[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się chociażby trochę mieszkaficom 42 Mekki.  Ihk jednak się nie stało. Oni, tak dumnie
nazywający się sąsiadami Allacha, są o wiele bardziej zdeprawowani niż mieszkańcy innych miast
Wschodu. Istnieje także przysłowie, które mówi, że w obu ~więtych miastach, Mekce i Medynie,
mieszka diabeł. Jak to jest możliwe, trudno zrozumieć, bo podobno dobre uczynki w Mekce
nagradzane są w niebie tysiąckrotnie. Co prawda Omar także twier-dził, że jeden grzech
popełniony w Zwiętym Mieście doznaje siedem-dziesięciokrotnej kary. Jakkolwiek jest,
pielgrzymom na ogół zabra-nia się przebywania w Mekce dłużej, niż tego wymaga rytuał religijny.
I to ze słusznych powodów, ponieważ podczas wielkich emocji nastę-
puje bardzo szybko kontrreakcja. Muzułmanin, który po raz pierwszy
widzi Beit Allah, doznaje głębokiego wzruszenia, a mija świątynię
obojętnie, kiedy widuje ją codziennie przez wiele miesięcy. A cóż
dopiero mutawwifi, przewodnicy, którzy podczas okresu pielgrzymek
nawołują wszystkich, aby przestrzegali najdrobniejszych form. Oni
należą do ostatnich, którzy w życiu prywatnym przestrzegają tych
,
form.  Niech Ailach mi wybaczy, ale mam dość wielkiego meczetu  powiadają i nawet mimo
znacznie mniejszej nagrody w niebie odma-wiają swoje codzienne modły w domu zamiast ze
wspólnotą w mecze-cie.
Mekkańczyk jest skąpy i zarazem rozrzutny. Z tym, co łatwo mu przychodzi, obchodzi się
lekkomyślnie. Zapłaty, roczne wynagrodze-nia i podarki wszelkiego rodzaju dostarczają mu wielu
środków i dlatego prowadzi życie próżniacze. Wydatki na wesela, obrzędy reli-gijne, gospodarstwo
domowe są wysokie. Mieszkanie urządzają z możliwie największym przepychem. Często świętuje,
a przyjęcia,jakie urządzają kobiety, kosztują wiele. Obywatel Mekki często zaciąga pożyczki, które
ma nadzieję spłacić z zysków uzyskanych w czasie pielgrzymek. Jeśli jest zręczny i ma szczęście,
wszystko się udaje, zwłaszcza gdy zdarzy mu się okazja wykorzystać bogatego pielgrzyma. Jeśli
tak się nie trafi, znajdzie się w bardzo złej sytuacji, ponieważ za pożyczone pieniądze musi płacić
pięćdziesiąt procent od stu. Rzuca 43 się w oczy próżniactwo mekkaficzyków. Uważają się za
kwiat, za elitę ludzkości i chwalą się przy każdej okazji swym świętym pochodze-niem. Przy tym
nie brak im pewnej dobroduszności. Są uprzejmi, mają poczucie honoru, cechuje ich odwaga,
przywiązanie do rodziny i miłość do ojczyzny.
Nasze odwiedziny u Beni Lamów zajęły nam więcej czasu, niż początkowo przewidywaliśmy.
Wciąż od nowa Abd el Darak znajdo-wał pretekst, by przesunąć czas odjazdu. Właściwie chętnie
godzili-śmy się na gościnność tych zacnych ludzi, ponieważ widzieliśmy, jaką radość sprawiamy
im naszym pobytem. Wreszcie jednak nie mogliśmy dłużej odkładać naszego odjazdu, jeśli
mieliśmy dotrzeć do Mekki jakiś czas przed przybyciem wielkich karawan pielgrzymów. Sądzi-
łem, że Pers Khutab Aga teraz się z nami rozstanie, by ze swym odzyskanym skarbem, który szejk
Beni Lamów mu zwrócił, udać się w podróż powrotną. Lecz na dziefi przed ostatecznie
postanowionym odjazdem przyszedł do mnie i rzekł:
- Effendi, mam prośbę i mam nadzieję, że ją spełnisz. Wez mnie ze sobą do Mekki.
Prawdę mówiąc, mimo że bardzo Persa polubiłem, nie było mi to na rękę. Myślałem o Ghanim,
który nam wszystkim groził zemstą. Jego, szyitę, nie posądzałem o zbytnią przezorność i rozsądek,
które w Mekce, miejscu największego fanatyzmu religijnego, były koniecz-ne.
