[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Prawdę mówiąc Zadra również nie. Gorzej. Obaj nie bardzo wiedzieli, co dalej. Na razie czekali na kolejne
meldunki ze szpitala i z laboratorium, przeglądali z nudów papierzyska i coraz częściej warczeli na siebie
bez powodu.
Zadra wiedział, że jeśli w miarę szybko nic rozsupła tej sprawy, nie rozsupła jej nigdy. Może kto inny,
ale na pewno nie on. I tak dobrze, że nie miał jeszcze przyjemnego telefonu z wezwaniem na jeszcze przy-
jemniejszą rozmowę. Z niepokojem spojrzał na terkoczący właśnie aparat, ale nie, tym razem jeszcze nie, to
tylko doktor Mojrys zawiadamiał, że stan Ostankiewicza nie uległ zmianie. I wciąż nie wiadomo, czy ule-
gnie.
Stawski, jak to bywa najczęściej, wpadł przypadkiem. Zwykła, rutynowa kontrola drogowa. Coś się
tam dyżurnemu funkcjonariuszowi nie spodobało, postanowił wóz obejrzeć dokładniej. Znalazł jakieś niety-
powe zadrapanie, a że Stawski zaczął się dziwnie nerwowo zachowywać zatrzymał go, a samochód oddał
do przeglądu... ów funkcjonariusz pamiętał widocznie (co skądinąd było jego obowiązkiem), że taki właśnie
ceglasty fiat spowodował kilkanaście dni temu wypadek noc, wąska podmiejska szosa, nadmierna szyb-
kość, pieszy idący prawidłowo lewą stroną jezdni, potrącenie, ofiara do szpitala, a sprawca w siną dal.
Na szczęście byli świadkowie. Numeru nie dostrzegli, ale kolor i markę tak. Jak również i ,to, że
prowadził młody mężczyzna i że obok kierowcy siedział pasażer, a raczej pasażerka i też chyba niestara,
choć dokładnego opisu dać nie potrafili. A kiedy okazało się co nie było trudno ustalić że zdjęcia od-
bywały się tego dnia w Kołbieli. że trwały do zmroku i że wracać trzeba było stamtąd ta właśnie trasą,
Stawski przestał zaprzeczać, a zaczął się usprawiedliwiać.
Jak można się domyślać, średnio mu się udało zmiękczyć serce śledczego, na którego wniosek proku-
rator jeszcze tego samego dnia podpisał decyzję o zastosowaniu środka zapobiegawczego aresztu tym-
czasowego. Istniało uzasadnione podejrzenie, że sprawca działał w stanic nietrzezwym. Stawski próbował
zaprzeczać, lecz bez specjalnego chyba przekonania. Co jednak istotniejsze, najbardziej plątał się w zezna-
niach dotyczących pasażerki. Twierdził z uporem godnym lepszej sprawy, że była to nieznajoma, na łeb-
ka", że na pociąg jej się bardzo śpieszyło i dlatego jechał tak szybko, że nie widział jej nigdy przedtem ani
potem i że niedokładnie pamięta jak wyglądała
No taka... ja wiem, w średnim wieku, średniego wzrostu, ani gruba, ani chuda... włosy miała, ale nic za
długie, a ubrana była... no tak. normalnie..."
Rzecz jasna nikt mu nie wierzył. I słusznie. Kiedy przesłuchano bowiem kilku członków grupy zdję-
ciowej, wszyscy stwierdzili zgodnie, że Stawski tamtego dnia odwoził Bożenę Grałek, która zle się czuła i
wolała nie czekać na autokar, odwożący ekipę do Warszawy. Dwa dni pózniej odbyło się owo feralne przy-
jęcie u Kucharskiego.
Na szklance z pokoju hotelowego (tej. na której dnie znaleziono resztki wódki) ujawniono odciski pal-
ców Ostankiewicza. Na butelkach nie było żadnych. Drugiej szklanki nie było a powinna być, na stanie"
są dwie przecież. Poza tym w pokoju znaleziono mnóstwo śladów, lecz głównie starych: (Stankiewicza i
hotelowych sprzątaczek. Barnych triumfował nie miał już wątpliwości, że poza gospodarzem w pokoju
był ktoś jeszcze. Ktoś musiał wszak wynieść jedna szklankę i zetrzeć ślady z butelek. Zadra, tak dla zasady
bardziej, wysuwał jeszcze różne kontrargumenty, ale w gruncie rzeczy on też był przekonany, iż samobój-
stwo to to nie było. Ktoś musiał Ostankiewicza namówić, czy może wręcz zmusić do picia. Ktoś musiał z
nim pić. a pózniej pożegnać się dyskretnie zacierając ślady.
Właśnie po raz kolejny porucznik domagał się, by Zadra przyznał mu rację i poświadczył, że on. Bar-
nych, od razu wiedział, że to nie żaden przypadek, lecz usiłowanie morderstwa i to morderstwa z premedy-
tacja, kiedy zameldowano z dyżurki, że zgłosił się Andrzej Mróz. Chce rozmawiać z kapitanem Zadrą.
Andrzej Mróz, lat 47, wykształcenie wyższe, zawód: operator filmowy.
Przedwczoraj, to jest jedenastego sierpnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku, około godziny
dwudziestej... nie pamiętam dokładnie, trochę przed, gdzieś tak za piętnaście ósma. Przyszedłe do hotelu, do
Bronisława Ostankiewicza. Byliśmy umówieni. Bronek miał mi zrobić projekt domku letniskowego. Kupi-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]