[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie wolno tak jej wykorzystywać. Odbierzmy ją jednym i drugim.
Podzielam twoje uczucia stwierdził. Ale co będzie, jeśli się nam uda?
Nie chciałbym, żeby nagle trafił mnie meteor ani żeby mnie przerzuciło na dno
najbliższego oceanu.
O ile mogę to ocenić, spikard nie czerpie swej mocy z Wzorca ani z Lo-
grusu. yródła jego energii są porozrzucane w całym Cieniu.
No to co? Z pewnością nie jest przeciwnikiem dla żadnego z nich, a co
dopiero dla obu.
Nie. Ale mogę go użyć, żeby umożliwić nam ucieczkę. Gdyby próbowali
pościgu, będą tylko wchodzić sobie w drogę.
Ale w końcu nas znajdą.
Może tak, może nie. Mam kilka pomysłów. . . ale czas nam się kończy.
Słyszałeś, Dalt? zapytał Luke.
Tak.
Gdybyś chciał się wycofać, teraz masz szansę.
I stracić okazję, żeby pociągnąć Jednorożca za ogon? parsknął Dalt.
Jedziemy!
Ruszyliśmy. Krzyki rozlegały się coraz głośniejsze, a my pędziliśmy naprzód.
Ogarnęło mnie poczucie bezczasowości. . . te przytłumione głosy i mrok. . . jak-
byśmy zawsze tędy jechali i zawsze mieli jechać. . .
I wtedy minęliśmy zakręt i zobaczyliśmy przed sobą szczyt wieży. Znowu
rozległy się krzyki. Zwolniliśmy przed kolejnym zakrętem. Przesuwaliśmy się
ostrożnie, ukryci w zagajniku czarnych drzew.
Zatrzymaliśmy się wreszcie, zsiedliśmy z koni i dalej ruszyliśmy pieszo. Od-
sunęliśmy ostatnią zasłonę gałęzi i spojrzeliśmy wzdłuż łagodnego zbocza w dół,
ku poczerniałej, piaszczystej równinie wokół dwupiętrowej, ciemnoszarej wieży
ze szczelinami okien i ciasnym wejściem. Dopiero po chwili zrozumieliśmy, co
się dzieje u jej podstawy.
Dwaj osobnicy w demonicznych formach stanęli po obu stronach wejścia. Byli
uzbrojeni i obserwowali pojedynek, rozgrywający się na piasku przed nimi. Znajo-
me postacie stanęły po drugiej stronie i z boków tej zaimprowizowanej areny. Be-
nedykt z obojętną miną gładził brodę, Eryk przykucnął z uśmiechem, Caine z wy-
129
razem rozbawienia i fascynacji podrzucał, żonglował, kręcił i przerzucał sztylet,
automatycznie wykonując jakiś osobisty rytuał. Ze szczytu wieży, zauważyłem
nagle, wychylały się dwa rogate demony, podobnie jak upiory Wzorca zapatrzone
w walczących..
Pośrodku kręgu Gerard stał przed demoniczną formą syna Hendrake ów, rów-
nego wzrostu, ale potężniejszej budowy. Odniosłem wrażenie, że to sam China-
way podobno miał kolekcję ponad dwustu czaszek tych, których pokonał. Wola-
łem kolekcję Gerarda: prawie tysiąc kubków, kufli i rogów do picia. . . ale twój
duch, kochanku drzew, podąży angielską drogą. . . jeśli rozumiecie, o co mi cho-
dzi.
Obaj byli obnażeni do pasa. Sądząc po zdeptanym piasku, walka trwała już
dość długo. Chinaway spróbował właśnie podciąć Gerarda, ten uskoczył, chwycił
go za ramię i głowę i przewrócił na ziemię. Demon wykonał gwiazdę, stanął na
nogach i zaatakował znowu, wyciągając ręce i kreśląc dłońmi faliste linie. Gerard
po prostu czekał, gotów do walki. Chinaway pchnął szponami w oczy i wyprowa-
dził cios na klatkę piersiową. Gerard złapał go za ramię, a Chinaway przyklęknął
i chwycił za udo.
Zaczekajmy rzucił cicho Dalt. Chcę popatrzeć.
Luke i ja kiwnęliśmy głowami. Gerard chwycił oburącz głowę Chinawaya,
ten zaś drugą ręką objął go w talii. Potem stali nieruchomo, a mięśnie prężyły
im się pod skórą, jedną jasną i gładką, drugą czerwoną i pokrytą łuskami. Płuca
pracowały im jak miechy.
Sądzę, że starcie się przeciągało szepnął Luke. I postanowili roz-
strzygnąć je pojedynkiem.
Na to wygląda zgodziłem się.
Jak myślisz, Coral jest chyba wewnątrz?
Zaczekaj chwilę.
Pchnąłem sondę w kierunku budowli, odnalazłem wewnątrz dwoje ludzi. Kiw-
nąłem głową.
Według mnie, ona i jeden strażnik. Gerard i Chinaway nadal stali niczym
posągi.
Może to najlepszy moment, żeby porwać Coral zauważył Luke.
Wszyscy obserwują walkę.
Chyba masz rację. Sprawdzę, czy uda mi się niewidzialność. To ułatwi
sprawę.
Już oświadczył piętnaście sekund pózniej. Cokolwiek zrobiłeś, wła-
śnie zadziałało. Zniknąłeś.
Rzeczywiście znikam powiedziałem. Wracam za moment.
Jak ją wydostaniesz?
Coś wymyślę, kiedy już ją znajdę. Przygotujcie się.
130
Ruszyłem powoli, starając się nie zostawiać śladów na piasku. Za plecami Ca-
ine a obszedłem arenę. Rozglądając się bez przerwy, bezszelestnie zbliżyłem się
do drzwi wieży. Gerard i Chinaway nadal stali w tych samych pozach, z potworną
siłą naprężając mięśnie.
Przeszedłem między strażnikami i zagłębiłem się w mroczne wnętrze wieży.
Było to jedno okrągłe pomieszczenie z klepiskiem zamiast podłogi i kamienny-
mi podestami pod wąskimi oknami. Na pierwsze piętro prowadziła drabina oparta
o otwór w sklepieniu. Coral leżała na kocu po lewej stronie. Osobnik, który naj-
wyrazniej miał jej pilnować, stał na podeście i przez okno obserwował pojedynek.
Podszedłem bliżej, ująłem jej lewy nadgarstek i zbadałem puls. Był równy
i silny. Wolałem jej jednak nie budzić. Zawinąłem ją w koc, wziąłem na ręce
i wstałem. Już miałem rozszerzyć na nią działanie czaru niewidzialności, kiedy
kibic przy oknie obejrzał się nagle. Widocznie narobiłem hałasu.
Przez moment strażnik patrzył oniemiały, jak więzień unosi się w powietrzu.
Potem otworzył usta, żeby podnieść alarm. . . co nie pozostawiło mi innej możli-
wości, jak tylko ładunkiem z mojego pierścienia porazić mu system nerwowy.
Na nieszczęście brzęknęła broń, gdy spadł z podestu na ziemię. I niemal rów-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]