[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mu się był obertelek oberwał.
Uciszyło się zaraz, a baby, że to blisko było do chwycenia się za łby, stały już cicho, ino się oczami
jadły a wzdychały ze złości...
- Mówcie, Bartłomieju, mówcie wszystko a prawdę.
- Prawdę?... Samą czystą kiej szkło prawdę rzeknę, rzetelnie powiem, kiej na spowiedzi, kiej gospodarz
do gospodarzy, kiej swój do swojaków, bom gospodarz z dziada pradziada, a nie komornik, nie
prefesjant jaki abo i jenszy miescki zdzier. To tak było.
- Patrz dobrze w głowę, byś czegój nie przepomniał -radziła.
- Nie przepomnę, Magduś, nie. To było tak. Szedłem se... a baczę, że to rychtyk zwiesna była... i za
Wilczym Dołem, wedle Borynowej koniczyny... idę se i mówię pacierz, bo na ten przykład przedzwonili
już na Anioł Pański... nocka też szła... idę se... jaż tu słyszę: głos nie głos? Loboga, myślę se: chrząka
albo i nie chrząka?... Oglądnąłem za się niczego nie widno, cicho całkiem. Złe mę kusi czy co?... Ide
dalej i że mę zdziebko mrówki oblazły ze strachu, mówię se Pozdrowienie Anielskie. Chrząka znowu!
Cie! myślę sobie, nic, jeno swynia to abo i zasie prosiak. Zlazłem zdziebko w bok, w koniczynę i
obejrzałem się... juści, że cosik lizie za mną, przystanąłem ja przystanęło i to, a białne, niskie i długie...
a ślepie świeciły kiej u zbika abo zgoła u złego... Przeżegnałem się, a że i skóra mi ścierpła, tom ruszył
lepszym krokiem jakże, abo to wiadomo, co się po nocach tłucze?... A wszyscy w Lipcach wiedzą, co na
Wilczych Dołach straszy.
- Juści, że prawda, bo łoni, kiej Sikora przechodził tam nocą, to go ułapiło za grdykę i rzuciło o ziemię, i
tak zbiło, że chłop chorzał dwie niedziele - objaśniała żona.
- Cichoj, Magduś, cichoj! Idę, idę... idę... a to fort lezie za mną i chrząka! A że to był rychtyk
miesiączek wylazł se na niebo, to patrzę, a to ino prosiak, nie złe. Ozgniewałem się, bo co se ten głupi
myśli - straszyć, tom rzucił nań patykiem i idę ku domowi Szedłem se miedzą, między Michałowymi
burakami a pszenicą Borynowa, a potem między jarką Tomka a owsem tego Jaśka, co go łoni do
wojska wzieni, a którego to kobieta akuratnie wczoraj zległa... Prosiak fort za mną kiej pies, to se idzi
obok, to wlazł w kartofle Dominikowej i tu pysknie, i tam pysknie, i chrząknie, i kwiknie, a nie ostaje,
ino za mną...
Skręciłem na ścieżkę, co bieży na przełaj - ona za mną. Gorąco mi się zrobiło, bo laboga, taka świnia,
co może nie świnia! Skręciłem na drogę wedle figury, prosiak za mną... Widziałem, biały był, a kiele
ogona, poniżej zdziebko, czarno łaciaty! Ja bez rów - ona za mną, ja na te mogiłki, co za figurą są -
ona za mną, ja na kamionki, a ona kiej mi się nie rzuci pod kulasy - rymnąłem kiej długi. Opętana czy
co?... Ledwiem się pozbierał, a ona kiej nie zadrze ogona i w skok przede mną! A lećże se,
zapowietrzona, pomyślałem. Ale nie uciekła, ino wciąż przede mną leciała - aż do samej chałupy - do
samej chałupy, prześwietny sądzie, aż w ogrodzenie weszła, aż do sieni wlazła, a że drzwi do izby były
wywarte, to i do izby poszła... Tak mi Panie Boże dopomóż Amen !
- A potem zarznęliście i zjedli, prawda? - rzekł. sędzia rozbawiony.
- Hę! Zarznęli i zjedli?... A cośwa zrobić mieli? Przeszedł dzień - prosiak nie odchodzi; przeszedł tydzień
jest, ani jej wygonić, bo z kwikiem wraca!... Moja podtykała jej, co mogła, bo jakże głodem morzyć,
Boże stworzenie też... Prześwietny sąd jest mądry, to sprawiedliwie se wymiarkuje, że com z nią
biedny sierota miał zrobić? Niktoj po nią nie przychodził, a w domu bieda - a żarła, że i dwie drugie tyle
nie zechlają..: Jeszcze z miesiąc, to by nas zeżarła i z bebechami... Co było radzić? Miała ona nas -
tośwa my ją zjadły, a i to niecałą, bo na wsi się zwiedziały, a Dominikowa poskarżyła, że to jej,
przyszła ze sołtysem i zabrała wszyćko...
- Wszystko?... a cały zad to gdzie?... - syknęła złowrogo Dominikowa.
- Gdzie? Spytajta się Kruczka i drugich piesków. Wynieśliśmy na noc do stodółki. Psy, że to czujne psie
pary, a wrota były dziurawe, wyciągnęły i bal se sprawiły moją krwawicą, że chodziły obżarte kiej te
dziedzice.
- Hale, świnia sama poszła za nim, głupi uwierzy, ale nie sąd. Złodziej jucha, a barana młynarzowi, a
gęś dobrodziejowi to kto pokradł, co?...
- Widziałaś, co? Widziałaś! - wrzasnęła Kozłowa, przyskakując z pazurami.
- A kartofle z organistowego dołu to kto?... A cięgiem cosik komuś we wsi ginie, to gąska, to kury, to
sprzęt jaki - ciągnęła nieubłaganie.
- Ty ścierwo! Coś ty robiła za młodu, a i co twoja Jagna teraz wyprawia z parobkami; to ci tego nikt nie
wypomina, a ty kiej ten pies...
- Wara ci od Jagny! Wara, bo ci ten pysk tak spierę, że... Wara!... - ryknęła wielkim głosem, ugodzona
jak w żywe mięso.
- Cichojta, pyskacze, bo za drzwi wyciepnę! - uciszal Jacek, podciągając parcianek.
Zaczęło się przesłuchiwanie świadków.
Najpierw świadczyła poszkodowana, Dominikowa a zeznawała cichym, nabożnym głosem i przysięgała
co chwila przed tą Częstochowską, jako świnia jej, i żegnała się, i biła w piersi, że prawda jest, jako ją
ukradł z pastwiska Kozioł, i nie żądała od prześwietnego sądu kary na niego, niech mu już tam
Jezusiczek czyśćca za to nie pożałuje - ale domagała się wielkim głosem sądu i karyza to, że tak
spostponował ją i Jagnę wobec całego na-rodu.
Zwiadczył potem Szymek, syn Dominikowej; czapkę powiesił na rękach złożonych jak do pacierza,
oczów nie spuścił z sędziego i jękliwym, nieprzytomnym głosem zeznawał, że świnia była matczyna, że
białna była cała, ino kiele ogona czarną łatę miała, a ucho rozerwane, bo ją był Aapa Borynowy chycił
na zwiesnę, a tak kwiczała, że chociaż w stodółce był - usłyszał...
Potem zawezwano Barbarę Piesek i innych.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]