[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mówiono o małżeostwie i dokładnie wtedy przyszła ta wiadomośd. Tuż przed wakacjami, w czerwcu.
Było pogodnie, na niebie rozkwitały pierwsze chmurki. Ethel czekała na list z Anglii. Laurent Feld
ukooczył studia, miał przyjechad, planowali spacery po lasku
106
Vincennes, a potem mieli zamiar pojechad do Bretanii, wypożyczyd rowery w Quimper i wyruszyd na
dużą wycieczkę, spad w stodołach, zwiedzad kościółki.
Zawiadomienie przyszło pocztą. Justine nie otworzyła listu, ale Ethel, kiedy tylko zobaczyła dziecinną
kaligrafię, nie czytając treści, porównała kopertę z tymi, które dostawała od Kseni. Adres i
zawiadomienie przyjaciółka napisała własnoręcznie, Ethel rozpoznała sposób, w jaki stawiała kreskę w
literze T i zarys brzuszków w B.
Panna Ethel Brun w.m.
Najwyrazniej bardzo się starała, żeby to ładnie wypadło, co nieważne i śmieszne, ale bardzo zabolało
Ethel, zupełnie jakby nie wystarczała wiadomośd, że zaręcza się z jakimś panem Donnerem, o imieniu
Daniel. Te połączone adresy, jej rue Vaugirard, jego willa Sol-ferino. Wdzięczyła się.
Ethel wzruszyła ramionami. Przez następne dni próbowała zapomnied. Plac budowy na rue de
l'Armorique pochłaniał jej uwagę. Chodziła tam nawet trzy razy dziennie, żeby popatrzed na ukooczone
wreszcie fundamenty, kawałki muru wyrastające z ziemi. Od kilku miesięcy prace nabrały rozmachu,
mimo strajków i grozby zamieszek. Z satysfakcją spoglądała na mur sąsiedniej posesji pana Conarda,
ślepy pod plandekami mającymi go chronid od pyłu. Przypominała sobie po-
107
lecone listy z zażaleniami kierowane do pana Solimana: Zauważyłem, że od godziny dziesiątej rano do
godziny trzeciej po południu paoskie drzewa zacieniają moje drzewa owocowe, ostrzegam, że jeśli w
ciągu tygodnia..." Teraz każde uderzenie w ziemię, każdy zgrzyt metalowych trójkątów do ankrowania,
każda chmura cementowego kurzu uczestniczyły w zemście, kąsały miękkie, bezbronne ciało wroga jej
stryjecznego dziadka, wroga, który przeszkodził w powstaniu Domu Koloru Malwy. Było za pózno, ale,
tak czy inaczej, zemsta się dokonała.
W jakiś czas potem wszystko wróciło. Zawroty głowy, pustka. Ethel leżała na łóżku, w ubraniu, bez
kolacji, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w prostokąt okna, gdzie światło padające z nieba
rysowało kratki okiennych szczeblin. Nie czuła smutku, a jednak łzy płynęły jej po policzkach i moczyły
poduszkę; była niczym zbyt pełne naczynie, z którego się przelewa. Zasypiała, myśląc, że dziura, którą
nosi w sobie, do rana się zasklepi, ale po przebudzeniu stwierdzała, że brzegi rany są wciąż tak samo
oddalone.
Najbardziej zdumiewało ją to, że można było z tym żyd. Można było chodzid, działad, robid zakupy, brad
lekcje gry na pianinie, spotykad się z przyjaciółkami, pid herbatę z ciotkami, szyd na maszynie niebieską
suknię na bal sylwestrowy w Politechnice, mówid, mówid, jeśd nieco mniej, pid po kryjomu alkohol
(butelka whisky Knockando w drewnianej skrzyneczce opasanej skórzanymi rzemieniami, tajemny
prezent od Lauren-ta), można było czytad gazety i interesowad się polityką,
108
słuchad przemówienia niemieckiego kanclerza przez radio, wygłaszanego w Biickebergu z okazji dożynek,
jego wibrującego w górnych partiach głosu, podnieconego, patetycznego, komicznego, groznego, który
mówił: Wolnośd uczyniła z Niemiec kwitnący ogród".
Ale to nie wypełniało pustki, nie zamykało brzegów rany, nie nalewało z powrotem substancji, która się
ulatniała rok po roku, rozpływając się w powietrzu.
