[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rękami i starannie ukrywaną zdolnością rozmawiania z umarłymi.
Zamiast tego powiedziałam:
- Cóż, byłabyś w mniejszości w mojej klasie. Wniosek przeszedł dwudziestoma
siedmioma głosami.
- Hm, a co, wobec tego, chcecie zrobić z pieniędzmi?
- Wydać na piwo - powiedziałam, zerkając w stronę Przyćmionego.
- Nawet nie żartuj na ten temat - oburzyła się mama. - Bardzo mnie niepokoi spożycie
alkoholu wśród młodzieży. - Mama jest dziennikarką wiadomości telewizyjnych. Prowadzi
dziennik poranny stacji lokalnej w Monterey. Najlepiej wychodzi jej poważna mina, kiedy
odczytuje z telepromptera informacje o ponurych wypadkach samochodowych. - Nie podoba
mi się to. To nie tak jak w Nowym Jorku. Tam żaden z twoich znajomych nie prowadził, więc
to nie miało aż takiego znaczenia. Ale tutaj... cóż, wszyscy jeżdżą.
- Z wyjątkiem Suze - zauważył Przyćmiony. Uznał, zdaje się, za swój obowiązek
podkreślić fakt, że w wieku szesnastu lat nie mam jeszcze normalnego prawa jazdy. A nawet,
skoro już o tym mowa, tymczasowego prawa jazdy. Jakby to była najważniejsza rzecz na
świecie. Jakby mojego czasu nie wypełniały bez reszty szkoła, obowiązki wynikające ze
świeżo objętego stanowiska wiceprzewodniczącej klasy oraz ratowanie zagubionych dusz.
- Co naprawdę zamierzacie zrobić z pieniędzmi? - nalegała mama.
Wzruszyłam ramionami.
- Musimy zbierać pieniądze na odnowienie pomnika ojca założyciela, Junipero Serry,
przed wizytą arcybiskupa w przyszłym miesiącu.
- Oczywiście. Pomnik, który został zniszczony przez wandali.
Przez wandali. Jasne, zgadza się. Tak, naturalnie, twierdzili wszyscy. Ale pomnik nie
padł ofiarą wandala. Duch, który usiłował mnie zabić, oddzielił głowę pomnika od tułowia,
aby jej użyć jak kuli do gry w kręgle.
Kręglem miałam być ja.
- Quesadille. - Andy podszedł do stołu ze stosem placków na tacy. - Bierzcie, póki
gorące.
W chaosie, jaki nastąpił, mogłam tylko siedzieć z głową Maksa na kolanach i patrzeć
ze zgrozą na to, co się dzieje. Quesadille zniknęły, a talerze, mój i mamy, nadal były puste.
Andy zwrócił wreszcie na to uwagę i odezwał się gniewnie:
- Hej, chłopcy! Czy nie przyszło wam nigdy do głowy, żeby poczekać z dokładką,
dopóki wszyscy przy stole sobie nie nałożą?
Jak się wydaje, nie przyszło. Zpiący, Przyćmiony i Profesor popatrzyli zawstydzeni na
swoje talerze.
- Przykro mi - bąknął Profesor, wyciągając rękę z ociekającym serem i salsą talerzem
w kierunku mamy. - Możesz wziąć trochę ode mnie.
Mama wyglądała, jakby zrobiło jej się odrobinę niedobrze.
- Nie, dziękuję, Dawidzie - odparła. - Myślę, że sałatka mi wystarczy.
- Suze - powiedział Andy, odkładając serwetkę na stół - zrobię ci najbardziej serową
quesadillę, jaką...
Odsunęłam głowę Maksa i wstałam, zanim Andy zdążył podnieść się z krzesła.
- Wiesz co, nie rób sobie kłopotu. Wezmę sobie płatki, jeśli nie masz nic przeciwko
temu.
Andy poczuł się urażony.
- Suze, to żaden kłopot...
- Nie, naprawdę. Chcę poćwiczyć trochę kick boxing, a po takiej ilości sera czułabym
się strasznie ciężko.
- Ale - nie ustępował Andy - i tak zrobię więcej...
Wyglądał tak żałośnie, że nie miałam wyjścia, jak tylko powiedzieć:
- Dobra, spróbuję. Ale na razie zjedzcie to, co macie na talerzach, a ja wezmę sobie
płatki.
Mówiąc to, wycofywałam się z pokoju. Kiedy dotarłam bezpiecznie do kuchni, z
Maksem przy nodze - nie był głupi, wiedział, że od tych żarłoków nie dostanie ani okruszka;
ja byłam jego przepustką do ludzkiego jedzenia - wyciągnęłam pudełko płatków i miseczkę, a
następnie otworzyłam lodówkę, sięgając po mleko. Wtedy właśnie usłyszałam za plecami
cichy głos:
- Suze.
Odwróciłam się gwałtownie. Nie potrzebowałam wskazówki w postaci Maksa
wymykającego się z kuchni z podwiniętym ogonem, żeby domyślić się obecności kolejnego
członka ekskluzywnego klubu istot zawieszonych między życiem a śmiercią.
4
O mało nie wyskoczyłam ze skóry. - Rany, tato. - Zamknęłam z trzaskiem lodówkę. -
Mówiłam ci, żebyś tego nie robił.
Mój tata, czy też raczej duch mojego taty, opierał się o kuchenny blat, z rękami
skrzyżowanymi na piersi. Wyglądał na zadowolonego z siebie. Zawsze tak wygląda, kiedy
uda mu się zmaterializować za moimi plecami, powodując, że włosy stają mi dęba ze strachu.
- No więc - odezwał się swobodnym tonem, jakbyśmy rozmawiali przy kawie w
jakimś lokalu. - Jak leci, dzieciaku?
Posłałam mu wściekłe spojrzenie. Tata wyglądał tak samo jak wtedy, kiedy zjawiał się
z niespodziewanymi wizytami w naszym brooklyńskim mieszkaniu. Miał na sobie ubranie, w
którym umarł, szare spodnie od dresu oraz niebieską koszulę z napisem: HOMEPORT,
MENEMSHA, ZWIE%7łE OWOCE MORZA PRZEZ CAAY ROK.
- Tato, gdzie byłeś? I co tu robisz? Czy nie powinieneś straszyć nowych lokatorów w
naszym mieszkaniu na Brooklynie?
- Są nudni - stwierdził tata. - Para yuppies. Kozi ser i cabernet sauvignon to wszystko,
o czym mówią. Pomyślałem, że wpadnę zobaczyć, jak wiedzie się tobie i mamie. - Zerkał
przez okienko do wydawania posiłków, które Andy zrobił po przeprowadzce, starając się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]