[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uciekli, ile sił w nogach.
Brak kontaktu radiowego utrudniał mi zadanie. Nachyliłem się do okienka autobu-
su.
Zaparkuj przy głównym budynku. Tam się podładuję.
Obiecała, że to zrobi, i odjechała. Zasilanie spadło do 0,01 i wyświetlacze zaczęły mi-
gotać czerwonymi diodami. To dopiero by było, gdybym utknął kilkaset metrów od
celu. No cóż, zawsze mógłbym ręcznie otworzyć pancerz. I pobiec nago przez śnieg.
74
Gdy tylko zacząłem iść, pancerz do migotania lampek dodał miarowe popiskiwanie
co zapewne miało być udogodnieniem dla niewidomych. Nogi zaczęły stawiać opór.
Miałem wrażenie, że brodzę w wodzie, a potem w gęstniejącym błocie.
Udało mi się dotrzeć do latacza, zanim wszyscy z niego wysiedli. Max stał przy
drzwiach. Splótł ręce na piersiach, odsłaniając tkwiący za pasem pistolet.
Otworzyłem klapę przy tylnych drzwiach i podłączyłem przewody awaryjnego łado-
wania do gniazd zasilania pojazdu, po czym przeczytałem instrukcję na brudnej tablicz-
ce umieszczonej obok. Potem nacisnąłem przycisk szybkie rozładowanie i patrzyłem,
jak zmieniają się cyfry na moim wyświetlaczu, wskazując coraz wyższą wartość.
Pokazały 0,24, kiedy usłyszałem głuchy warkot hamującego latacza i przekonałem
się, co mogli wysłać w pościg za bojowym pancerzem.
Dwa inne pancerze. Jeden ziemski, a drugi taurański.
Gdyby były uzbrojone, stałbym się łatwym celem. Każdy z nich mógł w mgnieniu
oka zmienić mnie w obłok pary albo posiekać na plasterki. Jednak nie mogli, lub nie
chcieli strzelać.
Latacz zakołysał się, gdy wyskoczył z niego Człowiek, który powtórzył mój numer
z muzeum padając na twarz. Powstrzymałem chęć przypomnienia mu, że nawet naj-
dłuższa podróż zaczyna się od jednego kroku.
Taurański pancerz w lataczu zamachał rękami, usiłując utrzymać równowagę, ale nie
zdołał i runął na wznak. Najwidoczniej żaden z nich nie ćwiczył obsługi skafandra, co
najmniej równie długo jak ja. Tak więc te setki godzin, które spędziłem w nim podczas
manewrów i walk, chociaż teraz ginące w mrokach przeszłości, mogą okazać się więcej
warte niż liczebna przewaga, jaką mieli przeciwnicy.
Człowiek podniósł się na kolana. Niezdarnym susem pokonałem dzielącą nas prze-
strzeń i z półobrotu kopnąłem go w głowę. Zapewne nie wyrządziłem mu żadnej
krzywdy, ale przynajmniej potoczył się po ziemi.
Chwyciłem przedni zderzak latacza i układy wspomagające mojego pancerza zasko-
wyczały piskliwie, gdy obróciłem ciężki pojazd w powietrzu, zamierzając uderzyć nim
Taurańczyka. Ten zdołał uskoczyć, a ja zatoczyłem się i upadłem. Latacz odleciał, brzę-
cząc jak rozzłoszczony owad.
Taurańczyk rzucił się na mnie, ale odepchnąłem go kopniakiem. Usiłowałem przy-
pomnieć sobie wszystko, co wiedziałem o taurańskich bojowych pancerzach, jakąś ich
wadę, którą mógłbym wykorzystać. Jednak pamięć podsuwała mi tylko zakurzone dane
komputerowe o systemach uzbrojenia, zasięgu i szybkości reakcji, które niestety były
teraz zupełnie nieprzydatne.
Człowiek rzucił się na mnie, z impetem spadając na moje plecy, jak jakiś otyły ko-
lega w piaskownicy. Próbował złapać za mój hełm, ale odtrąciłem jego ręce. Niegłupio
to wymyślił wprawdzie mózg pancerza nie znajdował się w hełmie, lecz mieściły się
75
tam systemy postrzegania i słuchu. Niezgrabnie odepchnąłem go od siebie. Wskazni-
ki systemów mojego uzbrojenia pozostawały ciemne, lecz mimo to spróbowałem wy-
celować w niego laserowy palec. Kiedy nie trysnął z niego strumień światła i nie prze-
ciął jego pancerza, poczułem dziwną ulgę. Mój słabo rozwinięty instynkt zabójcy wca-
le nie rozwinął się z wiekiem.
Kiedy rozglądałem się wokół, szukając w śniegu czegoś, co mógłbym wykorzy-
stać jako broń, Taurańczyk znalazł ją: walnął mnie w plecy wyrwanym z ziemi słupem
oświetleniowym. Padłem i zaryłem się w śnieżną zaspę. Kiedy chwiejnie podnosiłem
się, tłukł mnie po ramionach i rękach.
Wizjer miałem na pół zalepiony śniegiem, ale widziałem dostatecznie dobrze, żeby
wymierzyć mu kopniaka między nogi, co było bardziej antropomorficzne niż praktycz-
ne, ale na chwilę pozbawiło go równowagi. To wystarczyło, żebym chwycił słup oświe-
tleniowy i wyrwał mu go z rąk. Kątem oka zauważyłem nadbiegającego Człowieka. Za-
winąłem słupem i trafiłem go w nogi na wysokości kolan. Odleciał w bok i z impetem
runął na ziemię.
Ponownie odwróciłem się do Taurańczyka, ale nie zobaczyłem go, co wcale nie ozna-
czało, że nie ma go w pobliżu. Wszyscy trzej przybraliśmy ochronny biały kolor i z od-
ległości pięćdziesięciu metrów byliśmy niewidoczni w sypiącym śniegu. Językiem prze-
łączyłem się na podczerwień, która mogłaby go ukazać, gdyby odwrócił się do mnie
plecami, gdzie znajdowały się wymienniki ciepła. Nie wykryłem go ani podczerwienią,
ani radarem, który i tak zadziałałby tylko wtedy, gdyby pancerz poruszał się przed jakąś
odbijającą fale powierzchnią.
Obróciłem się i zobaczyłem, że Człowiek wciąż leży i nie rusza się. Może udawał,
a może naprawdę stracił przytomność, kiedy podciąłem mu nogi. Miękka wyściółka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]