[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się trudził.
Zasłużenie spacerowali po tym górnym i kamienistym kraju oni wszyscy
Dorsajowie, Zaprzyjaznieni, Exotikowie. Ja zaś byłem prawdziwym głupcem, że
wtargnąłem do środka i próbowałem wyzwać jednego z nich do walki. Nic dziw-
nego, że zostałem pokonany, gdyż było tak, jak zawsze powtarzał Mathias. W żad-
nym momencie nie miałem ani cienia widoków na zwycięstwo.
Wróciłem więc z powrotem do dnia dzisiejszego i do ulewy, niczym złamana
trzcina ludzka, z uginającymi się pode mną kolanami. Deszcz rzedniał, a Padma
podtrzymywał mnie na nogach. Tak jak w przypadku Jamethona, siła jego rąk
wprawiła mnie w osłupienie.
Pozwól mi odejść wymamrotałem.
A dokąd pójdziesz, Tam? odparł.
Gdzie mnie oczy poniosą mruknąłem. Skończę z tym. Dam za wy-
graną. Wreszcie udało mi się ustać o własnych siłach.
To nie takie proste rzekł Padma, puszczając mnie wolno. Czyn raz
wprowadzony w życie nigdy nie przestaje powracać echem. Przyczyna nigdy nie
kładzie kresu swym skutkom. Nie możesz teraz odżegnać się od wszystkiego.
Możesz jedynie opowiedzieć się po drugiej ze stron.
Stron? zapytałem. Deszcz wokół nas padał coraz słabiej. Jakich
stron? Wpatrywałem się w niego jak odurzony.
Strony danej człowiekowi, którą jest moc opierania się swej własnej ewo-
lucji. . . to była strona twojego wuja rzekł Padma oraz strony ewolucji, która
jest naszą stroną. Deszcz ledwie już siąpił i niebo zaczynało się wypogadzać.
Bledziutkie słoneczko przeniknęło przez chmury, by rzucić więcej światła na ota-
czający nas teren parkingu. Tak jedna, jak druga strona, to silne wiatry wydy-
mające materię spraw ludzkich, nawet wtedy, gdy proces tkania jeszcze jest w to-
ku. Dawno temu powiedziałem ci, Tam, że dla kogoś takiego jak ty nie ma innego
wyboru, niż czynnie wpływać na wzorzec w jednym lub drugim kierunku. Masz
wybór. . . ale nie masz wolności. Zatem po prostu zdecyduj obrócić swój wpływ
na korzyść wiatru ewolucji, zamiast na korzyść siły, która mu się przeciwstawia.
Potrząsnąłem głową.
Nie mruknąłem. To na nic. Sam wiesz o tym najlepiej. Widziałeś
na własne oczy. Poruszyłem niebo i ziemię i wszystkie żywioły polityczne czter-
nastu światów przeciwko Jamethonowi. . . a on mimo to zwyciężył. Niczego nie
dokonam. Lepiej dajcie mi spokój.
Nawet gdybym ja cię zostawił w spokoju, nie zostawiłyby cię wydarzenia
odparł Padma. Tam, otwórz oczy i zobacz, jak rzeczy naprawdę się mają. Już
teraz tkwisz w tym po uszy. Posłuchaj mnie. Jego orzechowe oczy rozjarzyły
się tą odrobiną światła, która towarzyszyła nam od niedawna. Do wzorca na
St. Marie wdarła się pewna siła w postaci jednostki wypaczonej przez poniesioną
203
osobistą stratę i zorientowanej na użycie przemocy. To byłeś ty, Tam.
Spróbowałem znowu potrząsnąć głową, lecz wiedziałem, że ma słuszność.
Twoim świadomym działaniom na St. Marie udało się postawić tamę
kontynuował Padma ale zasady zachowania energii nie można oszukać. Pod-
czas gdy twoje wysiłki zostały udaremnione przez Jamethona, siła, której użyłeś
do wywarcia nacisku na sytuację, nie uległa unicestwieniu. Uległa jedynie prze-
obrażeniu i opuściła wzorzec w postaci innej jednostki, teraz również wypaczonej
przez osobistą stratę i zorientowanej na wywarcie przemocą wpływu na wzorzec.
Oblizałem wyschnięte wargi.
Jakiej innej jednostki?
Iana Graeme a.
Stanąłem jak wryty, przyglądając mu się ze zdumieniem.
Ian odnalazł trzech zabójców swojego brata, ukrywających się w pokoju
hotelowym w Blauvain powiedział Padma. Pozabijał ich gołymi rękami. . .
i czynem tym uspokoił najemników oraz udaremnił plany Błękitnego Frontu ma-
jące na celu ratowanie co się da z zaistniałej sytuacji. Lecz zaraz potem Ian zło-
żył rezygnację i powrócił do domu na Dorsaj. Jest teraz naładowany tym samym
uczuciem straty i goryczy, którym naładowany byłeś ty w chwili przybycia na St.
Marie. Padma zawahał się. Ma teraz ogromny potencjał sprawczy. Na jaki
użytek zostanie on obrócony we wzorcu przyszłości, to się dopiero okaże.
Ponownie zrobił pauzę, obserwując mnie swoim żółtym spojrzeniem, przed
którym nie było ucieczki.
Zatem rozumiesz. Tam kontynuował po chwili dlaczego nikt taki jak
ty nie może odżegnać się od wpływu na materię zdarzeń? Powiadam ci, iż mo-
żesz tylko się zmienić. Głos mu nieco złagodniał. Czy muszę ci jeszcze
przypominać, że wciąż jesteś naładowany. . . tylko tym razem przeciwnie skiero-
waną siłą? Przyjąłeś na siebie cały impet i skutki Jamethonowej ofiary, złożonej
z własnego życia dla ratowania swych ludzi.
Jego słowa były dla mnie niczym uderzenie prawym prostym w dołek cio-
sem równie mocnym jak ten, który zadałem Janolowi Maratowi, uciekając z obo-
zu Kensiego na St. Marie. Pomimo przebijającego się ku nam mozolnie blasku
słonecznego, przeszedł mnie dreszcz.
Bo tak właśnie było. Nie mogłem temu zaprzeczyć. Jamethon, oddając swe
życie za wiarę, tam gdzie ja odrzucałem wszelką wiarę w swym planie nagięcia
rzeczy do mej własnej woli, stopił mnie i przemienił jak błyskawica, która sta-
pia podniesione do ciosu ostrze miecza. Temu, co spotkało mnie osobiście, nie
mogłem zaprzeczyć.
Wszystko na nic rzekłem, ciągle dygocząc. To żadna różnica. Nie
mam dość sił, by czegokolwiek dokonać. Powiadam ci, poruszyłem przeciwko
Jamethonowi wszystkie żywioły, a on i tak zwyciężył.
Tylko że Jamethon był wierny swej naturze, podczas gdy ty, walcząc z nim,
204
walczyłeś jednocześnie ze swą prawdziwą naturą odparł Padma. Spójrz na
mnie, Tam!
Popatrzyłem na niego. Orzechowe oczy przyciągnęły mój wzrok i schwyciły
go w pułapkę niczym magnesy.
Cel, dla którego osiągnięcia obliczono, że powinienem przybyć i spotkać
się z tobą tutaj, wciąż jeszcze nie został osiągnięty powiedział. Pamiętasz.
Tam. jak w gabinecie Marka Torre oskarżyłeś mnie, że cię zahipnotyzowałem?
Skinąłem głową.
To nie była hipnoza. . . a przynajmniej nie całkiem hipnoza rzekł.
Jedyne, co zrobiłem, to pomogłem ci odblokować kanał łączący twą świadomą
osobę z podświadomą. Czy masz dość odwagi, by zobaczywszy to, co zrobił Ja-
methon, pozwolić, bym ci go pomógł odblokować raz jeszcze?
Jego słowa zawisły w rozdzielającej nas próżni i balansując na cienkiej linie
terazniejszości, usłyszałem donośny głos o dumnej fakturze, prowadzący w ko-
ściele modlitwę. Ujrzałem, jak słońce próbuje przebić się przez chmury i w tym
samym czasie oczyma wyobrazni ujrzałem spowite w mrok ściany mej doliny, tak
jak opisał je Padma owego dnia dawno temu w Encyklopedii. W dalszym ciągu
tani stały, wysokie i wąsko rozstawione, tamując dostęp światła słonecznego. Tyle
że w dalszym ciągu, niczym ciasny otwór wyjściowy, daleko przede mną widniało
nie osłonięte światełko.
Pomyślałem o siedzibie błyskawic, którą ujrzałem owego razu w przeszło-
ści, gdy Padma umieścił mi przed oczyma wzniesiony do góry palec i sama myśl
o powtórnym wstąpieniu na pole toczącej się tam bitwy napełniła mnie sła-
bego, złamanego i zwyciężonego, gdyż tak właśnie czułem się teraz mdlącą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]