[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ulotna jest twoja radoSæ! GÅ‚adziÅ‚ j¹ po wilgotnym policzku i rzekÅ‚ z de-
terminacj¹: Ale ja ciê uszczêSliwiê. Przyrzekam ci.
PocaÅ‚owaÅ‚ j¹ i zacz¹Å‚ siê z ni¹ kochaæ, jakby pÅ‚acz mo¿na byÅ‚o zast¹-
piæ namiêtnoSci¹. Jego usta dotknêÅ‚y bladego skrawka skóry w miejscu,
gdzie przedtem byÅ‚ naszyjnik. Kayleigh czuÅ‚a siê bez niego trochê nie-
swojo, jakby nagle ubyÅ‚a jakaS czêSæ jej samej. WolaÅ‚aby chyba naÅ‚o¿yæ
ozdobê z powrotem, by znowu poczuæ siê sob¹.
WiedziaÅ‚a, ¿e byÅ‚ zmêczony. Z pewnoSci¹ nie spaÅ‚ przez wiêksz¹
czêSæ nocy, a wstaÅ‚ wczeSnie. Nie zdziwiÅ‚a siê wiêc, ¿e teraz odsun¹Å‚ j¹
od siebie i szybko zasn¹Å‚. NieÅ‚atwo przyszÅ‚o jej wydostaæ siê z łó¿ka.
MusiaÅ‚a wyci¹gn¹æ wÅ‚osy przygniecione jego rêk¹, musiaÅ‚a uwa¿aæ, ¿eby
nie narobiæ haÅ‚asu. Najtrudniej byÅ‚o jej jednak zostawiæ St. Bride a.
DÅ‚ugo na niego patrzyÅ‚a. Le¿aÅ‚ na brzuchu, z twarz¹ zwrócon¹ w jej
stronê, oddychaj¹c gÅ‚êboko.
Powinien siê ogoliæ, chocia¿ nigdy tego nie zaniedbywaÅ‚. USmiech-
nêÅ‚a siê na mySl, jak ciemny i twardy byÅ‚ jego zarost. ¯eby wygl¹daæ jak
cywilizowany czÅ‚owiek, musiaÅ‚ goliæ siê dwa razy dziennie. DziwiÅ‚o j¹
zawsze, jak chÅ‚opiêco wygl¹da podczas snu. WÅ‚osy miaÅ‚ jak zwykle
zwi¹zane, lecz teraz byÅ‚y zmierzwione i spl¹tane. ZapragnêÅ‚a nagle wy-
ci¹gn¹æ rêkê i dotkn¹æ ich, poci¹gn¹æ, by otworzyÅ‚ oczy, by uSmiechn¹Å‚
siê do niej.
Jest te¿ jednak moim wrogiem, powiedziaÅ‚a sobie i odeszÅ‚a od łó¿-
ka. W ci¹gu tych tygodni, które z nim spêdziÅ‚a, nie wykonaÅ‚ ¿adnego
gestu ani nie wypowiedziaÅ‚ sÅ‚owa bez ukrytego zamiaru. Czy¿ sam kie-
dyS nie powiedziaÅ‚, ¿e igra ze swymi wrogami? Zadr¿aÅ‚a na sam¹ mySl
250
o tym. Ona byÅ‚a jego wrogiem od samego pocz¹tku, wÅ‚aSnie dlatego, ¿e
z ni¹ igraÅ‚.
ZaczêÅ‚a szukaæ ubrania. Nie chciaÅ‚a ryzykowaæ powrotu do swego
pokoju i rozpakowywania baga¿y, bo mogÅ‚a natkn¹æ siê na Colette. WÅ‚o-
¿yÅ‚a wiêc na siebie jedynie odzienie, jakie miaÅ‚a pod rêk¹, czyli ubranie
St. Bride a. ByÅ‚a w tym i wygoda, i zarazem tortura, bo ka¿dy szew ba-
tystowej koszuli przesi¹kÅ‚ jego zapachem. Spodnie okazaÅ‚y siê o wiele
na ni¹ za du¿e, wyjêÅ‚a wiêc strzemi¹czka z jego butów, spiêÅ‚a je razem,
a potem okrêciÅ‚a je wokół talii, jakby byÅ‚y skórzanym pasem. Wygl¹daÅ‚o
to caÅ‚kiem dobrze. Przy akompaniamencie spokojnego oddechu Spi¹ce-
go zawinêÅ‚a rêkawy obszernej koszuli, wepchnêÅ‚a naszyjnik z szafirem
za pas, a potem z bólem spojrzaÅ‚a na mê¿czyznê pod moskitier¹ i boso,
na palcach wyszła z pokoju.
W kilka minut byÅ‚a ju¿ w stajni, otwieraj¹c po kolei wszystkie boksy
i okÅ‚adaj¹c konie biczem. Uwolnione zwierzêta wybiegÅ‚y na podwó-
rze. Kilka ogierów ochoczo skorzystaÅ‚o z dostêpu do licznych klaczy.
Kayleigh patrzyÅ‚a spod stajennych drzwi, jak pêdz¹ caÅ‚ym stadem ku
zagonom indygo. ZobaczyÅ‚a, ¿e z kuchni wyskakuje Mateusz, który
widocznie jadÅ‚ tam Sniadanie. Twarz miaÅ‚ tak przera¿on¹, ¿e ScisnêÅ‚o
jej siê serce, miaÅ‚a jednak nadziejê, ¿e uda mu siê wszystkie zÅ‚apaæ.
