[ Pobierz całość w formacie PDF ]
taco w Los Angeles! I naprawdę miała miejsce. Każdy szczegół, najdrobniejsze
zdarzenie pokrywało się z rzeczywistością. Jak to wytłumaczysz? Ja nie
wypowiedziałam życzenia na jawie. Przyśnił mi się koszmar, który okazał się
prawdą!
Brian kręci głową: to nonsens. Sullivan chwyta go za rękę i odzywa się błagalnie.
SULLIVAN:
Przecież widziałeś, co było na schodach! Tej kobiecie urwałoby głowę, gdybym jej
w porę nie złapała!
BRIAN (rozzłoszczony):
Skąd wiesz? Skąd masz pewność, że to prawda? Okay, potknęła się, a ty ją
złapałaś. Dzięki tobie się nie przewróciła. W porządku, brawo. Doskonale. Ale to nie
znaczy jeszcze, że&
SULLIVAN (jej złość zaczyna dorównywać jego złości):
Przecież widziałeś, Shoes! Zamknij się na moment i pomyśl nad tym, co się stało!
Skąd wiedziałeś, jak wygląda Martin Schaeffer? Nie mam żadnego jego zdjęcia.
Mimo to opisałeś go bezbłędnie. Wiedziałeś, że ma bliznę na plecach i jaki jest w
łóżku. Skąd? Ja natomiast wiedziałam, że dziewięć tysięcy mil dalej, na Western
Avenue, banda gówniarzy zabija psa. I przed chwilą, że ta kobieta potknie się, że
upadnie i& Musimy odszukać tego rybaka. Musimy pojechać na tę plażę i go
znalezć!
BRIAN:
To szaleństwo! I co on nam może powiedzieć? %7łe ma na imię Merlin? Czy może,
że jest jednym z braci Grimm, którzy przyszli zza grobu, żeby napisać nową księgę
bajek?!
SULLIVAN:
To nie szaleństwo, Brianie! Musiałeś uczynić coś, co sprawiło, że& dostałeś to,
czego chciałeś mnie. Wróciłam z Afryki. Byłam tam szczęśliwa. Ale naraz, bez
żadnego powodu, wszystko się zaczęło psuć. Nic się nie układało. Ogarnęła mnie
przemożna chęć, aby wrócić do Stanów i zobaczyć się z tobą. Przyśnił mi się ten
zastrzelony pies. Stałam się oziębła wobec mężczyzny, którego&
Widząc minę Briana, próbuje z innej beczki.
SULLIVAN:
Przepraszam, ale zrozum, Shoes, że było mi tam cudownie. Chciałam zostać! I
nagle nie mogłam. Spełniło się twoje życzenie wróciłam. Ale od tamtej pory
sprawy między nami bez przerwy się komplikują. Myślę cały czas o tobie, o nas,
przez cały dzień. Mamy te same myśli, mówimy te same słowa w tym samym
momencie. Mówisz, że byłeś gotów na wszystko, aby mnie odzyskać? Proszę bardzo:
oto jestem. Między nami wszystko gra, ale jaki będzie rewanż, Brianie? Czy okaże
się, że było warto?
BRIAN:
Nie wiem. Ale uważam, że nie możemy przyspieszać wypadków.
Sfrustrowany wbija widelec w sałatkę, wyciąga wielki liść zielonej sałaty i wpycha
go sobie do ust. Sullivan sięga do kieszeni i wyjmuje kamyk, który on jej podarował.
W jej sprawnych dłoniach amulet raz pojawia się, raz znika na sekundę, tam i z
powrotem. Brian patrzy na nią.
SULLIVAN:
Musimy poszukać tego rybaka. Od tego trzeba zacząć!
BRIAN:
To wariactwo! Nawet jeśli masz rację, w czym on nam pomoże?
Robi gest w stronę jej ręki.
BRIAN:
Robisz to bez przerwy.
SULLIVAN:
Bo jestem zdenerwowana.
Sullivan nadal bawi się kamieniem.
BRIAN:
Ja też jestem zdenerwowany.
Ona kiwa głową.
BRIAN (wymachując widelcem przed jej twarzą): Popatrz na mnie! Ja też jestem
zdenerwowany. Daję słowo, nie obchodzi mnie twoje życie seksualne z Martinem
Schaeferem!
Jej ręce zatrzymują się na chwilę, potem znów ruszają. Kamień znika ponownie.
Tym razem Sullivan nieruchomieje. Zmieszana otwiera obydwie dłonie, pokazując,
że nie skrywa w nich kamyka amulet zniknął.
BRIAN:
Co się stało?
SULLIVAN:
Ja& nie wiem, gdzie się podział kamień!
Brian uśmiecha się wyrozumiale, wiedząc, że Sullivan się wygłupia. Jednak na jej
twarzy maluje się absolutna powaga.
BRIAN:
Jasne!
SULLIVAN (zdeprymowana):
Nie, naprawdę! Miałam go i nagle zniknął. Ja nie żartuję. On& przepadł.
BRIAN:
Mówisz serio?
Sullivan przytakuje, wyraz jej twarzy potwierdza, że to nie dowcip.
BRIAN:
Nie upuściłaś go przypadkiem? Nie wypadł ci?
Sullivan unosi dłoń w geście harcerskiej przysięgi. Następnie osuwa się na krześle.
BRIAN:
Zdaje się, że wdepnęliśmy w niezłe czary mary.
CICIE
ZEWNTRZE. PLA%7łA. DZIEC
Oboje przemierzają odcinek plaży, na którym Brian ujrzał rybaka. Rozglądają się
na prawo i lewo, Brian potrząsa głową.
BRIAN (zniecierpliwiony):
Nie ma go. To jakaś bzdura już trzeci raz tu jesteśmy, Sullivan. Może ten
człowiek w ogóle tu nie mieszka. Może był tylko przejazdem.
Jej twarz tężeje Sullivan maszeruje naprzód, zostawiając Briana z tyłu.
SULLIVAN:
A nawet jeśli mieszka gdzieś tutaj, być może niczego nam nie wyjaśni. Ale mimo
to musimy spróbować go odszukać! I tyle! Musimy!
Brian obserwuje ją, po czym kręcąc głową, wolno rusza za Sullivan.
CICIE
WNTRZE. STACJA OBSAUGI. DZIEC
Brian reguluje rachunek przy kasie. Znajdujemy się w jednej z tych
wielousługowych stacji obsługi, gdzie sprzedaje się różnego rodzaju żywność i
napoje. Sullivan snuje się z tyłu sklepu, trzymając w ręku prażynki kukurydziane i
butelkę coca coli. Po zapłacie Brian odsuwa się od kasy, aby zrobić miejsce kolejnej
osobie. Kobieta płaci za paczkę Fritos.
KASJER:
Czy coś jeszcze?
KOBIETA (z południowym akcentem): Tak. Czuję, że dziś mi się poszczęści.
Poproszę jedną zdrapkę za dolara.
Kasjer bierze duże kuliste akwarium z losami i oferuje je kobiecie. Tamta wybiera
jedną zdrapkę, płaci i odchodzi od kasy. Szpera po kieszeniach w poszukiwaniu
kluczy, a gdy je znajduje, zaczyna jednym z nich zdrapywać los.
BRIAN:
Idziemy, Sullivan?
Sullivan wolno podchodzi do niego i unosi paczkę chipsów.
SULLIVAN:
Co ty na to? Zwieżutkie, ostre chipsy kukurydziane. Przez tydzień nie będziesz
mnie mógł pocałować.
Staje przy kasie ze swoimi zakupami. Kobieta wciąż tam tkwi pociera kluczem
zdrapkę, wysuwając język z kącika ust. Kiedy kasjer nalicza jej rachunek, Sullivan
spogląda na kobietę i uśmiecha się. Tamta nie zwraca na nią najmniejszej uwagi.
SULLIVAN:
Próbowałeś kiedyś?
W odpowiedzi Brian uśmiecha się i kręci głową. Kobieta odkrywa los i na jej
twarzy odbija się najwyższe zdumienie.
KOBIETA:
O Boże! O Boże! Patrzcie! Patrzcie tylko! Wygrałam tysiąc dolarów! Tysiąc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]