[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ne zapału słowa Waldemara na zjezdzie familijnym, a jednak wątła nić oporu księżnej jeszcze
zdawała się odgradzać ją od strasznej prawdy. Sama pragnęła dla niego szczęścia i gdyby już
teraz tylko od niej zależało, bez wahania oddałaby mu Stefcię. Ale natura ludzka jest zawiła,
często niezrozumiała. Panna Rita dopiero teraz jasno pojęła przepaść pomiędzy nią a ordyna-
tem, odczuła obuchową siłę, która miażdżyła jej miłość.
Teraz ujrzała otchłań swych najdroższych uczuć. Płakała boleśnie.
Księżna, nie mogąc się jej doczekać, weszła sama do sypialni wychowanki, Rita ujrzała
ciotkę tuż przy sobie. Zerwała się z kolan.
Ciociu, po co przyszłaś?... po co? jęknęła z wyrzutem.
Staruszka objęła jej głowę i przytuliła do siebie.
Cicho, dziecko, nie wymawiaj mi, żem przyszła. Ja przeczuwałam, ja wiem wszystko.
Ryciu, i ty go kochasz, cierpiałyśmy razem, ja cię rozumiem. Aleś ty szlachetna... tyś prze-
mawiała za nimi, choć serce w tobie jęczało, a jam cię szorstko odsunęła. Przebacz mi, dziec-
ko.
Usiadła na łóżku. Rita wtuliła głowę w ramię staruszki rozełkana, drżąca. Księżna mó-
wiła dalej:
Widzisz, już skończone, już i ja ich błogosławię, Ryciu, on kocha Stefcię, bardzo ko-
cha, będą szczęśliwi, to mię pociesza. Jestem stara, żałowałam tych kilku chwil życia, jakie
80
mi zostały bez miłości jedynego wnuka. Ustąpiłam i teraz mam spokój, spadł mi ciężar z ser-
ca, jestem nawet szczęśliwa, bo... cóż mam robić!
Księżna głęboko westchnęła.
Podoba mi się ta dziewczyna. Widocznie dużo warta, skoro potrafiła tak silnie przywią-
zać do siebie Waldemara. On zadziwia mię swą siłą woli, a ona...
Dokończyła szeptem:
A ona czarem.
Staruszka głaskała ciemną, zbiedzoną głowę wychowanki, błądząc oczyma w przestrzeni.
Panna Rita milczała cicha i jakby uspokojona. Księżna szepnęła znowu:
Rozmawiałam z duchem mojej Elżuni i z Gabrielą. Zwłaszcza Gabrielę widziałam czę-
sto w snach. Stawała obok Waldemara i kładła mu rękę na głowie, jakby błogosławiąc. I tę
Stefcię widziałam. Klęczała przy Gabrieli, taka śliczna, błagająca, zupełnie podobna do tej w
medalionie Waldemara.
Staruszka wstrząsnęła się.
A czy wiesz? Ukazała mi się we śnie zmarła Rembowska. Och! tak okropnie patrzyła
mi w oczy!
Niech się ciocia nie przejmuje rzekła serdecznie panna, Szeliżanka i przylgnęła do rę-
ki staruszki.
Nic, dziecko, to już minęło. Teraz mi dobrze i tak spokojnie. Waldy kocha mię. O to
już mi tylko chodzi. On zacny chłopak. Czemuż go Elżunia nie widzi?
Rita westchnęła. Księżna pocałowała ją w czoło.
Cierpisz, dziecko, ja wierzę, Bóg da, że i ty szczęście znajdziesz. Tyś warta lepszego
losu.
Nie chcę, ciociu, nie chcę. Ja kochałam go całą duszą, ale nawet nie marzyłam o nim
dla siebie. Cóż... ja dla niego? Byłabym zbyt śmiałą, chcąc marzyć. Ale smutno mi. Ot, dzi-
waczka jestem.
Zaśmiała się cicho, boleśnie.
Gorycz przez ciebie przemawia rzekła księżna. Ale to minie: tyś zawsze taka dziel-
na.
Już zaczynało świtać, kiedy księżna, osłabiona bezsennością i wrażeniami nocy, poszła
do łóżka.
Ale nie mogła zasnąć. Przesuwała w palcach paciorki sandałowego różańca, oczy miała
wlepione w adamaszkową kotarę, na której blady świt zimowy snuł swe fioletowe cienie.
Usta staruszki szeptały pacierze, lecz myśl przebijała szereg lat, błądząc w czasach, kiedy
i sama była młodą, sama kochała, a potem widziała uczucia swych dzieci.
I w drugim pokoleniu to samo.
81
XVII
Waldemar powrócił do Głębowicz nad ranem. Już świtało. Ruch powstał w uśpionym
przed chwilą zamku. Zwłaszcza w cieplarniach i w oranżerii panowała krzątanina przy blasku
lamp elektrycznych. Sam ordynat wybierał kwiaty. Rój ogrodników z nożycami w rękach
robiły istne spustoszenie. Ogrodnik układał kwiaty odpowiednio. A były tam pyszne okazy.
Wszystko, co cieplarnie, prowadzone z wielkim nakładem, wytworzyć mogły o tej porze ro-
ku. Cenne róże, storczyki, mimozy robiły wrażenie przeniesionych z Riwiery. Nad mistrzow-
skim opakowaniem czuwał sam ordynat.
Około jedenastej rano wyjechał strzelec Jur w bogatych liberyjnych futrach, strojny i
dumny, wioząc ten wonny ładunek dla Stefci razem z listem Waldemara. Wiózł także i list do
państwa Rudeckich.
Przed obiadem ordynat wpadł do Słodkowic tak promienny, że wszyscy od razu odgadli
powód. Pan Maciej ucieszył się szczerze, Lucia, pogodzona już z myślą o Stefci w roli ordy-
natowej, pragnęła, by się to stało jak najprędzej. Tylko pani Idalia spochmurniała, mocno do-
tknięta, może przed oczyma widząc tragiczną z gniewu i obrazy twarz hrabianki Melanii. A
może przyszły blask i stanowisko Stefci drasnęło jej miłość, własną.
Ale życzyła Waldemarowi szczęścia, ze względu na ojca, chociaż trochę ironicznie.
Wieczór imieninowy zgromadził w Obronnem sporą liczbę osób. Był pan Maciej z córką
i wnuczką, Waldemar, bohater chwili, byli księstwo Franciszkowie Podhoreccy z córkami i
nauczycielką księżniczek. I hrabiostwo Morykoniowie, i Trestka, i Wiluś Szeliga, który na ten
dzień przyjechał z Warszawy przed odjazdem do uniwersytetu.
Z okolicy byli %7łyżemscy i wileccy. Hrabina wilecka, dowiedziawszy się o zakończe-
niu sprawy ordynata, przybrała postawę bardzo obrażonej, na księżnę rzucając złe spojrzenia,
pełne politowania. W oczekiwaniu na wyniki nie wyjechała dotąd za granicę, pomimo zapa-
kowanych kufrów. Toteż gniew jej nie miał granic, nikogo jednak nie przestraszył. Księżna
powróciła już do zwykłej równowagi duchowej. Księżna Franciszkowa z córkami, Lucią i
panną Ritą utrzymywały dobry nastrój ogólny. Panna Rita mówiła o sobie do młodej księżnej,
że śmieje się przez łzy, aby ukryć łkanie, ale robiła to nadzwyczaj umiejętnie. Dopomagali im
oboje %7łyżemscy i rozweselony pan Ksawery. Humor Waldemara płynął szeroką błyszczącą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]