[ Pobierz całość w formacie PDF ]
która powoli daje jej się we znaki.
- Wiem - mówi. - Wiem.
- Gdzie jesteś?
Janie zwalnia i zaczyna maszerować.
- Wiesz co, Cabe, myślę, że może... Idz beze mnie - mówi. - Dobrze?
- Co takiego? Janie! Daj spokój. Nie rób tego. Przyjadę po ciebie przed drugą.
Zdążymy.
Janie się nie zatrzymuje.
- Nie - mówi stanowczo. - Muszę coś zrobić. Za dzwonię do niej i wszystko wyjaśnię.
Idz sam.
- Ale... - Cabel wzdycha.
Janie milczy.
- Jak sobie chcesz. - Rozłącza się bez pożegnania. Janie zamyka klapkę telefonu i
wsuwa go do kieszeni.
- Boże - wzdycha. - Nie wiem, czy dam radę.
W drodze do domu dzwoni do Kapitana.
- Wszystko w porządku Hannagan?
- Niezupełnie. - Głos Janie drży. - Nie przyjdę dziś, przepraszam.
Cisza.
Janie się zatrzymuje.
- Nie dam rady przyjść na spotkanie. Chyba... podjęłam już decyzję.
W słuchawce słychać skrzypienie krzesła i ciche westchnienie.
- W porządku. Cóż. - Chwila przerwy. - Cabe?
Janie kuca i zamyka oczy. Gryzie palce. Nabiera głęboko powietrza, by opanować
drżenie głosu.
- Jeszcze nie - mówi. - Wkrótce. Potrzebuję jeszcze kilku dni, żeby pomyśleć, co robić
dalej.
- Och, Janie - wzdycha Kapitan.
Godzina 13.34
Janie stoi na środku drogi, nie wiedząc, w którą stronę ma pójść. Do domu, czy z powrotem
do Henry'ego? Rozum podpowiada jej, co powinna zrobić.
Ale kiedy zaczyna jej burczeć w brzuchu, zna już odpowiedz.
Nie mogłaby zjeść niczego z domu ojcu. To nie byłoby w porządku. Powoli idzie na
przystanek. Cały czas myśli.
Wie, że musi pożegnać się z Cabelem.
Na zawsze.
Ale nie może sobie tego wyobrazić.
Godzina 14.31
W domu Janie przygotowuje trzy kanapki. Jedną zjada, a pozostałe dwie zawija w folię i
wsuwa do plecaka. Pojawia się Dorothea i zaczyna myszkować w lodówce.
- Przygotować ci coś, mamo? - pyta Janie, chociaż tak naprawdę wcale nie chce. -
Mogę to zrobić.
Dorothea zbywa propozycję niedbałym machnięciem ręki. Mruczy coś pod nosem i
bierze puszkę piwa. Powoli wraca do swojego pokoju.
A potem otwierają się drzwi wejściowe.
- Hej, Janers? Jesteś w domu? To ja, Carrie.
Janie jęczy w duchu. Chce jak najszybciej wrócić doi domu Henry'ego.
- Hej, laska. Co słychać?
- Nic szczególnego. - Carrie wparowuje do kuchni i siada na blacie. Macha nogami.
Ma na sobie klapki. - Popatrz na mój pedikiur. Powiedz, nie skręca cię z zazdrości?
Janie skupia wzrok na stopach Carrie.
- Jeszcze jak! Naprawdę niezle. - Nalewa do butelki wodę z kranu i wrzuca ją do
plecaka.
- Wybierasz się gdzieś? - Carrie wygląda na rozczarowaną.
- Tak - odpowiada Janie.
- Do Cabe'a?
- Nie. - Janie wzdycha. W trakcie roku szkolnego, kiedy miała do wykonania zadanie,
musiała okłamywać Carrie. Teraz nie chce tego robić. - Potrafisz zachować tajemnicę?
- No wiesz.
Janie się uśmiecha.
- Znalazłam dom Henry'ego. Chcę tam wrócić i czegoś się o nim dowiedzieć.
