[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Albo nawet nie tak młodym i wrażliwym, poprawiła go w
myślach.
- Ale... - Zmarszczyła brwi, a on wziął od niej Danny'ego i puścił
go na podłogę. Drżącymi palcami oczyszczała go ze znaczków, a
potem wyprostowała się. - J.D. wie, że jesteśmy tutaj tylko na jakiś
czas. Z pewnością wie też, że go kocham. To dziecko nie jest dla
niego żadnym zagrożeniem.
- Niczemu z tego nie zamierzam zaprzeczać. - Dusty zmieniał
ciągle temat wiedząc, że jeszcze chwila, a powie za dużo. - Byłem o
cztery lata, może pięć, starszy od J.D., kiedy umarł ojciec, ale
pamiętam, jakie to uczucie stracić kogoś bliskiego. Wkrótce potem w
wypadku samochodowym zginęła siostra, a wreszcie matka wyszła
powtórnie za mąż, więc ją także właściwie straciłem.
Przez chwilę zapatrzył się w przestrzeń.
- Pan Chalmers. Wyszła za mąż za Harry'ego Chalmer-sa.
Nienawidziłem tego sukin... Do dnia śmierci był dla mnie panem
Chalmersem.
90
RS
- On tego chciał czy ty?
- On. - Dusty'emu nigdy nie przyszło do głowy, id miał jakiś
wybór, ale teraz zaświtało mu, że może jednak tak. Głęboko
zakorzeniona uczciwość kazała mu dodać: -Z początku. Potem
podrosłem i nie dałem...
Psiakrew. Nawet nie uświadamiał sobie, ile jest w nim nadal
gniewu. Tamten od dawna nie żyje, ale złość pozostała.
- Przepraszam - szepnęła.
Dotknęła jego ręki, a on zastygł w bezruchu, patrząc na
wysmukłe palce zaciśnięte leciutko na jego ciemnej skórze. Pragnął
nakryć swoją dłonią jej dłoń, ułożyć Mimi na wschodnim dywanie i...
Potrzebował kobiety!
Przełknęła z trudem ślinę.
- Boję się, kiedy na twojej twarzy pojawia się ten zaciekły wyraz
- szepnęła. - Jeśli chodzi o J.D., masz pewnie rację. To... to dobry
chłopiec. Bardzo mocno odczuwa brak ojca...
Dusty skinął głową. Bał się otworzyć usta. Do diabła, wcale nie
chce słuchać o jej kłopotach ani wczuwać się w sytuację jej syna.
Jej szeroko otwarte oczy były bezbronne.
- Myślisz więc, że nie powinnam nic robić?
Myślę, że my dwoje nie powinniśmy nigdy niczego robić, bo w
przeciwnym razie... pomyślał. Głośno zaś powiedział:
- Sądzę, że powinnaś zaczekać, aż chłopak sam do ciebie
przyjdzie. A przyjdzie. Morrissy już o to zadba.
- Skąd wiesz?
91
RS
- Bo ten stary kowboj całe życie spędził na doradzaniu
chłopcom, co mają robić, żeby stać się mężczyznami.
- Tobie też?
- Między innymi.
- No dobrze. -Niezręcznie cofnęła rękę z jego ramienia, Danny
odsunął róg dywanu i próbował wczołgać się pod spód. Mimi
chwyciła go. Pozostawił za sobą smugę znaczków na dywanie, a
wieloma był nadal oklejony.
- Uzupełnię J.D. jego zbiór znaczków - zdecydował Dusty. - Ale
znaczki były tylko pretekstem.
- Zajmij się J.D. Ja przygotuję jedzenie. Mógłbyś powiedzieć
J.D. i Morrissy'emu, że za dziesięć minut kolacja będzie na stole.
Patrzył, jak wychodzi, sztywna, z wyprostowanymi ramionami.
Napięta. Tak samo jak on.
Mimi wyjęła brytfannę z pieca dokładnie w momencie, kiedy
J.D. i Morrissy, szurając nogami, wkroczyli do kuchni. Danny był już
przypięty do nowego fotelika, a przed nim stał kubek mleka z dwoma
uchwytami. Dusty zmagał się ze śliniaczkiem, który próbował
zawiązać dziecku pod brodą.
J.D. stał przestępując z nogi na nogę, ze zwieszoną głową, a
Morrissy wyciągnął krzesło i usiadł.
Mimi postawiła brytfannę na stole i stanęła przed synem.
