[ Pobierz całość w formacie PDF ]
patrol inżynieryjny, który powitał ich prawie jak przybyszy z obcej planety. Od
ponad roku z południa nie przybył nikt, Plac nawiedzali jedynie nieliczni
mieszkańcy Marymontu, a także sporadycznie złodziejskie wypady band Białej
Rzeszy, kolejnego południowego sąsiada. Prócz nich w gości przychodziły tylko
fale powodzi, które wypędziły wcześniej ludzi z Dworca. Dla ochrony przed tymi
niechcianymi wizytami mieszkańcy Placu usypali barykady po obu stronach
swojej stacji i obsadzili gęsto posterunki.
Grupa stalkerów z południa, w dodatku niosąca wieści o śmierci
czatownika, była niezwykłym wydarzeniem dla tych umęczonych, wyniszczonych
życiem ludzi. Głodni nowin z wielkiego świata otoczyli przybyszy niemal
nabożną czcią, spijając z ich ust opowieści o tym, co dzieje się na dalekim,
odciętym południu. Pod niezwykłą, tonącą w mroku kopułą, która w czasach
przed Zagładą zdobywała stacji uznanie i nagrody w konkursach
architektonicznych, zapłonęły ogniska. %7łołnierze poczęstowani zostali mięsem,
niezbyt częstym luksusem na biednych stacjach, oraz samogonem pędzonym z
dziwnych, lokalnych grzybów, hodowanych na torach i peronach odstawczych
znajdujących się na północ od stacji. O dziwo, księżycówka okazała się o niebo
lepsza od podłej dykty, którą policjanci na Muranowie upili Borkę. Sam
zainteresowany, mimo niemijającego bólu głowy (a może właśnie z tego
powodu), pozwolił sobie na dużego klina. W nieco nerwowej, ale radosnej
atmosferze toczyły się opowieści o wojnie ze Słoikami, o elektrycznej drezynie w
Kryształowym Pałacu, o mutantach z Lasu Kabackiego, o wzrastającej potędze
Zwiętego Krzyża.
Na szerokim peronie, na torach odstawczych i w pustce technologicznej nad
stropem kopuły mieszkali ludzie biedni, zagonieni, zaszczuci. Wieści o tym, że
znów można wędrować w dół linii i spodziewać się tam, jeśli nawet nie dobrego
przyjęcia, to chociaż życzliwej neutralności, szybko rozeszły się wśród
społeczności. W następnych godzinach niejeden podchodził i zagadywał któregoś
ze stalkerów o możliwość przejścia w dół linii. Tym razem nie byli zwiastunami
śmierci, grabieży czy szabru, tym razem byli posłańcami dobrej nowiny, a ich
pojawienie się dawało nadzieję, która rozświetlała nieśmiało zaszczute,
zniszczone twarze.
Stalkerzy zostali na tej biednej, lecz gościnnej stacji dwa dni, podejmowani
prawie jak bohaterowie. Z wyjątkiem pierwszego wieczoru nie świętowali
jednak, lecz przygotowywali się, ustalali plany i strategię. Czekało ich
wypełnienie zobowiązania, jakiego podjął się dowódca w zamian za wolność ich
kolegi. Na północ, na stację Marymont, posłano gońca, który sprowadził jednego
z tamtejszych mieszkańców. Marymont z trudem można było uznać za
zamieszkany. Znaczne obniżenie tunelu w tym miejscu sprawiło, że stacja,
podobnie jak Dworzec Gdański, była często zalewana. Jej społeczność
wywędrowała na południe w kierunku Placu Wilsona, gdzie znalezli suchy kąt na
obszarach torów odstawczych, dłuższych od samej stacji. Na Marymoncie
zostali jedynie najtwardsi osadnicy, specy czna odmiana pierwotnych stalkerów,
wegetujący głównie na galeriach nad peronami, gdzie nie sięgała woda i skąd
można było się ostrzeliwać bandom neonazistów ze Słodowca.
Drzazga, nieformalny przywódca grupy przemieszkującej na Marymoncie,
udzielił im wszystkich informacji, jakich zdołał, chociaż nie było tego dużo.