Nie byÅ‚a to ju¿ jednak jej sprawa. Poniewa¿ Mateusz zacz¹Å‚ biec w jej
kierunku, wpadła do boksu Canisa. Ogier St. Bride a był podkuty i go-
tów do jazdy. Wskoczyła mu na grzbiet, gotowa do ucieczki, kiedy
Mateusz wpadł do stajni.
Przykro mi, doprawdy, ale teraz zejdx mi z drogi! Nie bez trud-
noSci zdoÅ‚aÅ‚a poradziæ sobie z koniem, który chciaÅ‚ stan¹æ dêba. WÅ‚osy
rozsypaÅ‚y jej siê na ramiona, w rêku mocno trzymaÅ‚a szpicrutê. Wiedzia-
Å‚a, ¿e wygl¹da jak anioÅ‚ zemsty z chÅ‚opiêcych koszmarów sennych, i sko-
rzystaÅ‚a z tego. SpiêÅ‚a Canisa i krzyknêÅ‚a: Z drogi! Rób, co ci mówiê!
Chcê tylko st¹d odjechaæ na Canisie. Nie masz siê czego baæ, tylko rób,
co ci mówiê!
Nasz pan! ZabiÅ‚aS pana! Mateusz patrzyÅ‚ z przera¿eniem na jej
osobliwy strój. Bez w¹tpienia kiedyS widziaÅ‚ St. Bride a w tym samym
odzieniu.
Nic mu nie jest! krzyknêÅ‚a. Rób, co ci mówiê!
Oby tylko panu nic siê nie staÅ‚o! zawoÅ‚aÅ‚ Mateusz, nim cofn¹Å‚
siê, by przepuSciæ ogiera.
Kayleigh nie traciÅ‚a czasu. Strach dodaÅ‚ jej siÅ‚. Rci¹gnêÅ‚a wodze
i modliÅ‚a siê w duchu, ¿eby wszystko, czego nauczyÅ‚a siê w Mhor, je¿d¿¹c
po mêsku na narowistych kucach szetlandzkich, przydaÅ‚o siê jej teraz.
251
RcisnêÅ‚a piêtami boki ogiera i popêdziÅ‚a przez podwórze, na którego
bruku podkowy Canisa trzaskały przeraxliwie.
Au voleur! ZÅ‚odziej!
Zaskoczona Kayleigh rozejrzaÅ‚a siê wokoÅ‚o i spostrzegÅ‚a, ¿e biegnie
za ni¹ Grand-Louis, krzycz¹c tak gÅ‚oSno, jak mu tylko pozwalaÅ‚y stare
płuca.
Milcz, stary niedoÅ‚êgo! mruknêÅ‚a do siebie raczej ni¿ do niego,
lecz Grand-Louis nadal wykrzykiwaÅ‚ wrzaskliwie swoje oskar¿enie. ByÅ‚a
pewna, ¿e zbudzi tymi krzykami St. Bride a. Ten jednak wstaÅ‚ ju¿, bo
kiedy obejrzaÅ‚a siê za siebie, ujrzaÅ‚a, jak zbiega po cyprysowych scho-
dach loggii ubrany jedynie w rozpiête spodnie.
Nie czekaÅ‚a, a¿ j¹ zÅ‚apie galopuj¹c¹ na Canisie choæ to raczej Ca-
nis galopowaÅ‚ z ni¹ na grzbiecie ku alei drzew pekanowych, która pro-
wadziÅ‚a do River Road. ObejrzaÅ‚a siê jednak jeszcze raz, tylko po to,
¿eby ujrzeæ, jak zaszokowany jej zdrad¹ St. Bride bezradnie zatrzymaÅ‚
siê na podwórzu, nie mog¹c jej w ¿aden sposób przeszkodziæ.
Rciskaj¹c kurczowo Canisa Å‚ydkami i zmuszaj¹c go do galopu, gna-
Å‚a spalon¹ sÅ‚oñcem, peÅ‚n¹ kolein drog¹, i cieszyÅ‚a siê, ¿e ju¿ nigdy wiê-
cej nie ujrzy St. Bride a. S¹dz¹c po morderczym spojrzeniu, jakie jej
posÅ‚aÅ‚, lepiej byÅ‚o uciekaæ jak najdalej. Jednak wspomnienie jego twa-
rzy, na której malowaÅ‚a siê niewysÅ‚owiona udrêka, wci¹¿ j¹ nawiedzaÅ‚o
i czuÅ‚a siê jak ostatnia nêdznica.
apo, St. Bride wróciÅ‚! Chcê, ¿ebyS z nim pomówiÅ‚ lady Katarzyna
weszÅ‚a za ojcem do wielkiej sali paÅ‚acu i wdziêcznym ruchem usiadÅ‚a na
wySciełanym foteliku.
Dobrze, dobrze, ma chère. Czemu jednak chcesz zÅ‚owiæ koniecz-
nie jego? St. Bride Ferringer przyprawia mnie o ciê¿k¹ niestrawnoSæ!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]