[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zarezerwowany bilet. Kochany George nie tylko pozwolił jej wyje-
chać, ale jeszcze skontaktował się z przyjaciółmi, u których będzie
mogła się zatrzymać. A może chciał, żeby wyjechała? Powiedział
przecież, że brak jej instynktu kupieckiego i powinna poświęcić się
pracy naukowej. Może miał rację...
W nocy z niedzieli na poniedziałek nie zmrużyła oka z powodu
pocałunku Roberta. Rzucała się bezsennie z boku na bok i bez prze-
rwy prześladowały ją słowa matki: jaki ojciec, taki syn oraz bied-
na Jennifer . Wyobrażała sobie, że za trzydzieści parę lat ludzie będą
o niej mówić biedna Daisy . Kochała Roberta Furnevala, a on był
dokładnie taki sam, jak jego ojciec...
Gdy w poniedziałek rano zjawiła się w galerii, George zakomu-
nikował, że wygrali dziesięć funtów na loterii, po pięć na głowę.
Wygrana na loterii! To było zrządzenie losu i znak niebios. Dziadek
zostawił jej w spadku trochę gotówki, która miała stanowić posag.
Daisy uznała, że posag nie będzie jej potrzebny. Nadszedł czas, by
zrealizować swoje marzenia.
Przez następną godzinę mętnie tłumaczyła szefowi motywy
swej decyzji. George dał jej chusteczkę i cierpliwie wysłuchał poto-
ku bezładnych słów. Słuchał o bólu, skrywanej namiętności, o miło-
ści. Zaparzył zieloną herbatę w specjalnym czajniczku i, podczas
gdy Daisy popijała ją drobnymi łykami, wykonał kilka ważnych te-
lefonów do swoich przyjaciół. Potem odesłał ją do domu, by poczyni-
ła stosowne przygotowania.
Nadszedł czas realizacji marzeń. Już jutro będzie w drodze do
Tokio. Czeka ją nowe życie, w którym odkryje tajemnice i piękno
obcej kultury.
A Robert włożył tę żółtą kamizelkę i wprowadził zamęt w upo-
rządkowane już zdawałoby się myśli.
Zły sen.
Poprzez łzy widziała, jak Michael całuje Ginny. Potem szła u
boku Roberta za nowożeńcami do zakrystii, aby podpisać akt ślubu.
Najpierw zrobił to Robert.
- Ręka bardzo mi się trzęsie - szepnęła, gdy podawał jej pióro.
Wyjął chusteczkę, podniósł brodę Daisy i delikatnie osuszył łzy,
tak by nie rozmazać makijażu. Na jedną ulotną chwilkę przymknęła
oczy i pozwoliła mu się pocieszać.
- Oddychaj głęboko - poradził.
Zrobiła, co jej kazał, potem wzięła od niego pióro. Patrzył na nią
pełnymi sympatii, ciepłymi, współczującymi oczami. To było takie
dziwne... I takie nierealne.
Gdy dopełniono wszystkich formalności, wziął ją za rękę i
mocno ściskał jej palce, gdy za parą młodych opuszczali zakrystię, a
potem kościół.
Nieco zmieszana zerkała na pozostałe druhny. To nie tak miało
być. Ale Robert naprawdę zapomniał o trzech olśniewających bru-
netkach, które im towarzyszyły.
Na przyjęciu druhny próbowały, naprawdę próbowały, uży-
wając rozmaitych sztuczek, zwrócić na siebie uwagę Roberta, zwabić
go do jakiegoś cichego zakątka, ale okazało się, że nawet wspaniały,
wiktoriański ogród zimowy nie zdołał go przyciągnąć. Oczywiście,
Robert zachowywał się uprzejmie i jak zwykle był duszą towarzy-
stwa, ale taki sam był dla wszystkich kuzynek, ciotek i babć oraz in-
nych gości na przyjęciu.
Po raz pierwszy w życiu nie flirtował. To wprawiło Daisy w nie
lada zdenerwowanie.
Uroczyste mowy zostały wygłoszone, państwo młodzi poszli się
przebrać, a Robert gdzieś zniknął. Daisy skorzystała z okazji i wyśli-
zgnęła się na taras, by uciec na chwilę od gwaru i hałasu panującego
w sali balowej. Jeszcze tylko kilka minut. Gdy Ginny i Mike wyjadą,
ona również ucieknie.
- Do świętego Ducha nie zdejmuj kożucha. - Robert przeszedł
przez taras, zdjął z siebie żakiet i zarzucił go Daisy na ramiona. - Zało-
żę się o wszystko, że nie masz niczego pod tą sukienką - zażartował.
- Dziękuję. - Odwróciła się, czując przy sobie ciepło jego ciała. -
Tam jest trochę za głośno - usprawiedliwiała się.
- Jest o wiele za głośno - powiedział, opierając się o balustradę.
- To wspaniały ślub. Jeśli lubi się tego typu imprezy.
- Muszę cię rozczarować, ale ja nie lubię. Pewnie zaraz po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]