- Skarbie! - Carrie zeskakuje z blatu. - Mogę z tobą jechać? Zawiozę cię.
- Ech... - zaczyna Janie. Chce być sama, ale po dzisiejszej wyprawie do domu
Henry'ego, propozycja podwiezienia tam i z powrotem brzmi zbyt kusząco. - Jasne. A możesz
jechać już teraz?
- Zawsze jestem gotowa. Pójdę rozruszać naszą panienkę i spotkamy się przed
domem.
Godzina 14.50
- Słuchaj. - Janie siedzi w fotelu pasażera samochodu marki Nova, rocznik 77. - Nie
masz na wieczór żadnych planów ze Stu?
- Nie. - Carrie marszczy czoło. Wyjeżdża z miasta, słuchając wskazówek Janie. -
Dlaczego każdy mnie o to pyta, za każdym razem, gdy pojawiam się gdzieś bez niego?
- Bo zawsze jesteś z nim?
- No i co z tego. Jestem też zupełnie odrębną osobą. Czy nie ma już ciekawszych
tematów do rozmowy? Tylko cały czas, gdzie jest Stu?
Janie wychyla głowę przez okno, wystawiając twarz na wiatr. Ma nadzieję, że w
pobliżu nie ma żadnych śpiochów.
- Pokłóciliście się?
- Nie - mówi Carrie.
- Okej. To... kiedy zaczynasz szkołę?
Carrie się rozchmurza.
- Zaraz po Zwięcie Pracy. Będzie czad. Wreszcie! Będę się uczyć tego, czego
naprawdę chcę.
- Będziesz najlepsza w klasie, Carrie. Masz wyjątkowy talent do czesania włosów.
- Prawda? - mówi. - Dziękuję. - Na chwilę odwraca wzrok od szosy i patrzy na Janie.
Oczy jej lśnią. Może to od wiatru. A może nie.
Janie się uśmiecha. Zarzuca przyjaciółce ręce na szyję i przytula ją. Zapomina, że
przyjaciółka wcale nie ma lżej niż ona.
Carrie wjeżdża na wyboistą gruntową drogę. Ethel protestuje i jęczy, ale jadą dalej.
- Mieszka na jakimś cholernym zadupiu. To cholerne Saskatchewan. - Carrie
chichocze.
Janie nie ma siły wyprowadzać jej z błędu. Najbliższa kanadyjska prowincja to
Ontario. Poza tym nie jadą nawet na południe.
Kiedy dojeżdżają, Janie natychmiast idzie w stronę domu, a Carrie rozgląda się wokół.
Zarośnięte krzaki, mały zniszczony domek, otwarte drzwi.
- Gościu nawet nie zamyka drzwi?
- Nie, przynajmniej nie ostatnim razem.
- Właściwie to nic dziwnego. Nie mieszka w końcu w centrum miasta, no nie? Kto tu
w ogóle zagląda? W takich miejscach ludzie albo od razu wyciągają broń, albo zapraszają cię
na obiad.
Carrie nie przestaje mówić.
Janie ją ignoruje.
Tak jest dobrze.
Godzina 15.23
Janie od razu podchodzi do komputera. W tym czasie Carrie buszuje po kuchni, podjadając z
lodówki maliny, ale Janie nie zwraca na nią uwagi. Wyszła w takim pośpiechu, że nie zdążyła
wyłączyć komputera, który i tak budzi się do życia całą wieczność, a potem bardzo powoli
łączy się z siecią.
Słysząc dzwięk połączenia, Carrie zagląda Jannie przez ramię.
- Co ty robisz z jego komputerem, Janers? To chyba nie jest w porządku, co? -
Dziewczyna stoi w kuchni. Otwiera szafki, podnosi różne przedmioty i odkłada je na miejsce.
- Nie - kłamie Janie. - Jest moim ojcem. Wolno mi.
Carrie wzrusza ramionami i otwiera kolejną szafkę.
Janie zastanawia się nad nazwą sklepu Henry'ego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]