[ Pobierz całość w formacie PDF ]
159
- Ty się na nim urodziłeś, Christofferze - uśmiechnął się Per.
- I prawdopodobnie na nim także zostałeś poczęty - mruknęła Malin, wychodząc do kuchni,
by sprawdzić, czy kawa jest już gotowa.
Per dalej pokazywał im dom. Christoffer i Marit nie mieli odwagi spojrzeć na siebie. Marit,
wyczulona na nastroje męża, zauważyła, że poczuł się bardzo nieswojo.
Sprawiło jej to ogromną przykrość, miała wrażenie, że w pasie ściskają ją żelazne obcęgi.
A wszystko to przez kilka mimochodem rzuconych zdań o zbyt wąskim małżeńskim łożu.
Boże, prosiła Marit w duchu, spraw, by on mnie choć odrobinę pokochał. Zdejmij mu z
twarzy ten wyraz udręki, tak się tego boję!
160
ROZDZIAA XIV
- A to wasze nowe gniazdko - oznajmiła Malin i otworzyła drzwi do domu, od lat niezmiennie
nazywanego małą willą Nilsena . Nilsen nie żył już od dawna, a mieszkający w Christianii
spadkobiercy zwykle wynajmowali posiadłość. Teraz akurat stała pusta, Per i Malin
natychmiast skorzystali więc z okazji i wynajęli ją dla Christoffera i jego niedawno
poślubionej żony.
Christoffer rozejrzał się dookoła. Rozpoznawał meble i inne domowe sprzęty pościągane z
różnych stron. Dla niego były one wspomnieniami z dzieciństwa, dla Marit - absolutną
nowością. Ale sądząc po jej zachwyconych westchnieniach, musiały jej się podobać.
Willa wcale nie była duża. A kanapy rodzice nie zdążyli jeszcze wyczarować, więc
Christoffer w narastającej panice nie miał innego wyjścia, jak tylko przyznać w duchu, że
będzie musiał dzielić z Marit łoże już pierwszej nocy. Nie mógł przecież położyć się na
podłodze, zbyt wyraznie by okazał, że jej nie chce.
Kiedy Marit oglądała poddasze, Malin wykorzystała okazję, by zamienić z synem kilka słów
na osobności:
- Zliczna dziewczyna, Christofferze. Czarująca! Per też tak sądzi. Ale nie spodziewaliśmy się
po tobie takiego wyboru, myśleliśmy, że ona pochodzi z wyższych sfer. A tymczasem Marit z
pewnością się do nich nie zalicza. Dzięki Bogu, o wiele łatwiej jest się porozumieć z ludzmi
jej pokroju. Ale muszę ci powiedzieć, że nie do końca rozumiem...
- Ciiicho, pózniej ci to wyjaśnię. Teraz powiem ci tylko, że tamta panna z elity okazała się
fatalną omyłką. Na szczęście zorientowałem się na czas.
Malin pokiwała głową.
- Bardzo się z tego cieszę. Benedikte także ciepło wyrażała się o Marit.
- Benedikte ocaliła jej życie. Raz. Pierwszy raz ja ją uratowałem. Potem Benedikte. A w
końcu, już naprawdę, Marco. Trzykrotnie Marit była bliska śmierci. Trzykrotnie ocalili ją
Ludzie Lodu. Wydaje się, że tkwi w tym jakiś zamysł.
Malin nie słuchała go do końca, zatrzymała się na jednej informacji:
- Marco?
- Tak. Powiedział Marit, że Ludzie Lodu jej potrzebują.
W tym momencie usłyszeli jej kroki dobiegające z wąskich schodów wiodących na strych i
zaczęli mówić o czym innym. Ale Malin, przez cały czas gdy przebywała z młodymi, miała na
twarzy wyraz zamyślenia.
161
Z wybiciem ósmej stawili się w Lipowej Alei i Marit została przedstawiona pozostałym
członkom rodziny.
Dowiedziała się, że rosły, dobroduszny, emanujący spokojem mężczyzna w wieku około
pięćdziesięciu lat to Henning Lind z Ludzi Lodu. Polubiła go od pierwszego wejrzenia, i nic w
tym dziwnego, Henning nie miał na świecie ani jednego nieprzyjaciela. Był ojcem Benedikte.
Prawdę mówiąc Marit miała sporo kłopotów z połapaniem się, jakie więzy pokrewieństwa
łączą poszczególnych członków rodziny. %7łoną Henninga była przemiła kobieta - córka
pastora, Agneta. Benedikte i Andre już znała i bardzo się cieszyła, że znów ich widzi.
I jeszcze Sander Brink z ręką na temblaku. Christoffer obiecał, że po obiedzie obejrzy jego
ranę. Sander był niezwykle czarującym mężczyzną, jak stwierdziła Marit, ale w jej oczach
Christoffer był po stokroć przystojniejszy. To naturalnie rzecz gustu, a poza tym Marit
patrzyła na męża przez pryzmat uczucia, a wówczas trudno jest być obiektywnym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]