[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kraju niepokój był wszędy i chciwie czekano na wieści. Gdy jeno się opowiedział, kim jest i
skąd jedzie, zasypywany pytaniami, po sto razy opowiadać musiał przebieg pomorskiej
wyprawy i co dzieje się na dworze w Krakowie. Gdy zaś nagadał się ze starymi, brali go w
obroty młodzi, którzy z zazdrością i podziwem patrzyli na jego pas rycerski. Tym znowu
opowiadać musiał, gdzie i jak go zdobył, że zaś w gardle mu zasychało, miodem
przepłukiwał, a gdy podpił, proszony czy nie proszony, brał się do śpiewania i mało kiedy nie
dosiedział do świtu, który coraz wcześniej rumienił pogodne niebo zimowe. Potem zawieje
przyszły, które nieraz po parę dni trzymały go na miejscu, a czasem niewieście oczki, od
których jednak uciekał lękając się, że zgoła ugrzęznie w drodze. Tego zdołał uniknąć,
natomiast parę razy omal nie ugrzązł w błocie, bo wczesne przedwiośnie rozmroziło drogi.
Pierwsze skowronki dzwoniły już na bladym niebie, gdy wreszcie ujrzał niebosiężne topole, u
których stóp kulił się stary dworzec, przysiadły pod omszałą czapą strzechy, że z dala jak
pagórek wyglądał, i jeno unosząca się ku górze smużka dymu zdradzała ludzką siedzibę. Na
ten widok Bogusław żgnął konia ostrogą, mimo że drożyna była przepadlista, i zostawiając
poczet za sobą, poczłapał naprzód. Przez wrota w częstokole, stale widno otwarte, bo wrosły
już w ziemię, wjechał na dziedziniec. Nie było na nim nikogo, powitała go natomiast zewsząd
pędząca sfora, z wielkim szczekaniem dobierając się koniowi do pęcin. Rumak począł się
boczyć i ciskać, a Bogusław powściągnął go z trudem, wołając na stajennego, by psy odegnał
i konia odwiódł do stajni. Za sobą posłyszał znany głos:
Do budy, kudłacze!
Psy odskoczyły, jeden stał jeno jeszcze, warcząc z cicha, ale gdy Bogusław zeskoczył z
konia, by ojca podjąć pod nogi, pies obwąchał go i łaszcząc się merdał ogonem. Stary
Dobiesław przygarnął syna, mówiąc z kpiną:
Tak często rodzica odwiedzasz, że już i psy cię zapomniały. Nie dziw, że i ja nie
poznałem, bo rośniesz, jucho, jak trzcina, a strojnyś jak książę.
Wojowaliśmy. A ninie spokój, tedy przyjechałem.
Juści spokój. I widzę, że ci tak spieszno do rodzica, iż koń cały w błocie. Będziesz go
sam czyścił.
Zaś parobcy gdzie? zapytał Bogusław rumieniąc się.
%7łebyś ryczał jak tur, nie dowołasz się. Brańce, coś mi ich przysłał łońskiego roku,
zbiegli, bo mazowiecka granica tuż. Ani ich tam ścigaj, jako we wrogim kraju, bo Zbigniew z
Pomorcami z dzióbków sobie jedzą. Zaś łazęgów Prawdzice mi odmówili, bo od Szczodrego
czasów nam nieprzychylni, a ninie już za książąt się mają, jako pańscy krewniacy. Jeszcze mi
po borach łowią i kopce przesypują, a ja ino patrzę, bo co mi czynić?
Bogusław ręką sięgnął do miecza, ale stary zadrwił:
Bij! Jeno ty wyjedziesz, a mnie się chyba z dziedziny wynosić, bo sam z paru
babami, co starszymi, ostałem. Tedy jest komu kaszy uwarzyć, zaś dla takiego rzadkiego a
dostojnego gościa choćby mięsiwo i kołacze. Pójdz, gadać możem przy stole.
Odwiedli konia do stajni, po czym przez niskie drzwi pod nawisłą strzechą weszli do
obszernej, lecz mrocznej izby, którą oświetlał płonący na palenisku z okapem ogień.
Bogusław zrzucił szubę i kiereję, a stary patrzył na niego z zadowoleniem, mówiąc:
Pas już nosisz. Juści zaszczyt to jest... a dziedzina borem zarasta.
Przywiodłem ci ja brańców, jeno takoż Pomorce rzucił Bogusław.
Pobędą i zbiegną jako i tamci. Gdy się książęta gryzą, ładu nijakiego nie masz. Pono
już za Sieciecha lepiej było, bo choć swój ród nad wszystkie wyniósł, ale wielmożów i prosty
naród umiał trzymać w karności.
Wżdyście go sami wygnać pomogli.
Pomogłem, bo on społem z tą ladacznicą, Hermanową Judytą 8, Piastowy tron
obsiąść umyślił, dziewierzem cesarskim ostawszy. Ale wonczas młodzi książęta ze sobą
trzymali. A ninie miast jednego pana, dwóch mamy, a miast jednych Starżów, w
Zbigniewowej dziedzinie Prawdzice i Turzynowie nad innych się wynoszą, zaś u Bolka
Awdańce i Aabędzie. Starze i ich swojaki, jako to: Pałuki, Nagodzice i Odrowąże, na boku
stoją, temu się przedać gotowi, kto lepiej zapłaci. A jeszcze biskupi, każdy niemal za
książęcia się ma, jako u Niemców, pomni, jak to się Szczodry przez Turzynę ze Szczepanowa
8
z Hermanową Judytą mowa tu o drugiej żonie Władysława Hermana, Judycie Marii, siostrze cesarza
Henryka Czwartego.
przewrócił; zaś arcybiskup chyba za króla, bo on ci w Polsce jeden, a książąt dwóch, tedy
kłaniać się, o względy zabiegać muszą.
Bolko nie lęka się biskupów. Zegnał przecie krakowskiego Czesława i poznańskiego
Ederama. Zaś do arcybiskupa palatyn Skarbimir pojechał. Obrotny jest, to sprawę z nim
załadzi, by od niemieckiego papieża odstąpił.
Oto mi nowiny prawisz. Bolko zuchwały jest, bo młody, tedy w swojej dziedzinie
biskupów, którzy nie chcą uznać rzymskiego papieża, przegania. Ale Skarbimir z niczym
wrócił od Marcina i ninie nie jeno dwóch książąt, ale i dwóch papieży mamy.
A to zaś skąd wiecie? zapytał Bogusław zaskoczony.
Stary zaśmiał się i pogłaskał krótką, kędzierzawą
brodę.
Tak cię tęsknoś gnała do rodzica, iżem już myślał, że cię wilcy po drodze ogryzli. A
tymczasem był tu ze dworu posłaniec, byś wracał.
Bogusław zmieszał się, ale stary zaśmiał się mówiąc:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]