[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obierać, ćwiartkować i wycinać gniazd nasiennych, bo chłopcy tak szybko wyciągali
dłonie.
Macie zdrowe zęby, jedzcie całe jabłka - buntowałam się.
Oj, mamo, takie się fajniej je! - protestowali.
W skórce jest najwięcej witamin. - Nie dawałam za wygraną.
Całe jabłka jemy w szkole, a dom to dom.
Poza tym jedzenie obranych i pokrojonych owoców to nasza rodzinna tradycja, co nie,
Bogusz? - stwierdzał Mikołaj, patrząc na brata.
Zawsze wspominałam takie chwile z rozrzewnieniem.
O czym myślisz, Gabi? - Przerwał moje zamyślenie Paweł.
Przypomniało mi się wspólne z chłopcami jedzenie jabłek. Czyżby dopadł mnie
syndrom pustego gniazda?
Dobrze, że mamy przyjaciół. Dzięki nim możemy skupić się na innych sprawach.
O, choćby na nowym starym samochodzie Jerzego i Teresy, który właśnie kupili. Razem
opijaliśmy takie duże zakupy. Dzięki takim małym świętom mogę mieć wspaniały humor
i ochotę, żeby wstąpić do kwiaciarni po bukiecik dla Teresy.
Teresa świetnie gotuje, już na schodach czuliśmy cudowny zapach. Drzwi otworzył nam
Jurek, po czym panowie od razu popędzili do garażu.
Szybko nie wrócą - stwierdziła moja przyjaciółka, wąchając stokrotki, które jej
przynieśliśmy.
Tak to już było, że zawsze najlepiej się nam rozmawiało w kuchni. Bezcenne i pełne
porozumienia chwile: próbowanie, ocenianie wyglądu dania, przenoszenie pełnych
półmisków do pokoju, przeplatane rozmową.
Chyba musimy po nich pójść, inaczej wszystko wystygnie powiedziała Teresa. -
Zejdzmy obie, przy okazji zobaczysz nasz nabytek. I wez wino, nam też się coś od życia
należy, nie?
Ona zawsze umiała mnie rozbawić. Podobnie jak widok naszych mężów, wpatrzonych
w samochód, jakby to był co najmniej kamień z Rosetty. Zabrałyśmy ich na górę. Po drodze
kontynuo wali temat motoryzacyjny. Faceci naprawdę muszą pochodzić od innej małpy.
Zliczne, czarne i lśniące auto opijałam ja, za nas dwoje. Było miło, jak zawsze.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym.
No, kochani, kto dziś świętuje? - zaczynał swój maraton kabaretowy Jerzy.
Dziś jest dzień wolny. Dzień dnia wolnego od świąt - żartował Paweł.
Nie ma takiego święta! - śmiał się Jerzy.
Od rana radio gada o sąsiadach. Czy to znaczy, że mamy Europejski Dzień Sąsiada? -
przypomniała sobie w końcu Teresa.
Widzisz, codziennie jest jakieś święto - stwierdził z zadowoleniem Jurek. - O tym też
znam świetny żart. Posłuchajcie. Małżonkowie są razem pod prysznicem. Nagle ktoś
dzwoni do drzwi. Chwilę sprzeczają się o to, kto ma otworzyć. Ostatecznie poszła ona.
Zawinęła się wielkim ręcznikiem, spogląda przez wizjer i widzi sąsiada. Otwiera mu.
Mężczyzna patrzy na nią, wyciąga z portfela pięć banknotów po dwieście złotych i mówi:
Jak pani zrzuci ręcznik, dam pani tysiąc złotych . Tyle kasy, co mi tam, zrzucę na sekundę
ręcznik i mam tysiąc złotych - myśli żona i tak robi. Sąsiad zgodnie z obietnicą wręcza jej
banknoty. Kobieta wraca do męża, zadowolona, dokończyć kąpiel. Mąż pyta, kto to był, ona
mu mówi, że sąsiad. Pewnie przyszedł oddać mi tysiąc złotych, pożyczyłem mu tydzień
temu. Dziś miał przynieść .
Zmialiśmy się do rozpuku. W takich chwilach zapominałam o całym żarłocznym świecie
i upijałam się szczęściem. Ze znajomymi, z Pawłem u boku czułam się wspaniale.
Po pewnym czasie zaprosiliśmy do nas rodziców. Przyjechali. Matka chodziła
w milczeniu, zwiedzała wszystkie zakamarki. Ojciec rozmawiał z Pawłem.
Szkoda, że tuż za płotem nie masz sąsiadów - żałowała matka.
Ależ tak właśnie chcieliśmy. Sąsiadów przecież mamy, nawet ich widzimy,
pozdrawiamy się - odparłam pierwszą krytyczną uwagę.
Tylko dwa domy i oba tak daleko - ciągnęła swoje. - Ja bym tu nie wytrzymała ani
dnia.
Każdy ma to, co lubi. Ty masz sąsiadów, gwar, pędzące auta, tak jak lubisz -
odpowie działam.
Kilka dni po ich odwiedzinach zadzwoniła:
Wiesz, ojciec też nie chciałby mieszkać w waszej okolicy. Nie podoba się nam. Ty to
zawsze coś głupiego zrobisz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]