[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A więc wszystko w porządku. Gdyby nawet przeszukiwali pani rzeczy, nie zwróciliby uwagi na stary, brudny, wełniany
szalik, chyba że otrzymaliby jakiś cynk, a to mi wygląda nieprawdopodobnie. Musimy teraz odebrać pani walizki i przesłać je
do... właśnie, ma pani gdzie mieszkać?
- Zamówiłam pokój w Tio. Dakin skinął głową.
- Najlepsze miejsce.
- Czy muszę... czy chce pan... czy mam wrócić do Gałązki Oliwnej?
Dakin spojrzał na nią uważnie.
- Boi się pani?
Victoria wysunęła brodę.
- Nie - powiedziała wyzywająco. - Wrócę, jeśli trzeba.
- To nie jest konieczne, byłoby nawet nierozsądne. Została pani zdemaskowana. Nie mogłaby więc pani już niczego się od
nich dowiedzieć, lepiej zatem trzymać się z daleka.
Uśmiechnął się.
- Nie chciałbym się spotkać następnym razem z rudowłosą dziewczyną.
- To mnie najbardziej męczy - zawołała Victoria. - Dlaczego ufarbowali mi włosy? Zastanawiam się nad tym bez przerwy i nie
rozumiem, o co chodzi. A pan?
- Jeden tylko nieprzyjemny powód przychodzi mi do głowy: w razie czego trudniej zidentyfikować ciało.
- Skoro im zależy na moich zwłokach, to dlaczego od razu mnie nie zabili?
- Właśnie, bardzo słuszne pytanie. Wiele bym dał za to, żeby znać na nie odpowiedz.
- I nic nie przychodzi panu do głowy?
- Brak mi klucza do tej zagadki - odparł Dakin uśmiechając się lekko.
- A propos klucza do zagadki - powiedziała Victoria. -Pamięta pan, że coś mi się nie zgadzało, kiedy zobaczyłam sir Ruperta
Croftona Lee tamtego ranka w Tio?
-Tak.
- Nie znał go pan osobiście?
- Nie, nigdy go przedtem nie spotkałem.
- Tak podejrzewałam. Bo, widzi pan, to nie był sir Rupert Crofton Lee.
I z ożywieniem przystąpiła do następnej opowieści. Poczynając od czyraka dojrzewającego na szyi sir Ruperta.
- Ach, więc to tak - powiedział Dakin. - Zastanawiałem się przez cały czas, jakim sposobem Carmichael mógł dać się podejść
tamtej nocy. Poszedł z całym zaufaniem do Croftona Lee, ten zadał mu cios, ale Carmichael zdążył uciec, wpadł do pani
pokoju. I chwycił się kurczowo szalika, jak tonący brzytwy.
- Jak pan myśli, dlaczego mnie porwali? Czy wiedzieli, że wszystko panu opowiem? Ale przecież mówiłam o tym tylko
Edwardowi.
- Chyba chcieli usunąć panią jak najszybciej z boiska. Wiedziała pani o wiele za dużo o Gałązce Oliwnej.
- Rathbone ostrzegł mnie. A raczej mi groził. Pewno odgadł, że nie jestem osobą, za jaką się podaję.
- Rathbone - wtrącił Dakin - nie jest głupcem.
- Bardzo się cieszę, że nie muszę już tam wracać - powiedziała Victoria. - Udawałam tylko, że się nie boję, ale naprawdę ciarki
mnie przechodzą ze strachu. Ale jak ja się spotkam z Edwardem, jeśli nie pójdę do Gałązki Oliwnej?
Dakin uśmiechnął się.
- Jeśli Mahomet nie przyjdzie do góry, góra musi przyjść do Mahometa. Niech pani do niego napisze. Niech mu pani powie, że
mieszka pani w Tio i żeby przywiózł pani rzeczy. Wybieram się dziś rano do Rathbone'a w sprawie jednego z ich wieczorków.
Aatwo wcisnę Edwardowi liścik, więc nie ma obawy, że pani nieprzyjaciółka Catherine go przechwyci. Niech pani wraca do
Tio i tam czeka, i... Victorio...
-Tak?
- Jeśli znajdzie się pani w jakichkolwiek tarapatach, niech się pani postara z nich wybrnąć z najmniejszą szkodą dla siebie.
Będzie pani pod naszą obserwacją, ale mamy trudnego przeciwnika, a pani, niestety, wie dość dużo. Kiedy pani rzeczy znajdą
się w Tio, pani zobowiązania wobec mnie się kończą. Proszę o tym pamiętać.
- Wracam prosto do Tio - powiedziała Victoria. - Tylko po drodze kupię puder, szminkę i krem. W końcu...
- W końcu - dokończył za nią Dakin - nie można iść na spotkanie z chłopcem bez żadnego rynsztunku.