Justine na próżno próbowała coś na to poradzid. Pewnego wieczoru weszła do pokoju córki, usiadła na
brzegu łóżka. Od wielu lat już tego nie robiła. Od dzieciostwa Ethel, od czasu gwałtownych kłótni z
Alexandre'em, kiedy rozmawiali ze sobą złymi twardymi głosami, bez obelg, ale on z wściekłością, a ona z
sarkazmem, a ich słowa były nie mniej okrutne i raniące niż uderzenia pięścią, niż tłuczenie talerzy i
rzucanie książkami, jakie miały miejsce w innych domach. Ethel siedziała wtedy odrętwiała w fotelu,
serce waliło jej mocno, ręce drżały. Nie mogła wymówid słowa, tylko raz czy dwa krzyknęła: Dosyd!"
Wtedy Justine przychodziła do jej pokoju, siadała na łóżku, tak jak tego wieczoru, nic nie mówiąc, chyba
płakała w ciemności. Teraz wszystko się skooczyło. Już się nie kłócili, ale pustka rozrosła się, wydrążyła
między nimi przepaśd, której nic nie mogło zasypad. Teraz i Ksenia zdradziła Ethel, oddaliła się, zaręczyła
z chłopakiem, który nic nie był wart, który nie był jej wart.
Trzeba było opuścid dzieciostwo, dorosnąd. Zacząd żyd. Tylko po co to wszystko? %7łeby wydobyd się z
nija-kości. %7łeby byd kimś, stad się kimś. %7łeby się uodpornid,
109
żeby zapomnied. W koocu się uspokoiła. Oczy jej wyschły. Słyszała oddech Justine tuż obok, jego
regularny rytm ją usypiał.
Upadek się zaczął, i naprawdę nikt tego nie zauważył. Ale Ethel była czujna. Wiedziała, że to się może
zdarzyd. Pan Soliman dawno to przewidział. Nieraz o tym wspominał, półsłówkami. Kiedy mnie już nie
będzie, będziesz musiała bardzo uważad". Ethel miała jedenaście, dwanaście lat, czy mogła rozumied?
Odpowiadała: Zawsze tu będziesz, dziadku. Dlaczego tak mówisz?" Miał poważną minę, nieco nawet
zatroskaną. Bardzo bym chciał, żebyś nie musiała się kłopotad o przyszłośd, bardzo bym chciał, żeby ci
niczego nie brakowało". Podjął decyzję, sporządzi testament, zapisze jej wszystko, ziemię, swoje
mieszkanie przy boulevard Montparnasse, będzie miał pewnośd, że ją zabezpieczył, na wszelki wypadek.
Nie żeby nienawidził ojca Ethel, po prostu mu nie ufał. Raził go sposób, w jaki Alexandre Brun zapalał się
do najbardziej absurdalnych pomysłów, jego urojenia, budowa makiety aerostatu, eksperymenty ze
śmigłem, a zwłaszcza zaufanie do naciągaczy, hochsztaplerów i wydrwigroszów. Czy ojciec ci mówił o
tym, co robi, o kanale w Ameryce, kopalniach złota w Gourara--Touat, o tym wszystkim?" Nie chciał
szpiegowad, więc natychmiast się tłumaczył: Zapomnij o tym, nawet jak coś usłyszysz, zapomnij. Same
głupstwa, nie zwracaj na to uwagi".
110
Teraz Ethel mogłaby sporządzid listę tych wszystkich głupstw. Nie musiała podsłuchiwad pod drzwiami.
W rozmowach salonowych temat powracał bez przerwy. Najpierw jako rodzaj fantastycznej litanii,
złożonej z nazw miejscowości, spółek, opisów. Inwestycje w Tonkinie, zarząd kopalni diamentów w
Pretorii, przedsiębiorstwo budowlane w Sao Paulo, drewno szlachetne z Kamerunu i znad Orinoko,
konstrukcje portowe w Port-Saidzie, w Buenos Aires, w zakolu Ni-gru. Chciałaby go zapytad,
bezinteresownie, z czystej ciekawości. Alexandre zapalał się, wymawiał te nazwy, jakby to były klucze
otwierające marzenia, bez związku z rzeczywistością. Sądził, że przygoda dopiero się rozpoczyna, wierzył
w obietnicę, jaką niósł postęp, nauka, pomyślna sytuacja gospodarcza. Uważał, że Francuzi to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]