Poznali ogólne rozplanowanie stacji i w zarysie jej pro l społeczny. Na tej
podstawie próbowali przygotować jakiś sensowny plan, ale nic prócz
wchodzimy, dokonujemy egzekucji i wychodzimy nie chciało się z niego
wykluć. Nagłe objawienie faktu, że być może trzeba będzie wracać metrem,
nieco zachwiało entuzjazmem oddziału, tym bardziej że Borka nie był w stanie
podać sensownego wyjaśnienia, czemu zgodził się na ten absurdalny układ
(prócz tego, że go upito). Nie chciał też podać powodu, dla którego Niebiescy
tak bardzo pragnęli śmierci Oberstgenerala.
W południe drugiego dnia popasu na Placu Wilsona Borka siedział w głębi
rejonu odstawczego, schowany za kolumnadą peronu technicznego, ukryty przed
oddziałem i społecznością stacji. Bawiła go dziwaczna budowa stacji i rozłożenie
jej społeczności. Właściwy peron zajmował nieco ponad sto metrów,
standardową powierzchnię dla stacji warszawskiego metra, wahającą się od stu
dwudziestu do około stu pięćdziesięciu metrów. Tory odstawcze na północ od
stacji miały niemal trzysta metrów i głównie tam skupiało się życie podziemnej
osady, chociaż dało się wyczuć pewne różnice między stacyjnymi a
tunelowymi , których szeregi w dużym stopniu zasilili uciekinierzy z północy.
Zupełnie osobną grupą, wierchuszka stacji w przenośni i dosłownie, byli
mieszkańcy pustki technologicznej ponad kopułą. Kasta rządząca, chociaż w tym
biednym państwie-mieście nie było za bardzo czym rządzić, siedziała w swoim
prywatnym, bezpiecznym niebie, do którego dostać się można było jedynie przez
szyb wentylacyjny.
Borka siedział za kolumną na końcu peronu technicznego i popalał
machorkę. Udało mu się wprawdzie za kilka naboi wyhandlować odrobinę
prawdziwego tytoniu, a nie tego tunelowego łajna hodowanego pod lampami na
ściółce z odpadków, ale trzymał go na lepszą okazję. Na taką, jak triumfalna
chwila odnalezienia prawdziwego wojska w Atomowej Kwaterze Dowodzenia.
Realnej, konkretnej armii, która potrafi ogarnąć sprawy i pokierować sytuacją.
Mogę? rozległ się zza pleców Borki głos Licznika.
Możesz.
Męczy cię ta umowa?
Jasnowidz normalnie z ciebie, Licznik. Bystry chłopak.
No, bez przesady. Po prostu...
Po prostu nie wszystko mi powiedziałeś, co? Dowódca odwrócił się do
stalkera i zaciągnął dymem z fifki. Co tam wspominałeś o Jerzym Nowickim?
Licznik roześmiał się nerwowo. Przysiadł obok na krawędzi peronu i
wyciągnął własną fkę. Metodycznie i powoli nabił ją paskudnym erzacem
tytoniu i głęboko zaciągnął się dymem.
Palisz? zdziwił się Borka.
Jakoś tak. Czasem. Wiesz, w obliczu rzeczy ostatecznych robi się różne
głupoty.
Mało kto boi się raka płuc, kiedy prędzej czy pózniej może nas wszystkich
zabić promieniowane albo rozedrzeć jakiś mutant roześmiał się Borka. Ale ty
chyba teraz nie masz na myśli promieniowania.
Powiedz mi, dowódco, jedną rzecz. Pamiętasz swojego ojca?
W rozjaśnionym dwoma błyskami żaru mroku zalśniły oczy stalkera. Jego
głos niebezpiecznie zadrżał, kiedy zadawał to zdradliwe pytanie. Na dłuższą
chwilę zapadła cisza, przerywana rytmicznymi, niemal metronomowymi
wdechami i wydechami.
Mój ojciec jest porucznikiem sił lądowych powiedział wreszcie Borka.
Konkretnie nadwiślańskich jednostek szybkiego reagowania. Był na służbie,
kiedy to wszystko się zaczęło, wiesz, wtedy, jak spadły bomby.
Pamiętasz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]