- To nie miało dla mnie takiego znaczenia przy Richardzie, chociaż na pewno chciałabym mu pokazać, że potrafię ładnie
wyglądać. Ale Edward...
Rozdział dwudziesty drugi
Victoria uczesała starannie swoje blond włosy, upudrowała nos, umalowała usta i zasiadła na tarasie w Tio, po raz kolejny
odgrywając rolę współczesnej Julii czekającej na Romea.
I Romeo nadszedł. Zobaczyła go, jak idzie trawnikiem i rozgląda się na boki.
- Edward! - zawołała. Edward podniósł głowę.
- A, jesteś!
- Chodz na górę.
- Dobrze.
Po chwili znalazł się przy niej na tarasie, gdzie byli zupełnie sami.
- Tutaj jest spokojniej niż gdzie indziej - powiedziała Victoria. - A teraz pójdziemy na dół i poprosimy Marcusa, żeby dał nam
drinka.
Edward patrzył na Victorię z zakłopotaniem.
- Coś ty zrobiła z włosami, Victorio?
Westchnęła z rozpaczą.
- Jeśli ktoś jeszcze raz wspomni przy mnie o włosach, palnę go w łeb.
- Chyba wolałem poprzedni kolor.
- Powiedz to Catherine.
- Catherine? A co ona ma z tym wspólnego?
- Wszystko - powiedziała Victoria. - Kazałeś mi się z nią zaprzyjaznić, zrobiłam to i nawet nie wiesz, do czego to
doprowadziło.
- Gdzie ty się podziewałaś, Victorio? Martwiłem się o ciebie.
- To bardzo ładnie z twojej strony. A jak myślisz, gdzie byłam?
- Catherine przekazała mi od ciebie wiadomość, że musiałaś nagle wyjechać do Mosulu w bardzo ważnej sprawie i że to coś
dobrego, i że odezwiesz się do mnie.
- I ty jej uwierzyłeś? - spytała Victoria niemal z politowaniem.
- Pomyślałem sobie, że wpadłaś na jakiś trop i że oczywiście nie mogłaś zbyt wiele powiedzieć Catherine.
- Nie przyszło ci do głowy, że Catherine kłamie, że mnie ogłuszono...
- Co takiego? - zdumiał się Edward.
- Otumaniono, uśpiono, głodzono... Edward rozejrzał się bacznie dokoła.
- Mój Boże! Kto by pomyślał... ale wiedz, nie chcę tutaj rozmawiać. Te okna i w ogóle... Może pójdziemy do ciebie.
- Dobrze. Przywiozłeś mi rzeczy?
- Tak, oddałem portierowi.
- Bo wiesz, jak przez dwa tygodnie nie można się przebrać...
- Victorio, powiedz, co się z tobą działo. Wiem, co zrobimy. Jestem samochodem. Pojedziemy do Devonshire. Nie byłaś tam,
prawda?
- Devonshire? - Victoria patrzyła na Edwarda ze zdumieniem.
- Tak się nazywa takie jedno miejsce pod Bagdadem. Jest tam pięknie o tej porze roku. Chodzmy. Już nie pamiętam, kiedy
miałem cię tylko dla siebie.
- Wtedy, w Babilonie. Ale co z Rathbone'em i Gałązką Oliwną?
- Pal sześć Rathbone'a. Mam już powyżej dziurek w nosie tego starego osła.
Zbiegli po schodach i poszli do miejsca, gdzie Edward zaparkował samochód. Jechali przez Bagdad w kierunku południowym
szeroką arterią. Potem samochód skręcił, podskakiwał na wybojach, przemykał się między palmami, przejeżdżał przez mostki
na kanałach. Nieoczekiwanie dotarli do małego lasku otoczonego i poprzecinanego kanałami irygacyjnymi. Drzewa, głównie
migdałowce i morele, zaczynały właśnie kwitnąć. Miejsce jak z bajki. Za laskiem widać było niedaleko Tygrys.
Wysiedli z samochodu i zaczęli się przechadzać wśród kwitnących drzew.
- Jak cudownie! - westchnęła Victoria. - Zupełnie jak w Anglii na wiosnę.
Powietrze było delikatne, ciepłe. Usiedli na zwalonym pniu, a nad ich głowami zwieszały się różowe kwiaty.
- A teraz, kochanie - powiedział Edward - mów, co się z tobą działo. Było mi po prostu okropnie bez ciebie.
- Naprawdę? - spytała Victoria, uśmiechając się w rozmarzeniu.
Opowiedziała mu wszystko po kolei. O fryzjerce. O woni chloroformu i jak się broniła. Jak obudziła się półprzytomna i chora.
Jak uciekła i spotkała przypadkowo Richarda Bakera, jak udawała Victorię Pauncefoot Jones w drodze na wykopaliska i jak
cudem odegrała rolę studentki archeologii, która musiała przyjechać z Anglii.
Edward wybuchnął śmiechem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl