawkach, w sałacie i w popłochu sprzęt zmechanizowany podał tyły I schronił się do
obozu w postaci
wagonika.
Oddziały Ligi otoczyły go zewsząd, Iecz zamiast sypać szańce, ustawiać działa czy szykować
faszynę i drabiny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]