- Chętnie bym spełnił twoją prośbę, - odparłem - ale wez pod uwagę, że narażasz się na największe
niebezpieczefistwo. Basz Nasir uśmiechnął się tylko.
- A czy ty, chrześcijanin, nie narażasz się na jeszcze większe niebezpieczefistwo, effendi? Czemu
nie wolno mi odwiedzić Mekki, która i dla nas, szyitów, jest wielką świętością? Wielu moich
współ-wyznawców rokrocznie pielgrzymuje tam i nie dzieje im się żadna i krzywda, jeśli nie
zachowują się wyzywająco.
-Jesteś tego pewien? Sądzę, że ty masz szczególny powód trzymać 44 się z daleka od Mekki, a ten
powód to Ghani.
- Po tym, co zaszło, już się go nie obawiam, effendi. Mam niezło-mną wolę udać się z wami i jeśli
mi nie pozwolisz, będę jechał za karawaną sam jeden.
Na to w żadnym razie nie mogłem pozwolić, toteż ku wielkiej radości Persa, zgodziłem się.
Dla Munedżiego poprosiłem szejka Beni Lamów o tachtżrewan do dalszej podróży. Zresztą
podczas naszego dwutygodniowego pobytu u gościnnych przyjaciół doszedł częściowo do zdrowia.
Nazajutrz po naszej nocnej rozmowie wziąłem go na leczenie. Choć nie składałem egzaminu jako
okulista, sądziłem, że w tym wypadku idę w dobrym kierunku. Oczywiście zdawałem sobie
sprawę, że sam zakaz palenia to jeszcze nie wszystko, na początku musiałem się nawet liczyć z
tym, że przyzwyczajony do palenia organizm ślepca odczuje kurację bar-dzo niekorzystnie.
Musiałem temu zapobiec, zalecając ślepcowi obfi-te i wzmacniające pożywienie. Co prawda nie
było to dla mnie takie łatwe - jako że nigdy nie miał on apetytu - przekonać go, że zalecenie to jest
konieczne i skłonić, by regularnie jadał posiłki. Ale to, czego mnie się nie udało, potrafiła Hanneh,
którą mianowałem pielęgniarką. Miłe słowa z jej ust wystarczyły, by ślepiec odważnie, choć z
trudem, połknął podaną mu strawę. Nie wiem, czy jakiś okuli-sta zgodziłby się z naszą kuracją, ale
nie znałem lepszej, i ta... zadzia-łała, na razie co prawda tylko jeśli chodzi o ogólny stan zdrowia.
Nabierał ciała. Jego dawne oblicze podobne do trupa nabierało kolo-rów. A po upływie tygodnia
uznałem, że pokonał cielesny stan kryty-czny. Dawny, stały brak apetytu przeszedł w istny wilczy
apetyt, tak że nie mógł się już doczekać czasu posiłku. Jednocześnie stwierdziłem pierwsze
korzystne objawy w jego oczach. Dotychczasowa czarna zasłona, która pozwalała mu widzieć
najbliższe przedmioty tylko w słabych zarysach, przybrała barwę czerwoną. yrt,nice znów zaczęły
reagować na światło słoneczne, tak że w ciągu dnia r.msiałem chronić oczy ślepca opaską, którą
dopiero wieczorem, po zapadnięciu 45 zmroku, wolno mu było zdjąć. Poza tym zaleciłem, chcąc
zapobiec zapaleniu spojówek, by Hanneh kładła mu co dwie godziny wilgotny okład na oczy.
Wiedziałem, że moja kuracja była bardzo amatorska. Lekarz europejski na pewno pokiwałby
głową z powątpiewaniem. Wiedziałem także, że w wypadkach takich i podobnych chorobach oczu
zalecano zastrzyki strychniny. Ale skąd w środku pustyni wziąć strychninę? Miałem nadzieję, że
się bez tego obejdzie. Chory poza zatruciem nikotyną miał silny organizm, więc spodziewałem się,
że to zrekompensuje niedostatki mojego leczenia.
Zlepiec przyjmował wszelkie dowody sympatii z gorącą wdzięczno-ścią. Jak gdyby ogarnęło go
dobroczynne znużenie, któremu poddał się bez oporu. Spostrzegłem, że okresy, kiedyjego dusza
była nieobe-cna w ciele, nie zdarzały się tak często jak dawniej i uważałem to za dobry objaw.
Szczególnie zadowolony, wręcz szczęśliwy wydawał się w poblizu Hanneh, swojej pielęgniarki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl