[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obudzeniu, wolałem jednak wyłączyć ją z samej sprawy kradzieży, która właśnie miała się
rozpocząć.
Kolejny cios przewrócił jeden z masztów, na których wspierał się daszek
przeciwsłoneczny. Postąpiłem krok i pod osłoną zwojów płótna zdzieliłem hogha w ucho.
Złapałem worek, zanim ten wysunął się z jego bezwładnych rąk, i wsadziłem za koszulę.
%7łeby tam wlazł, musiałem go nieco opróżnić, co dodało tylko kolorytu napaści - walające się
monety zawsze robią wówczas dobre wrażenie.
Sądząc po wrzaskach i szarpaniu za materię, obstawa ocknęła się już z odrętwienia.
Wyplątanie się spod baldachimu zajmie im jeszcze chwilkę.
- Tylko durnie pracują dla kobiet! - rzuciłem przez ramię, odchodząc. - Poszukaj
sobie innego strażnika.
Wartownicy spoglądali to na mnie, to na dwóch swoich kompanów szarpiących się z
materiałem. Wyraznie nie wiedzieli, co robić. Problem rozwiązał się sam: jeden ze zbrojnych
wyciągnął nieprzytomnego szefa i wrzasnął coś wściekle. Bez tłumacza zrozumiałem, o co
chodzi, gdyż reszta rzuciła się na mnie. Zawróciłem więc w miejscu i pognałem w przeciwną
stronę, oddalając się tym samym od jedynego wyjścia, ale zbliżając się do drewnianych
schodów prowadzących na dach.
Stojący na stopniach strażnik robił co mógł, by mnie nadziać na włócznię, ale
odbiłem ją pałką, jego zaś kopnąłem w miejsce, w którym w przypadku mężczyzny cios daje
zawsze największe efekty. Przeskoczyłem potem przez zwinięte z bólu ciało i pognałem po
dwa schodki w górę. Na szczycie zjawił się następny wartownik, tym razem z mieczem,
przeturlałem się zatem po deskach podcinając mu nogi i gubiąc przy tej szamotaninie nieco
gotówki, zrzucając za to podciętego ze schodów prosto na gnającą już za mną pogoń.
Trzej inni strażnicy rzucili się na mnie z wrzaskiem, ja zaś (bez wrzasku) skoczyłem
ku krawędzi dachu. I zakląłem. Bruk ulicy był zbyt nisko, by skoczyć nie ryzykując
połamania kości. Z półobrotu cisnąłem pałką w najbliższego strażnika. Dostał w głowę i runął
jak długi, przewracając drugiego. Więcej nie widziałem, gdyż opuściłem się na rękach z
krawędzi dachu. Gdy spojrzałem w górę, trzeci strażnik właśnie dobywał miecza, by obciąć
mi dłonie. Puściłem się zatem, rąbnąłem o bruk, przetoczyłem się i pozbierałem na nogi.
Czułem ból w kostce, ale specjalnie się tym nie przejmowałem; zbyt wiele spadało teraz na
ulicę dzid, włóczni, pałek i innych narzędzi mordu. Pospiesznie pokuśtykałem za najbliższy
róg ciesząc się, że strażnicy wyraznie nie potrafią porządnie wycelować, a pokonanie zamków
przy drzwiach musi zająć im parę chwil i uczynić pościg praktycznie daremnym.
Uliczka wychodziła na jakieś targowisko, potem była jeszcze jedna, i jeszcze... W
końcu przestałem się spieszyć. Wrzaski wartowników umilkły w oddali, a ja z ulgą opadłem
na stołek w pierwszym napotkanym barze i z przyjemnością wypiłem kufel tutejszego,
wyjątkowo obrzydliwego piwa.
4
Worek z gotówką wypychał mi więzienne wdzianko i dopiero ta niewygoda
uświadomiła mi, że jestem patentowanym osłem, by nie użyć bardziej dosadnego określenia.
Do tej pory mój rysopis powinien dotrzeć do innych hoghów, bo chociaż z pewnością nie
tworzyli oni żadnej sieci na wzór konsorcjum banków, to pewnie przynajmniej połowa
strażników przeszukiwała teraz miasto wypytując o faceta w szarym ubranku ozdobionym
czerwonymi strzałami. A kogoś takiego raczej nie trudno zapamiętać&
Najprościej byłoby wymienić gotówkę u kelnera, któremu na widok miejscowych
pieniędzy zaświeciły się oczy. Naturalnie nie próbowałem wymienić u niego większej kwoty,
ale i tak dostałem parę kilo arghanów. Nie ulegało wątpliwości że musiał mnie oszukać,
niemniej tym razem nie robiło mi to różnicy.. Rozstaliśmy się zadowoleni, a ledwie
zniknąłem mu z oczu, zająłem się uzupełnianiem garderoby. Kupowałem rzeczy pojedynczo,
podobnie jak stopniowo pozbywałem się więziennych ciuchów i części wcześniejszych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]