- Co tam? - spytała, starając się mówić zwykłym głosem. J.D.
przełknął z trudem ślinę i odetchnął głęboko.
- Przepraszam-wyrzucił z siebie.
92
RS
Zerknął ukradkiem na Morrissy'ego, a stary kowboj prawie
niedostrzegalnie skinął głową.
- Mężczyzna nie... nie wyładowuje swoich humorów na
kobietach i dzieciach. Jesteś moją ma... mamą i kocham cię, i
przepraszam... przepraszam...
Niewiele brakowało, żeby się rozpłakał, a wtedy ona także nie
pohamowałaby łez.
- J.D. - powiedziała drżącym głosem. - Kochanie... Napięcie
rozładował Danny. Chwycił za ucho kubka,podniósł go nad głowę i
rąbnął z całej siły w blat. Wszyscy drgnęli, a potem wybuchnęli
śmiechem. J.D. spojrzał posępnie na dziecko.
- Ale i tak go nie lubię.
Obrzucił Morrissy'ego szybkim, wyzywającym spojrzeniem,
usiadł i rozłożył serwetkę na kolanach.
Mimo trudnych początków już wkrótce, ku zadowoleniu
wszystkich, sprawy zaczęły iść swoim torem. J.D. robił wrażenie
szczęśliwego, chociaż demonstracyjnie ignorował dziecko. Większość
wolnego czasu spędzał poza domem, z Morrissym, który uczył go
jazdy konnej i posługiwania się lassem.
Dusty ciągle plątał się pod nogami, tak przynajmniej uważała
Mimi, która przyjmowała to z mieszanymi uczuciami. Chociaż miał
biuro w San Diego, rzadko z niego korzystał. Większość interesów
załatwiał nie ruszając się z biblioteki naprzeciwko salonu.
Zainstalował tam fax, komputer z modemem i specjalną linię
telefoniczną z automatyczną sekretarką.
93
RS
Mimi szybko uświadomiła sobie, że Dusty ma liczne i rozmaite
aktywa. Był właścicielem ogromnych obszarów. Część z nich to były
sady cytrusowe, część stanowiła ziemia pod uprawy rolnicze, a
niektóre tereny przeznaczył już na osiedla mieszkaniowe i centra
handlowe. Dysponował też pewną liczbą koncesji.
Miał znacznie więcej pieniędzy, niż uda mu się wydać
kiedykolwiek, ale robił wrażenie, jakby nie miało to dla niego
większego znaczenia. Pozwalało jedynie robić, co chciał i kiedy
chciał. Jednym z takich kaprysów były częste przejażdżki konne z
J.D. i Morrissym oraz, tak przynajmniej przypuszczała Mimi,
odwiedzanie tej czy innej z pięknych kobiet, kiedy był w
odpowiednim nastroju. Obrzydliwość.
Poza tym była Maria, gospodyni, której wcale nie przeszkodziło
to, że w spokojnym niegdyś domu pojawili się trzej nowi mieszkańcy.
Szczególnie spodobało się jej to, że Mimi mówi po hiszpańsku.
- Seńor Dusty myśli, że zna hiszpański, ale... szkoda gadać! -
Zaczęła wywracać oczami i gestykulować jedną ręką. - Co i raz nie
wiem, co on do mnie mówi, a on nie wie, co ja chcę mu wyjaśnić.
I śmiejąc się głośno, wróciła do swoich zajęć.
Jak Mimi przewidziała, oboje z Dannym przenieśli się na górę.
Chociaż było to jedyne rozsądne wyjście, niełatwo przyszło jej podjąć
decyzję.
Wszystko przez Dusty'ego. Przez niego uświadomiła sobie, że
jest kobietą z krwi i kości. Pierwszą noc w nowym łóżku spędziła
leżąc przez wiele godzin z otwartymi oczami i rozmyślając o nim,
śpiącym tak niedaleko.
94
RS
Nazwij rzecz po imieniu, dręczyła samą siebie. Namiętność,
pożądanie... ten straszny, bezsensowny ból, który sprawiał, że w
samym środku nocy wlokła się do okna, dojmująco odczuwała
niezaspokojenie, a zwykła bawełniana nocna koszula zaczęła nagle
drażnić i przeszkadzać.
A tymczasem ledwie kilka metrów od niej sprawca tej męki spał
sobie spokojnie jak dziecko. O Boże, musi coś ze sobą zrobić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl