[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ale nie. Rob nie uznał za stosowne zawiadomić mnie o tej imprezie. Zero informacji. Ani
słowa.
Nagle ogarnęła mnie chęć wykrzyczenia tego, czego dowiedziałam się zeszłej nocy we
śnie o tacie Roba. Chciałam zemścić się na nim za to, że wykluczył mnie z ważnego rodzinnego
wydarzenia, w którym teraz gorąco pragnęłam wziąć udział.
- Jak miło - powiedziałam z lodowatym uśmiechem, patrząc na Roba. Unikał mojego
wzroku. A może unikał kontaktu wzrokowego z Ruth, która odwzajemniała się tym samym. Tak
czy inaczej, miał przechlapane.
- Och, Jess! - Dłoń pani Wilkins wystrzeliła w górę, chwytając moją. Z jej twarzy zniknął
uśmiech. - Rob opowiedział mi, co was spotkało wczoraj wieczorem. To musiało być okropne.
Bardzo współczuję rodzicom tego chłopca...
- Tak - skinęłam głową, a mój uśmiech stał się nieco mniej lodowaty. - To było okropne.
- Jeśli tylko mogę coś zrobić - powiedziała pani Wilkins. - To znaczy, nie wiem, w jaki
sposób mogłabym pomóc, ale jeśli uznasz, że tym nieszczęsnym ludziom przydałoby się jakieś
domowe jedzenie, daj mi znać. Robię niezłą zapiekankę...
- Oczywiście, pani Wilkins - zapewniłam. - Dam pani znać. I jeszcze raz dziękuję za
wczorajszą kolację.
- Och, skarbie, to nic takiego - odparła pani Wilkins, raz jeszcze ściskając czubki moich
palców, zanim je puściła. - Tak się cieszę, że mogłaś do nas przyjść.
Już było wystarczająco koszmarnie, ale w chwilę pózniej zrobiło się dziesięć razy gorzej.
Kiedy myślałam, że zdołam uciec praktycznie bez strat własnych - jeśli nie liczyć tej historii z
niezaproszeniem mnie przez Roba na wesele wuja - rozległ się dzwięk, od którego krew
zakrzepła mi w żyłach. Był to głos cioci Rose, wołającej moje imię.
- Widzisz, mówiłam ci, że to Jessica - stwierdziła ciotka Rose, ciągnąc mamę w naszą
stronę. Niebieskie oczy Rose, które wydają się przyćmione, ale odnotowują wszystkie szczegóły
z niezawodną precyzją, roziskrzyły się na widok Roba. - Kim jest twój mały przyjaciel, Jessico?
Nie przedstawisz go?
To, że ciocia Rose, zasuszona jak krewetka, nazwała Roba  małym , w innej sytuacji
rozśmieszyłoby mnie do łez. Wtedy jednak marzyłam tylko o tym, żeby podłoga w centrum
handlowym rozstąpiła się i pochłonęła mnie możliwie szybko i bezboleśnie.
Mama, sprawiająca wrażenie zmęczonej - kto by nie był zmęczony po całym dniu z ciocią
Rose - postawiła na ziemi torby, które niosła, i powiedziała:
- Och, Mary. To ty. Jak się masz? - Znała panią Wilkins z restauracji.
- Dzień dobry, pani Mastriani - odparła pani Wilkins z promiennym uśmiechem. - Jak
się pani dzisiaj miewa?
- Jako tako - powiedziała mama. Spojrzała na mnie i na Ruth. - Cześć, dziewczęta. Udały
się zakupy?
- Kupiłam w Bennetonie kaszmirowy sweter - Ruth podniosła torbę do góry niczym
triumfujący łowca - za jedyne piętnaście dolarów.
- Jest żółtozielony - przypomniałam jej, żeby się zbytnio nie puszyła.
- Na pewno świetnie w nim wyglądasz - powiedziała mama, żeby jej sprawić
przyjemność. Każdy, kto widział jasne włosy i bladą cerę Ruth, wie, że w tym nie może jej być
do twarzy.
- A ty jesteś... ? - zapytała Roba ciocia Rose.
Rob, niech go Bóg ma w opiece, starannie wytarł dłoń o dżinsy, a następnie wyciągnął ją
w stronę ciotki Rose i powiedział głębokim głosem:
- Rob Wilkins, proszę pani. Miło mi panią poznać. Ciotka Rose ledwie ruszyła nosem na
widok ręki Roba.
- A jakie są twoje zamiary względem mojej siostrzenicy?
Pani Wilkins wyglądała na przestraszoną. Moja mama zmieszała się. Ruth była
zachwycona. Ja musiałam robić wrażenie osoby, która właśnie połknęła kaktus. Tylko Rob
zachował spokój.
- Nie mam względem niej żadnych zamiarów, proszę pani - odpowiedział tym samym
uprzejmym tonem.
Na tym właśnie polega problem.
Zauważyłam, jak mama mruży oczy, patrząc na Roba. Wiedziałam, co powie, zanim
słowa padły z jej ust.
- Chwileczkę - powiedziała. - Ja cię chyba skądś znam. Niestety, tak było. Nie
zamierzałam jednak pozwolić, żeby sobie przypomniała, skąd. Bo miejscem, gdzie spotkała
Roba, był posterunek policji - ostatnim razem, kiedy zaciągnięto mnie tam na przesłuchanie...
- Z pewnością go widziałaś, mamo - powiedziałam, biorąc ją pod ramię i popychając w
stronę domku Zwiętego Mikołaja. - Patrz, Zwięty Mikołaj wrócił. Nie chcesz zrobić mi zdjęcia,
jak siedzę mu na kolanach?
Mama spojrzała na mnie z rozbawieniem.
- Niekoniecznie - odparła. - Nie masz już pięciu lat. Ruth raz w życiu okazała się
pomocna. Podeszła do mojej mamy z drugiej strony i powiedziała:
- Ojej, pani Mastriani. To by dopiero było. Moi rodzice padliby ze śmiechu, gdyby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl