[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zwiat zamienił się w wielką, mleczną chmurę.
WIZJONERKA 189
- Kiedy wyschniesz, pojedziemy coś zjeść - po
wiedział, otwierając butelkę wina, którą kupił w po
bliskim sklepie.
Kucnęła przed kominkiem i palcami zaczęła roz
czesywać długie, sięgające niemal pasa włosy.
- Dobrze, bo trochę już zgłodniałam.
Nagle spostrzegła na palcu złotą obrączkę. Zamknę
ła oczy. Chociaż się nie umawiali, żadne z nich ani
razu nie poruszyło kwestii aresztu ani powodu, dla któ
rego wzięli ślub. Wczoraj wieczorem, w trakcie ostat
niej rodzinnej dyskusji, Rand im poradził, aby pobrali
siÄ™ jak najszybciej, a potem zrobili sobie dwudzie
stoczterogodzinny miesiÄ…c miodowy. W tym czasie on
zajmie siÄ™ wszystkim na miejscu, czyli zawiadomi de
tektywa Lawa oraz prokuratora okręgowego, że Che-
yenne James nazywa siÄ™ obecnie Cheyenne Colton i nie
będzie składała żadnych oświadczeń czy zeznań mo
gących obciążyć jej męża.
Jackson zerknÄ…Å‚ na zegarek.
- Przypomnij mi, żebym przed wyjściem na kolację
zadzwonił do Randa. - Usiadł obok Cheyenne przy
kominku i podał jej kieliszek wina. - Przypuszczam,
że już rozmawiał z Lawem. Chcę się upewnić, czy nie
ma żadnych nowych niespodzianek. - Wyciągnął do
niej rękę. - Nie pozwolę, aby spotkała cię jakakolwiek
krzywda.
Wypita łyk, po czym odstawiła kieliszek.
- Słuchaj, chciałabym cię o coś spytać.
- Pytaj.
- Chodzi o twoich rodziców.
190 KAREN HUGHES
- No?
- Dlaczego nie uczestniczyli wczoraj w naradzie?
- Nie zaprosiłem ich - odparł.
- Oboje są prawnikami. Może wymyśliliby coś, na
co reszta z nas nie wpadła.
- WÄ…tpiÄ™. Rodzice nigdy siÄ™ mnÄ… i LizÄ… nie inte
resowali. Nie sądzę, aby to się miało zmienić tylko
dlatego, że grozi mi pobyt w więzieniu. - Na moment
zamilkł. - Kiedy ojciec przyjechał na komisariat, spy
tał mnie, czy strzelałem do Joego.
- O Boże...
- W domu, w którym Liza i ja dorastaliśmy, ponad
miłość przedkładano dobre maniery. Właściwie to mi
łości w ogóle nie było. Rodzice nie okazywali jej sobie
ani nam. Nigdy się o nas nie troszczyli. Wychowywały
nas różne nianie i gosposie. Joe z Meredith byli jedy
nymi ludzmi, którym leżało na sercu nasze dobro.
W pewnym momencie Meredith zainterweniowała; po
wiedziała moim rodzicom, że najlepiej będzie, jeżeli
ja i Liza zamieszkamy w Hacienda de Alegria. I tak
się stało; większość czasu spędzaliśmy na ranczu.
Cheyenne zrobiło się żal mężczyzny, który w dzie
ciństwie tak bardzo cierpiał na niedostatek miłości.
- Ja też spędzałam tam mnóstwo czasu - rzekła.
- Kiedy przyjeżdżałam na weekendy do Rivera, twój
stryj pozwalał mi siadywać w gabinecie, oglądać al
bumy ze zdjęciami. A Meredith pokazywała, jak się
ścina kwiaty i układa z nich wspaniałe bukiety.
- Wątpię, aby w ciągu ostatnich dziesięciu lat ciot
ka choć raz spojrzała na jakąkolwiek roślinę. Ona.-
WIZJONERKA 191
- Urwał. - Przymknę się, zanim zdradzę ci wszystkie
ponure tajemnice Coltonów. Jeszcze zaczniesz żało
wać, że weszłaś do rodziny.
- Nie zacznę - zapewniła go.
- Mam nadzieję. - Usiadł wygodniej, opierając się
o kanapę obitą miękką, wiśniową tkaniną. - Skoro mo
wa o rodzinie, nie chcesz powiadomić Rivera i Rafe'a,
że mają szwagra?
Cheyenne potrząsnęła głową.
- Prosiłam, żeby Rand do nich zadzwonił i powie
dział, że wyjaśnię im wszystko, kiedy tylko wrócimy
na ranczo.
- Też będę chciał z nimi pogadać. Zważywszy na
okoliczności, podejrzewam, że nie ucieszy ich wiado
mość o naszym ślubie.
- Oni szanują moje wizje. Wiedzą, że odziedziczy
Å‚am dar po matce. Ze zrozumieniem przyjmÄ… naszÄ… de
cyzjÄ™.
- Może przyjmą ze zrozumieniem, co nie znaczy,
że będą szczęśliwi. - Jackson potarł brodę. - Nie zdzi
wiłbym się, gdyby chcieli rozkwasić mi nos. Tak dla
zasady.
Uniosła brwi.
- Co, myślisz, że zaciągną cię za stodołę i spuszczą
ci manto?
- To możliwe. Pamiętam, co mówiłaś o swoich
przodkach. %7łe zanim poddali się białym, woda w rzece
przybrała kolor czerwony. Ta sama krew płynie w ży
łach twoich braci. - Błysnął zębami w uśmiechu. -
A ja myślałem, że moja rodzina jest grozna.
192 KAREN HUGHES
Roześmiawszy się cicho, Cheyenne wróciła do roz
czesywania włosów. Wpatrywała się w ogień. Płomienie
strzelały w górę, od czasu do czasu buchał snop iskier.
Nagle wszystko znikło: zapach drewna, syk ognia,
iskry. Ich miejsce zajął prawie oślepiający błysk świat
ła. Mrużąc oczy, Cheyenne zobaczyła męską rękę za
ciśniętą w pięść. Zobaczyła też, a raczej poczuła stra
szliwą złość promieniującą od właściciela ręki.
Ze strachu aż zbladła.
- Cheyenne! Co ci jest?
- On... - Nie mogła oddychać. Powietrze było go
rące, parzyło ją w gardło. Serce waliło jej młotem. -
On chce go zabić.
- Ciii, spokojnie.
Wiedziała, że głos, który do niej mówi, należy do
Jacksona, a jednak docierał z oddali. Zwiat widziała
jakby poprzez mgłę, wszystko miało zamazane kontu
ry, tylko pięść była wyrazna i dokładnie oświetlona.
Raptem, poza kręgiem światła, dojrzała czyjąś sylwet
kę. Wyciągnęła rękę, próbując jej dosięgnąć. Postać
drgnęła, zaczęła się cofać. Cheyenne ponownie wyciąg
nęła rękę. Gdyby tylko mogła chwycić za skrawek
ubrania albo...
- Cheyenne! - Jackson szarpnÄ…Å‚ jÄ… za ramiÄ™. -
Chcesz się podpalić?
Obraz przed jej oczami zamigotał, potem rozpadł
się na dziesiątki kawałków i zniknął.
Mokra od potu, dygocząc na całym ciele, usiłowała
wrócić do rzeczywistości.
- Jackson...
WIZJONERKA
193
- Jestem tu.
Nie wiedziała, kiedy przysunął się bliżej, kiedy ją
objął, kiedy posadził sobie na kolanach. Wiedziała tyl
ko, że jest przy niej, że trzyma ją w objęciach i prze
mawia do niej czule.
- O Boże... - Zamrugała, starając się usunąć
sprzed oczu resztki mgły.
- Już dobrze, maleńka. Jestem tu. - W jego głosie
pobrzmiewała siła i determinacja. - Miałaś wizję, pra
wda?
Twarz, którą widziała przed sobą, powoli zaczęła
nabierać wyrazistości.
- Tak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]