[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w błąd, to nie jest żadne okłamywanie, tylko niefortunna pomyłka. Udzieliłem Marioli
mylnej informacji, co nie było moim zamierzeniem. A skąd mi się wzięło, że Tina poje-
chała na obóz wędrowny?
Achmed patrzył na mnie ze zdumieniem. Wyraznie zadziwił sam siebie.
Zapewne Tina udzieliła ci mylnej informacji.
Ach, Boże... westchnął.
Przykucnął obok piekarnika, zapalił w nim światło i przez chwilę wpatrywał się
w bladego jeszcze kurczaka, potem podniósł się, zdjął z półki pojemnik z kaszką kuskus
i postawił go na stole obok miski z ziarnami pinidy. Wreszcie spojrzał na mnie niespo-
kojnie.
A czy ty chociaż wiesz, dokąd naprawdę Martyna pojechała?
Nie wiem, przypuszczam tylko.
A więc i tobie udzieliła mylnej informacji?
57
Obawiam się, Achmedzie, że tak to można nazwać.
Pamiętam wiosenny wieczór, kiedy Tina zobaczyła tego chłopaka po raz pierwszy, bo
to był dzień topienia Marzanny i w klubie, do którego Tina latała na warsztaty teatral-
ne, zorganizowano po zajęciach specjalny koncert zespołów jazzowych. I on tam grał.
Na saksofonie. Koncert kończył się pózno, więc obiecałem Tinie, że przyjadę po nią, bo
od jedenastej autobusy na nasze osiedle jezdziły rzadko i nieregularnie. Drzwi do sali,
w której odbywała się impreza, były uchylone, a kiedy zajrzałem do środka, ostatni z ze-
społów ciągle jeszcze był na estradzie i bisował, więc stanąłem przy wejściu. Sam się
zdziwiłem, że pośród co najmniej setki głów udało mi się jakoś wypatrzyć czarną głowę
mojej córki. Siedziała na niskiej ławce pod ścianą, z brodą podpartą na zaciśniętych dło-
niach. Uporczywie wpatrywała się w jednego z chłopców z grającego zespołu. Z daleka
widziałem jej nieruchome spojrzenie, nie wiem, czy pochłonął ją ten chłopak, czy jego
muzyka. Widziałem tylko, że coś ją tu urzekło.
Wróciłem do samochodu i czekałem na nią. Po chwili zobaczyłem, że wybiega z klu-
bu, otulona sztruksową brązową pelerynką, którą przytrzymywała pod szyją w obro-
nie przed silnymi porywami wiatru. Z daleka zobaczyła nasz samochód, pomachała mi
ręką, ale nagle przystanęła, wróciła do drzwi i zaczęła sprawdzać coś na afiszu z infor-
macjami o wieczornym koncercie. Pomyślałem, że z pewnością szuka nazwiska, pod
którym jest napis: saksofon. Przyszła wreszcie i usiadła obok mnie. Szarpała się z pasa-
mi, w końcu trafiła w zatrzask. Poczułem mocny zapach paczuli, którego kiedyś rów-
nież używała Mariola, i to nagle uświadomiło mi, że chyba zgubiłem chwilę, w której
Tina przestała pachnieć rumiankowym mydłem.
Jak było?
O! Było cudownie.
Wydawało mi się, że nie przepadasz za jazzem.
A jednak coś w tym jest.
Wyjęła ze schowka paczkę chusteczek ligninowych i szeleściła opakowaniem.
Coś w tym jest powtórzyła. Dziś to odkryłam. Tato, był tam chłopak, który
cudownie grał na saksofonie.
Słyszałem, przez chwilę stałem w drzwiach.
Poczułem jej rękę na ramieniu, gwałtownie odwróciła głowę w moją stronę.
Jak ci się podobał? spytała natarczywie.
Chłopak czy saksofon?
Oni byli spójni, nie czułeś tego?
Stałem tam krótko, niczego nie czułem, było mi duszno.
Milczeliśmy i dopiero kiedy zatrzymałem się przed światłami, zapytałem:
Zakochałaś się?
Nie, ale oczarowało mnie to wszystko.
58
Będziesz teraz latać na koncerty jazzowe?
Tak myślę.
Czy one zawsze kończą się pózno?
Nie wiem, nigdy przecież nie chodziłam na nie.
Czy oprócz tego, że będę miał córkę aktorkę, co może stać się złem nieuniknio-
nym, grozi mi jeszcze zięć saksofonista?
Nie wiem, jaki zięć ci grozi. Jak byłeś w moim wieku, tato, miałeś pojęcie o tym,
jaka ci grozi żona?
Miałem.
Nie odzywała się, licząc widocznie lata, które pamiętała z rodzinnych opowieści, nie-
zbyt zresztą szczegółowych.
Znałeś już wtedy mamę.
Tak, ale Mariola nie groziła mi jeszcze jako żona, wtedy groziła mi właściwie zu-
pełnie inna dziewczyna.
Nie wiedziałam. Nie mówiłeś nigdy o tym.
To prawda.
Czemu?
Czemu? Jak jej to opowiedzieć? Nie chciało mi się mówić o tym, o czym od lat sta-
rałem się nawet nie myśleć.
Czy to była twoja porażka?
Tak, to była porażka.
Znowu czerwone światło na skrzyżowaniu. Spojrzałem na Tinę, patrzyła na samo-
chód stojący przed nami, szczupłą ręką przytrzymywała pasy i odciągała je od siebie.
%7łółte światło, wreszcie zielone.
Opowiedz.
Nie lubię do tego wracać.
Domyślam się, ale opowiedz, chcę wiedzieć.
Dlaczego?
Kocham cię, dlatego.
Odchodziła ode mnie dzień po dniu, nagłą obcością, niedobrym milczeniem, wy-
muszonym uśmiechem, cofnięciem ręki. Coraz bardziej nie moja, coraz bardziej czy-
jaś, w końcu nawet wiedziałem czyja, bo przez pomyłkę zapytała mnie kiedyś: czy dziś
jest bardzo zimno, Dawidzie? Bardzo było zimno w prawie pustym autobusie, którym
parę dni pózniej jechaliśmy do kina. Objęta moim ramieniem wstrzymywała oddech,
czułem to, wstrzymywała oddech, jak ktoś lękający się uderzenia, jednocześnie pochy-
lając się lekko do przodu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]