[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zawsze tutaj będziesz. Kochaj mnie, o nic więcej nie proszę.
- Nic więcej się nie liczy. - Dotknęła jego twarzy. - Muszę cię tego nauczyć.
- Naucz mnie, czego chcesz, tylko ze mną bądz.
Karnawał zakończył się pokazem fajerwerków odpalanych z łodzi na lagunie, a towarzyszyła temu
grająca na lądzie orkiestra. Pokaz zaczął się o jedenastej i potrwał do północy, gdy nadszedł czas żalu
i pokuty.
- Nie dla mnie - rzekł Piętro w drodze do domu. - %7ładnego żalu, nigdy.
- Nie bądz taki pewny. Spojrzał na nią czule.
- Jestem pewny.
Turyści rozeszli się do hoteli, nazajutrz większość z nich opuści miasto. Wenecja już wydawała się
spokojniejsza. Otworzyli boczne drzwi rezydencji. Toni na nich czekał.
- Wybieram się do łóżka - poinformował go Piętro.
- Jemu należy się spacer - stwierdziła Ruth. - Nie wzięliśmy go ze sobą z powodu fajerwerków.
- No dobrze, chodzmy.
Na moście Rialto przystanęli na chwilę, patrząc na zdążające do domów gondole. Kiedy podpłynęły
do mostu, prowadzący gondolier pogratulował im przyszłego ślubu.
- Skąd on wie? - spytała Ruth.
- To bratanek Minny. A ten za nim to jej chrześniak.
- Chcesz powiedzieć, że cała Wenecja już wie?
- To pewne.
Toni podrapał o kamienną balustradę i szczeknął, a gondolierzy i jego pozdrowili, nim zniknęli pod
mostem.
- Cała Wenecja planuje nasze wesele - rzekł Piętro. -
I nasze dalsze życie, jak otworzymy rezydencję i przywrócimy jej dawną świetność.
- Musimy? Kopciuszek nie przywykł do takiego życia.
- Obawiam się, że contessa Bagnelli będzie musiała pogodzić się z odrobiną dostojeństwa od czasu do
czasu.
- Chyba tak - westchnęła. - A ja tak polubiłam nasze małe pokoje. To prawdziwe gniazdko.
Chciałabym tutaj zostać, ale to pewnie nierealne.
- Możemy je zatrzymać. Jak się na mnie zezłościsz, uciekniesz tam. Zostaw mi tylko karteczkę, że nie
chcesz mnie więcej widzieć, żebym wiedział, gdzie zanieść czerwone róże.
Roześmiali się, zeszli z mostu i ruszyli dalej wąskimi arkadami i przez kolejny most.
- Ale gniazdko jest bardzo małe. Nie zmieścimy się tam we troje... czy czworo.
- Raczej nie.
- Myślałam, że chcesz mieć dzieci.
- Nie... to znaczy to zależy od ciebie. Nie będę naciskał ani nawet cię prosił. - Przez moment znów był
spięty, jakby go nawiedziły dawne duchy.
- Nie musisz mnie prosić. To się po prostu stanie. Przestań się martwić. - Ujęła jego twarz. - Jestem tu
i wszystkim się zajmę.
Uśmiechnął się autoironicznie.
- Nie wiesz, jak dobrze to brzmi.
- Od tej pory to ja się tobą zaopiekuję.
- Więc nie mam się czym martwić. - Zachmurzył się znowu. - Widziałem, jak czekałaś na Gina, bałaś
się. A jeśli jednak go kochasz?
- Nie - zapewniła go. - Bałam się tego, co mi się przy-
pomni, bałam się, że zrobiłam jakieś głupstwo, które położy się na nas cieniem albo znowu zaciemni
mój umysł.
- Tymczasem to Gino okazał się draniem, na którego żadna kobieta nie powinna nawet spojrzeć!
- Cii, to już nieważne.
- Jak możesz tak mówić po tym, co ci zrobił?
- No cóż, to ważne, ale tylko dlatego, że dzięki temu znalazłam ciebie. Gdyby on zachował się
przyzwoicie, mogłabym za niego wyjść, i wtedy spotkalibyśmy się za pózno.
Pokiwał głową.
- Przerażająca myśl. Gdybym cię spotkał, z pewnością bym cię pokochał, a gdyby było za pózno... -
Zacisnął palce. - Pozostałby mi tylko ból i żal.
- Pamiętasz wieczór, kiedy się poznaliśmy? Rozmawialiśmy wtedy o ciemności, o tym, że nigdy się
nie kończy.
- Pamiętam.
- Ale teraz się skończyła. Gino zniknął z moich myśli i z mojego serca. Teraz jesteś tam tylko ty.
Piętro odpowiedział jej długim pocałunkiem. Szli dalej. Wenecja ucichła. Słychać było tylko odległy
śmiech, gasnące dzwięki muzyki, cichy skrzek mew.
- Contessa Bagnelli - rzekła Ruth. - Nie wiem, czy wejdę w tę rolę. %7łycie na przedmieściach Londynu
zupełnie do niej nie przygotowuje.
- Dasz sobie radę z pomocą swoich siedemdziesięciu tysięcy przyjaciół.
Zrozumiała go. Mówił o ludziach, którzy mieszkali tu od zawsze, prawdziwych wenecjanach, tak
różnych od innych ludzi dzięki swojej odwadze, gotowości do mierzenia się z kłopotami, a przede
wszystkim wielkoduszności. Gdy
pierwszego dnia krążyła po mieście, czujnie ją obserwowali, a potem pomogli Piętrowi ją znalezć.
Teraz jej przyjaciele otwierali okna, uśmiechali się do nich z góry, życzyli im wszystkiego
najlepszego. Witali ją w rodzinie.
- Buona notte, signore.
- Buona notte, Alfredo, Renato, Maria. - Piętro znał imiona wszystkich.
- To prawda? Proszę, powiedz, że to prawda, będziemy tacy szczęśliwi.
- Poczekajcie, to zobaczycie - drażnił się z nimi żartobliwie.
Ale oni już zobaczyli to, co chcieli widzieć. Ich przyjaciel znowu się śmiał.
- Jesteś teraz jedną z nas - rzekł Piętro. - Nigdy nie pozwolimy ci odejść.
Odprowadzały ich setki oczu. Szli swoją drogą, z Tonim drepczącym za plecami, aż pochłonęła ich
przyjazna ciemność.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]