[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szwów. Nie został sporządzony żaden raport o tym zajściu i dalej są dla siebie jak bracia.
Wszyscy przyjaciele wiedzą, że Mendez jest typowym twardzielem i nauczyli się, że należy
zostawić go w spokoju, ale ten jego tryb życia w zupełności mi wystarcza, by sprawdzić jego
nieskazitelność.
- Zatem wezmy się za to. Im szybciej, tym lepiej. Im bardziej zgłębiamy ten problem,
tym więcej mamy pytań i jak do tej pory żadnej odpowiedzi. Jest jeszcze jedna rzecz, na którą
należy zwrócić uwagę. Kiedy dostaniesz się do laboratorium, twoim zadaniem będzie
zbliżenie się do pułkownika, więc na okres tymczasowy dostaniesz awans do rangi
porucznika. Ale nie, czekaj. Poruczników traktują czasem gorzej niż sierżantów. Musisz być
kapitanem. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko zabawie w oficera?
- Nie, panie admirale. Używałem już różnych stopni, pracując w G2. Pozostanę jednak
przy poruczniku, jeśli można. Woda sodowa mogłaby mi uderzyć do głowy. Będę
potrzebował pisemnego upoważnienia do odbioru nowego munduru i tabliczki
identyfikacyjnej.
- Oczywiście, dopilnuję tego osobiście. Wszystko będzie załatwione jeszcze dziś po
południu.
Następnego dnia o dziesiątej rano wojskowy dżip prowadzony przez Troya wyjeżdżał
z Beltway drogą wylotową numer czterdzieści dwa. Chwilę pózniej znalazł się na nie
oznakowanej drodze prowadzącej do Weeks Electronics Laboratory 2.
ROZDZIAA 5
- Dzień dobry, poruczniku. Czym mogę panu służyć?
Otyły umundurowany strażnik miał ponad czterdzieści lat i był nie uzbrojony.
Przypadkowy obserwator mógł więc przypuszczać, że nie przywiązywano tu zbyt dużej wagi
do bezpieczeństwa, że nie było żadnych sekretów, które należało chronić. Ale za strażnikiem,
który rozmawiał z Troyem, był drugi, patrzący na niego zza grubej, bez wątpienia
kuloodpornej szyby, uzbrojony po zęby. Laboratorium było dobrze strzeżone. Troy podał
strażnikowi swoją legitymację.
- Przyjechałem tu, by spotkać się z pułkownikiem McCullochem.
- Oczywiście. Czy pułkownik spodziewa się pana? - Strażnik przekazał legitymację do
budynku sąsiadującego z wartownią.
- Nie, ale mam rozkazy, które mają mu być dostarczone.
- W takim razie wygrał pan. Czy mógłbym zobaczyć te rozkazy?
Strażnik podał rozkazy drugiemu wartownikowi i uśmiechając się zrobił kilka kroków
w bok. W wartowni zainstalowana była kamera i Troy znalazł się dokładnie w jej polu
widzenia. Nie miał wątpliwości, że kamera nie tylko przekazywała obraz, ale że był on
również rejestrowany na taśmie. Cała ta procedura kontrolna była bez zarzutu, ochronę mieli
naprawdę solidną. McCulloch był profesjonalistą. Troy wiedział, że pułkownik cały czas
musiał być w pogotowiu. Zadzwonił telefon. Wartownik znajdujący się na zewnątrz odwrócił
się, by otworzyć metalowe drzwiczki w ścianie. Podniósł słuchawkę i po chwili przekazał ją
Troyowi.
- Do pana, poruczniku Harmon.
Troy zgasił silnik, wysiadł z dżipa i wziął słuchawkę do ręki.
- Porucznik Harmon.
- Mówi pułkownik McCulloch, poruczniku. O co w tym wszystkim, do jasnej cholery,
chodzi?
Miał charakterystyczny, południowy akcent. Urodził się w Missisipi, przypomniał
sobie Troy.
- O bezpieczeństwo, panie pułkowniku.
- Wiem o tym - pułkownik mówił chłodnym głosem. - Pytałem, jaki charakter ma
pańska wizyta.
- Chodzi o bezpieczeństwo, panie pułkowniku. Wszystkie szczegóły wyjaśnię, kiedy
się z panem zobaczę osobiście.
Połączenie zostało przerwane. Wyraz twarzy Troya nie zmienił się - z uśmiechem na
ustach odkładał słuchawkę. Jeden zero. Wkurzył pułkownika. To dobrze. Może McCulloch
nawet stracił panowanie nad sobą? Harmon usłyszał stłumiony dzwięk telefonu dochodzący z
wnętrza wartowni. Strażnik podniósł słuchawkę, rozmawiał przez chwilę i rozłączył się.
Wcisnął przycisk przy telefonie i jego wzmocniony głos był wyraznie słyszalny z głośnika
zawieszonego pod dachem.
- Proszę wjechać, poruczniku Harmon. Strażnik pokaże panu, gdzie zaparkować.
Troy nawet nie zapalił silnika.
- Dziękuję, ale pan ma moją legitymację i rozkazy.
- Zostaną panu zwrócone, gdy będzie pan wyjeżdżał.
- Jasne. Tylko że ja nie mam ochoty wjeżdżać do środka, dopóki nie będę miał ich z
powrotem.
Strażnik obrzucił Troya długim, lodowatym spojrzeniem, po czym podał mu
dokumenty przez okienko. Troy włożył je do wewnętrznej kieszeni marynarki i wsiadł do
dżipa. Wartownik na zewnątrz budynku wsiadł razem z nim. Ciężka metalowa brama powoli
podniosła się i mogli przejechać.
- Proszę jechać prosto, aż dotrzemy do prawego skrzydła tego dużego budynku,
pózniej na pierwszym skrzyżowaniu w lewo.
- Rozumiem. Ten twój pułkownik nie wydaje się zbyt przyjaznie nastawiony do mnie.
- Nie ma pan żadnego dowodu, by tak sądzić - powiedział strażnik spokojnie.
- Możliwe, ale sądząc po jego głosie, jest człowiekiem, który nie ułatwia innym życia.
Strażnik rzucił w jego kierunku krótkie spojrzenie, pózniej skierował wzrok z
powrotem na drogę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]