[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I nie policja ich nakryła, tylko CBI. Poza tym policja, liczy tylko na siebie i dlatego
tylko na siebie może liczyć, a ja liczę przede wszystkim na przyjaciół. Bo tylko na to mogę
liczyć...
Och, ta skromność. I pokrętna stylistyka... podniósł butelkę do twarzy i ostrożnie
wciągnął aromat w nozdrza. Mimowolnie wstrzymałem oddech, a potem zacząłem oddychać
przez nos. Hm? Czyżby rzeczywiście przereklamowany? Zgrywał się, co widoczne było po
namaszczeniu, z jakim nalewał na dno płaskich koniakówek z najdroższej szlifierni kryształów
w Fyedge de Vallies. Przekazał mi jedną, a drugą podniósł i z lubością wdychał aromat. Po kilku
wdechach otworzył oczy. Dom stoi? Skinąłem głową, zajęty wpatrywaniem w iskrzący się
w kieliszku płyn.
Szczegóły co do tej familii nie powinny mnie chyba obchodzić?
Chyba nie... Naprawdę trywialna sprawa.
Jeszcze mi powiedz, że szkoda było twojego czasu...
Nie, nie powiem...
Wlałem do ust kilka kropel płynnego czerwonego złota. Po języku i podniebieniu
natychmiast rozlała się zawartość czary wypełnionej aromatem pękających z gorąca winogron,
trzaskających na kominku polan i jeszcze czegoś, i jeszcze czegoś, może uśmiechu Giocondy,
może zapachu czystego lodu, w każdym razie poczułem oszołomienie i radość
o masochistycznym niemal charakterze. Wlałem jeszcze kilka kropel i wszystko się powtórzyło.
Jakbym puszczał ten sam fragment słodkiej kołysanki z dzieciństwa.
Koszmarnie piękne! powiedziałem zupełnie szczerze.
Dopiero teraz wiem, co to prawdziwy alkohol.
Nie czekając na odpowiedz wlałem w usta resztę, przeżyłem jeszcze jedną orgię
smakowo-zapachową i podniosłem się. Guylord, wciąż jeszcze trzymający swój kielich w dłoni,
oblizał wargi.
Zamykasz sprawę?
Obawiałem się tego pytania. Marzyłem, że może nie zapyta, ale większych złudzeń nie
miałem. Ciałem się stało.
Dlaczego pytasz? zagrałem na przetrzymanie.
No, jeszcze jest ten tajemniczy Anioł Stróż.
Taak... Jest...
I zostawiasz go tak... wzruszył ramionami ... bez identyfikacji?
A jesteś pewien, że chcesz tego?
Postępując jak barbarzyńca, świętokradca, wlał w usta całą zawartość kielicha i odstawił
go na stół. Chyba nawet nie poczuł co ma na języku.
Właśnie... Nie wiem... Wiesz... Stylistycznie jego wypowiedz zaczynała się nie
najciekawiej Mam jakieś dziwne przeczucie: z jednej strony nigdy nie zostawiłem spraw tak
zwanemu własnemu biegowi, a z drugiej po prostu boję się poznać prawdę. Po raz pierwszy
w życiu. To mnie denerwuje, rozumiesz mnie?
Całkowicie. Kiedyś w dzieciństwie dwie godziny stałem z zapałkami przed firanką, nie
mogąc zdecydować się na jej podpalenie i jednocześnie aż się trzęsąc z ciekawości, jak się pali.
No i jak się to skończyło?
Wzruszyłem ramionami i poszedłem w kierunku drzwi. Tuż przed dotknięciem klamki
odwróciłem głowę i popatrzyłem na wpatrzonego we mnie Guylorda.
Podpaliłem, rzecz jasna.
No to ja również... zaczął, ale mu natychmiast przerwałem:
Ale od razu udało mi się zgasić!
Nieważne... ucieszył się, ale przerwałem mu ponownie:
Ważne, bo byłem sam, zamknięty w drewnianym domku i niechybnie byłbym się spalił,
gdyby nie to fartowne dmuchnięcie.
Otworzyłem drzwi i dodałem na pożegnanie:
Tak to jest: jak się człowiek nad czymś zastanawia, to najczęściej z takiej sprawy
trzeba zrezygnować. Tako rzecze życie.
Nie zatrzymywał mnie, zresztą nie dałbym się zatrzymać. Nawet wypukłe litery, białe na
białym tle etykiety, nie zatrzymałyby mnie w tym gabinecie. Być może Guylord zrozumiał, że
podpaliłem już swoją firankę i jak na razie przynajmniej nie mam zamiaru na nią dmuchać.
Telefon do Stephena Watkinsa odpowiadał mechanicznym głosem elektronicznej
sekretarki, a w komendzie poinformowano mnie, że komendant jest w sąsiednim stanie.
Dowiedziałem się tylko, że zastępuje go Gzybek, który miał wobec mnie niewielki dług
[ Pobierz całość w formacie PDF ]