[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szalona i strącała je. Szary strumień przedarł się przez krzaki i zaczął wdrapywać
się na nią.
Szczury. Pająki spadały na nią całymi gromadami. Strzepywała je i krzyczała
wniebogłosy. Szczurów przybywało; zanurzały w niej swoje żółte zęby. Ogarnięta
paniką zaczęła uciekać w popłochu. Szczury podążyły za dziewczynką, czepiały
się jej i wspinały na nią. Pająki biegały po jej twarzy, między piersiami i pod
pachami.
Potknęła się i upadła; owinęła się wokół niej winorośl. Coraz więcej szczurów
rzucało się na nią. Całe stada. Pająki spadały bezszelestnie ze wszystkich stron.
61
Wiła się i walczyła; jej cale ciało było jednym wielkim bólem. Lepkie pajęczyny
oplatały jej twarz i oczy, dławiły ją i oślepiały.
Podniosła się na kolana, podpełzła trochę i opadła na ziemie pod ciężarem
zajadłych zwierząt. Zaryły się w niej aż do kości, wyżerając skórę i ciało. Jadły
ją. Krzyczała z całych sił, ale pajęczyny dławiły ją. Pająki wdarły się do jej ust,
nosa; wszędzie, gdzie tylko mogły.
Dobiegł ją szelest z otaczających krzaków. Raczej czuła, niż widziała połysku-
jące, falujące ciała otaczające ją dookoła. Nie miała już oczu, nic, czym mogłaby
patrzeć ani czym krzyczeć.
Wiedziała, że to koniec.
Była już martwa, kiedy węże miedzianki wślizgnęły się na jej leżące twarzą
do ziemi ciało i zatopiły w nim zęby.
11
Nie ruszać się! rozkazał stanowczo doktor Meade. I zachowywać się
cicho.
Z cienia wynurzyła się grozna postać w płaszczu i kapeluszu. Karton i Chri-
stopher zatrzymali się ostrożnie i czekali, aż zbliży się do nich; szedł, mocno
ściskając w ręku wycelowaną w nich czterdziestkę piątkę. Barton trzymał łyżkę
do opon, gotowy na wszystko.
W oddali majaczył Dom Cieni. Drzwi wejściowe były otwarte. Większość
okien ukazywała się jako żółte kwadraty; część pacjentów jeszcze nie spala. Du-
ży plac za ogrodzeniem był nie oświetlony i wyglądał ponuro. Cedry rosnące
na skraju wzgórza kołysały się i szeleściły w podmuchach chłodnego nocnego
wiatru.
Byłem w furgonetce powiedział doktor Meade. Widziałem, jak pano-
wie idą pod górę. Zaświecił Bartonowi latarką w oczy. Przypominam sobie
pana. Pan jest tym gościem z Nowego Jorku. Co tu panowie robią?
Pańska córka powiedziała nam, abyśmy się do pana zgłosili odezwał się
Barton.
Meade wyprostował się.
Mary? zapytał. Gdzie ona jest? Szukam jej. Wyszła pół godziny
temu. Coś musiało się stać. Zawahał się i po chwili odkładając strzelbę, dodał:
Wejdzcie panowie.
Weszli za nim do oświetlonego żółtym światłem korytarza, a następnie scho-
dami do gabinetu. Meade zamknął drzwi i opuścił żaluzje. Odsunął na bok mikro-
skop i stos kart i usiadł na rogu swojego poplamionego kawą biurka.
Jezdziłem wszędzie, szukając Mary. Przejechałem całą ulicę Dudleya.
Meade utkwił wzrok w Bartonie. Widziałem park na Dudleya. Przedtem go
tam nie było. Nie było go tam dziś rano. Skąd się tam wziął? Co się stało z tymi
starymi sklepami?
Nie ma pan racji odezwał się Barton. Ten park tam był. Osiemnaście
lat temu.
Doktor Meade oblizał usta.
Interesujące. Wiedzą może panowie, gdzie jest teraz moja córka?
Teraz, nie. Skierowała nas tutaj i poszła dalej.
Zapadła cisza. Doktor Meade zdjął płaszcz i kapelusz i rzucił je na krzesło.
Więc to panowie odtworzyli ten park, prawda? odezwał się po chwili.
Któryś z panów ma dobrą pamięć. Wędrowcy też próbowali, ale nie udało im
się.
Barton wciągnął głęboko powietrze.
Ma pan na myśli. . .
Wiedzą, że coś jest nie tak. Naszkicowali całe miasto. Chodzą co noc z za-
mkniętymi oczyma. Tam i z powrotem. Odtwarzają każdy szczegół znajdujący się
pod tą powłoką. Ale to wszystko na nic, brak im czegoś istotnego.
Chodzą z zamkniętymi oczyma? Dlaczego?
Aby złudzenie na nich nie działało. Mogą je przenikać. Kiedy jednak tylko
63
otworzą oczy, stają się od razu jego elementem. Tego iluzyjnego miasta. Wiedzą,
że to tylko iluzja, powłoka złudzenia. Nie mogą jednak się jej pozbyć.
Dlaczego nie mogą?
Meade uśmiechnął się.
Ponieważ sami zostali przekształceni. Byli tutaj, kiedy nastąpiła Zmiana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]