[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sercem.
106
LUCY CLARK
W przeszłości kilkakrotnie był odrzucany, a to bardzo
bolało. Nie chciał znowu cierpieć. Wpierw ojciec, potem
brat. Jedyne osoby, które kochał, Sonia i matka, zmarły,
zostawiając go samego...
Po śmierci Soni przenosił się z miejsca na miejsce,
uciekał tam, gdzie nie było drzew. Drzewa? Na ich widok
ogarniało go poczucie niewysłowionego żalu. Wiedział,
że to absurd, lecz taki już był. A teraz? Jeśli odda Lizzie
swoje serce i coś się znowu nie powiedzie, gdzie uciek-
nie? Na Antarktydę?
Musi się bronić. Dzielić z nią życie, tak, pomóc jej
odkryć siebie, tak. Ale nic ponadto. Co ona będzie miała
z takiego związku? Sporo. Będzie blisko matki, z którą
jest szczęśliwa. Poza tym wzajemnie się pociągamy.
Każde spotkanie jeszcze to potęguje.
No właśnie! Tym bardziej musi się strzec. Co by było,
gdyby się w niej zakochał? Musi mieć się na baczności,
musi walczyć z budzącą się w nim zazdrością.
Tu leży pies pogrzebany. Zazdrość! Kiedy usłyszał, że
chłopak Lizzie to jego rodzony brat, ostrze zazdrości
przeszyło mu pierś. Jakie ma szanse? Jego zazdrość
jeszcze się wzmogła, gdy Elizabeth nie potrafiła od-
powiedzieć na pytanie, czego chce. Gdy ją całował, czuł,
że go pragnie, rozpaczliwie i namiętnie... Niech się do
tego przyzna!
Pojawienie się na horyzoncie Marcusa zrodziło kolej-
ne pytania, wywołało dalsze wątpliwości. Czy on pociąga
ją tak samo jak ja? Oczami wyobraźni ujrzał, jak brat
całuje Elizabeth, i zacisnął zęby. Nie! Nie może jej
pozwolić wrócić do Marcusa!
Zmobilizował całą siłę woli, by się opanować, od-
prężyć i psychicznie, i fizycznie. Do końca kontraktu
ODROBINA SZALEŃSTWA
107
Elizabeth pozostało jeszcze ponad pięć miesięcy. Był
pewien, że w tym czasie zdoła... Co zdoła? Zmusić ją do
zmiany decyzji? Udowodnić jej swoją przewagę nad
Marcusem?
Nie, nie! Potrząsnął głową i wstał z łóżka. Musi
przezwyciężyć zwyczaj rywalizowania z bratem. To dzie-
cinne. Elizabeth nie jest zabawką, o którą dwoje dzieci się
bije. Jest atrakcyjną kobietą zasługującą na uczciwego,
ciężko pracującego mężczyznę, a nie na jakiegoś żółto-
dzioba.
Postanowił, że sam nie zacznie z nią rozmowy o Mar-
cusie, lecz gdyby go o niego zapytała, postara się uczci-
wie odpowiedzieć na wszystkie jej pytania. Przecież to
też sposób na lepsze poznanie się, prawda?
Miał tylko nadzieję, że okaże się dość silny, by
wytrwać w tych postanowieniach.
W ciągu następnego tygodnia starała się nie myśleć
o swoim życiu prywatnym. Ilekroć zaczynała, okazywało
się, że coraz mniej z tego wszystkiego rozumie.
W niedzielę wspólnie z Mitchem wyjęli Maude dreny
i kilka dni później wypisali ją do domu. Jeszcze podczas
pobytu w szpitalu Maude zdołała sprzedać opal, tak że
teraz mogła spokojnie odpoczywać i zdrowieć.
– Cieszę się, że zgodziłaś się zwolnić trochę tempo
– zagadnęła ją Elizabeth w piątek wieczorem, kiedy
szykowała dla nich kolację. – Bałam się, że będę musiała
stoczyć z tobą o to całą batalię.
– Widocznie się starzeję – odparła Maude z uśmie-
chem.
– Nie widać tego po tobie – zauważyła Elizabeth.
Przerwał im dzwonek telefonu.
108
LUCY CLARK
– Halo? Chwileczkę... – Maude, nakrywając mikro-
fon dłonią, szepnęła do ćorki: – Marcus.
Elizabeth potrząsnęła głową.
– Powiedz mu, że nie mogę teraz rozmawiać.
Maude przekazała Marcusowi wiadomość i odłożyła
słuchawkę na widełki.
– Często dzwonił, kiedy byłam w szpitalu?
– Co wieczór. Nie mam nic przeciwko temu, żeby od
czasu do czasu z nim pogawędzić, ale co za dużo, to
niezdrowo.
Maude pokiwała ze zrozumieniem głową.
– Wie, kim jestem?
– Wie, że mieszkamy razem. – Elizabeth zauważyła
cień smutku, jaki przemknął po twarzy matki. – To nie
jest tak, jak myślisz... – zaczęła. – Przecież ja się ciebie
nie wstydzę. Wręcz przeciwnie. Wyjechałam z Anglii, bo
potrzebowałam odpoczynku od ojca i Marcusa. Jeśli
Marcus się dowie, że jesteś moją matką, natychmiast
pobiegnie z tym do ojca. Nie mam ochoty na rozmowę
z nim.
– Wiem, dziecko, wiem – zapewniła ją Maude, pode-
szła i objęła córkę. – Wiem, że mnie kochasz i że jest ci
ciężko. – Telefon zadzwonił ponownie. – Ja odbiorę
– rzuciła. – To Mitch – szepnęła, tak jak poprzednio
zakrywając mikrofon.
– Z nim też nie chcę rozmawiać.
– Przykro mi, Mitch, ale... Aha, słyszałeś. Szykuje
kolację... Dobrze, powtórzę. Cześć. – Maude odłożyła
słuchawkę i widząc pytające spojrzenie Elizabeth, rzekła:
– Mitch mówi, że jutro wieczorem przyjedzie po ciebie
o siódmej. Podobno umówiliście się na randkę. – Eliza-
beth zamknęła oczy i cicho jęknęła. – Maude wyjęła
ODROBINA SZALEŃSTWA
109
z lodówki napój imbirowy, otworzyła butelkę i dopiero
wówczas zapytała: – O co chodzi?
– Mitch chce, żebym za niego wyszła.
Maude aż zakrztusiła się napojem, a Elizabeth musiała
poklepać ją po plecach, by przestała kaszleć.
– Co powiedziałaś?
– Mitch chce, żebym za niego wyszła. Nie pytał,
oznajmił mi swoje życzenie. Zupełnie jak jego brat.
– Brat?
– Marcus.
– To Marcus jest bratem Mitcha!? – Maude aż usiadła
z wrażenia.
– Tak. Świat jest mały, prawda?
– Teraz rozumiem, dlaczego nie chcesz rozmawiać
ani z jednym, ani z drugim.
– Od tego wszystkiego mam kompletny mętlik w gło-
wie. Naprawdę lubię Marcusa. To dobry człowiek, cho-
ciaż bywa apodyktyczny. No i uważa się za mojego
narzeczonego, chociaż formalnie nigdy mi się nie oświad-
czył.
– Chciałabyś, żeby to zrobił?
– Nie wiem! Podejrzewam, że gdybym została w An-
glii, prędzej czy później wzięlibyśmy ślub. Jest przystoj-
ny, dobrze wychowany, ma mnóstwo zalet, świetną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]