[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Miała zamiar zapomnieć, tak jak celowo zapominała o wszystkich prośbach Bonnie, lecz tym razem weszła do środka,
wpadając na ludzi, ignorując ich skargi. Przy stanowisku z pieczywem usłyszała rozmowę dwóch mieszkańców miasta o
imprezie z okazji pełni.
Do diabła z imprezami, muszę zacząć szukać zakładników, pomyślała. Muszę wyjechać z tego miasta, zanim zrobię komuś
krzywdę, zanim zrobię krzywdę Crowowi. To miał być ostatni dzień szwendania się, od jutra zacznie rozpytywać ludzi.
Złapała pierwszy lepszy bochenek chleba i wybiegła z marketu na High Street. Dalej nie dotarła. Poczuła, jak ktoś łapie ją za
ramię.
- Przepraszam panią...
56
To był ochroniarz ze sklepu. Podążyła za jego wzrokiem i zauważyła, że wyszła, nie zapłaciwszy za chleb trzymany w ręku.
-
Przepraszam. - Sięgnęła do kieszeni. Ochroniarz pokręcił głową. Był potężnym mężczyzną, niezbyt wysokim, ale
umięśnionym.
- Obawiam się, że to tak nie działa. Zapraszam panią z powrotem do sklepu.
Feral wyszarpnęła ramię.
- To było niechcący. Mam sporo na głowie.
- Wszyscy tak mówią, moja droga - powiedział, próbując wepchnąć ją przez rozsuwane drzwi.
Chciała na niego nakrzyczeć, to wszystko, ostrzec go, by nie był chamski, by jednak czasem uwierzył
ludziom. Ale zdała sobie sprawę, że z jakiegoś powodu jej dłoń sama sięga ku wrażliwemu miejscu na jego szyi i ściska.
Ochroniarz krzyknął i zwinął się z bólu.
Feral kucnęła przy nim.
- Przepraszam, ale nie stało się nic poważnego. Ja po prostu muszę już iść, rozumie pan?
- Dziwka! - wysyczał przez zaciśnięte zęby i rzucił się na nią.
Zablokowała jego cios dłonią, wywołując kolejny okrzyk bólu. W ciągu tych kilku sekund wokół nich zgro---
madził się mały tłumek, mężczyzni z pobliskiego pubu, kobiety z siatkami w rękach, a po chwili ze sklepu wybiegł kolejny
pracownik ochrony.
- Dość tego! - krzyknął. - Wezwałem już policję. Nie ruszaj się.
- Uderzyła go! - zawołał któryś z gapiów. - Chyba złamała mu rękę!
Durni, głupi ludzie, pomyślała Feral ze złością, odwracając się na pięcie. Musiała się stąd wydostać. Drugi ochroniarz zabiegł
jej drogę, lecz prawie nie zwróciła na niego uwagi, odpychając go z drogi.
- Cholerni surferzy. Mam ich dosyć! - krzyknął jakiś mężczyzna z tłumu, wykonując ruch, jakby zamierzał
ją zatrzymać. Feral i jego powaliła na ziemię. Potem, nie rozglądając się, wyszła na ulicę, byle z dala od tłumu, z dala od
ochroniarzy, z dala od policji, która zaalarmowana przez krzyki właśnie dotarła na miejsce bójki, lecz wprost pod koła
volkswagena golfa, jadącego główną ulicą. Wpadł na nią z pełną prędkością.
Policjanci widzieli ten wypadek. Widzieli, jak dziewczyna wylatuje w powietrze, wyrzucona siłą kolizji, przetacza się po
masce, uderza w przednią szybę, przyjmując impet na głowę, kark i barki.
"Nie miała prawa przeżyć", opowiadali pózniej przełożonemu. Szyba była potłuczona, a dach powgniatany, jakby coś
znacznie cięższego, potężniejszego niż człowiek, weń uderzyło. Lecz tego, co zdarzyło się potem, nawet nie próbowali
wyjaśniać.
Jeden z nich wezwał pogotowie.
- Mamy poważny wypadek na High Street - zameldował. - Możliwa ofiara śmiertelna. Trzymajcie w pogotowiu karetkę
powietrzną.
Drugi policjant pobiegł ratować Feral, gdy leżała bez ruchu na ulicy. Chwilę wcześniej od strony plaży nadszedł chłopak.
Widząc, co się wydarzyło, podbiegł, rozpychając tłum. Teraz pochylał się nad nią, kazał
tłumowi się cofnąć, chronił ją, oczy mu pałały.
- Cofnij się, synu, dopuść do niej trochę powietrza. -Policjant spojrzał na swojego kolegę, sprawdzając dłonią puls na szyi
dziewczyny. - Nadal żyje, ale na pewno ma liczne złamania, być może kręgosłupa, i urazy głowy.
Dziewczyna poruszyła się i złapała go za rękę.
- O Chryste! Ona odzyskuje przytomność. - Drugi policjant podbiegł do nich i wspólnymi siłami próbowali powstrzymać ją, by
nie wstawała, lecz była dla nich zbyt silna i udało jej się podnieść. Chłopak próbował do niej podejść, ale go zatrzymali.
- Już dobrze, proszę pani, proszę się położyć, karetka jest w drodze - powiedział jeden.
- Może pani mieć uraz głowy.
Zwróciła ku niemu swoje dziwne złociste oczy, a on poczuł skurcz strachu w żołądku. Ona nie powinna przeżyć tego
wypadku, a co dopiero wstać o własnych siłach.
- Nic mi nie jest. Nie potrzebuję karetki.
- Potrzebujemy tu pomocy! - krzyczał drugi. Tłum robił się coraz większy, młodsi przechodnie nagrywali zajście komórkami. -
Proszę to odłożyć! - krzyknął znów i zobaczył, jak Feral wyrywa się jego koledze. Rzucił
się mu na pomoc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]