[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Yes, who am I without you?
Just a philosopher, like everyone else.
I understand, this is meant as my education:
the glory of individuality is taken away,
Fortune spreads a red carpet
before the sinner in a morality play
while on the linen backdrop a magic lantern throws
images of human and divine torture.
201
Moja wierna mowo,
moŜe to jednak ja muszę ciebie ratować.
Wiec będę dalej stawiać przed tobą miseczki z kolorami
jasnymi i czystymi jeŜeli to moŜliwe,
bo w nieszczęściu potrzebny jakiś ład czy piękno.
Berkeley, 1968
202
Faithful mother tongue,
perhaps after all it's I who must try to save you.
So I will continue to set before you little bowls of colors
bright and pure if possible,
for what is needed in misfortune is a little order and beauty.
Berkeley, 1968
translated by Czesław Miłosz
and Robert Pinsky
203
204
Z WIERSZY ROZPROSZONYCH
UNCOLLECTED POEMS
(1954-1969)
205
ESSE
Przyglądałem się tej twarzy w osłupieniu. Przebiegały światła stacji metra, nie
zauwaŜałem ich. Co moŜna zrobić, jeŜeli wzrok nie ma siły absolutnej, tak,
Ŝeby wciągał przedmioty z zachłyśnięciem się szybkości, zostawiając za sobą
juŜ tylko pustkę formy idealnej, znak, niby hieroglif, który uproszczono
z rysunku zwierzęcia czy ptaka? Lekko zadarty nos, wysokie czoło z gładko
zaczesanymi włosami, linia podbródka — ale dlaczego wzrok nie ma siły ab-
solutnej? — i w róŜowawej bieli wycięte otwory, w których ciemna błyszcząca
lawa. Wchłonąć tę twarz, ale równocześnie mieć ją na tle wszystkich gałęzi
wiosennych, murów, fal, w płaczu, w śmiechu, w cofnięciu jej o piętnaście lat,
w posunięciu naprzód o trzydzieści lat. Mieć. To nawet nie poŜądanie. Jak
motyl, ryba, łodyga rośliny, tylko rzecz bardziej tajemnicza. Na to mi przyszło,
Ŝe po tylu próbach nazywania świata umiem juŜ tylko powtarzać w kółko
najwyŜsze, jedyne wyznanie, poza które Ŝadna moc nie moŜe sięgnąć: ja
jestem — ona jest. Krzyczcie, dmijcie
w trąby, utwórzcie tysiączne
pochody, skaczcie, rozdzierajcie sobie ubrania, powtarzając to jedno: jest!
Wysiadła na Raspail. Zostałem z ogromem rzeczy istniejących. Gąbka
która cierpi bo nie moŜe napełnić się wodą, rzeka która cierpi bo odbicia
obłoków i drzew nie są obłokami i drzewami.
Brie-Comte-Robert, 1954
206
ESSE
I looked at that face, dumbfounded. The lights of metro stations flew by;
I didn't notice them. What can be done, if our sight lacks absolute power to
devour objects ecstatically, in an instant, leaving nothing more than the void
of an ideal form, a sign like a hieroglyph simplified from the drawing of an
animal or bird? A slightly snub nose, a high brow with sleekly brushed-back
hair, the line of the chin — but why isn't the power of sight absolute? — and
in a whiteness tinged with pink two sculpted holes, containing a dark,
lustrous lava. To absorb that face but to have it simultaneously against the
background of all spring boughs, walls, waves, in its weeping, its laughter,
moving it back fifteen years, or ahead thirty. To have. It is not even a desire.
Like a butterfly, a fish, the stem of a plant, only more mysterious. And so it
befell me that after so many attempts at naming the world, I am able only to
repeat, harping on one string, the highest, the unique avowal beyond which
no power can attain: I am, she is. Shout, blow the trumpets, make
thousands-strong marches, leap, rend your clothing, repeating only: is!
She got out at Raspail. I was left behind with the immensity of existing
things. A sponge, suffering because it cannot saturate itself; a river, suffering
because reflections of clouds and tress are not clouds and trees.
Brie-Comte-Robert, 1954
translated by Czesław Miłosz
and Robert Pinsky
207
DO ROBINSONA JEFFERSA
JeŜeli nie czytałeś słowiańskich poetów
to i lepiej. Nie ma tam czego szukać
irlandzko-szkocki wędrowiec. Oni Ŝyli w dzieciństwie
przedłuŜanym z wieku w wiek. Słońce dla nich było
rumianą twarzą rolnika, miesiąc patrzył zza chmury
i Droga Mleczna radowała jak wysadzany brzozami trakt.
Tęsknili do królestwa, które zawsze blisko,
zawsze tuŜ-tuŜ. Wtedy pod jabłonie
wejdą rozchylając gałęzie anioły w płótniankach
i ucztować przy białych kołchoźnych obrusach
będą serdeczność i tkliwość (czasem spadając pod stół).
A ty z grzechoczących od przyboju skał. Z wrzosowisk
gdzie składając wojownika do grobu łamano mu kości
Ŝeby nie nawiedzał Ŝywych. Z morskiej nocy
którą twoi przodkowie okryli się, milcząc.
Nad twoją głową Ŝadnej twarzy, ni słońca ani księŜyca,
tylko skurcz i rozkurcz galaktyk, niewzruszona
gwałtowność nowych początków, nowego zniszczenia.
Całe Ŝycie słuchający oceanu. Czarne dinozaury
brodzą gdzie wznosi się i opada na fali purpurowy pas
fosforycznych łodyg, jak ze snu. I Agamemnon
Ŝegluje po wrzącej toni do schodów pałacu
Ŝeby na marmur trysła jego krew. AŜ ludzkość minie
i w ziemię, kamienną, czystą, będzie bił dalej ocean.
Wąskousty, niebieskooki, bez łaski i nadziei,
przed Bogiem Terribilis, ciałem świata.
Nie wysłuchuje modlitw nikt. Bazalt i granit,
nad nim drapieŜny ptak. Jedyne piękno.
A mnie co do ciebie? Z drobnych steczek w sadach,
z nieuczonego chóru i jarzeń monstrancji,
208
TO ROBINSON JEFFERS
If you have not read the Slavic poets
so much the better. There's nothing there
for a Scotch-Irish wanderer to seek. They lived in a childhood
prolonged from age to age. For them, the sun
was a farmer's ruddy face, the moon peeped through a cloud
and the Milky Way gladdened them like a birch-lined road.
They longed for the Kingdom which is always near,
always right at hand. Then, under apple trees
angels in homespun linen will come parting the boughs
and at the white kolkhoz tablecloth
cordiality and affection will feast (falling to the ground at times).
And you are from surf-rattled skerries. From the heaths
where burying a warrior they broke his bones
so he could not haunt the living. From the sea night
which your forefathers pulled over themselves, without a word.
Above your head no face, neither the sun's nor the moon's,
only the throbbing of galaxies, the immutable
[ Pobierz całość w formacie PDF ]