[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Korda jakby nie słyszał.
- Jednak pójdę z tym na milicję. Lepiej nie dać się zaskoczyć.
- Może pan ma rację. - Paweł wstał. - A jak pan sądzi, czy to możliwe, żeby
Branieckiego zamordował ktoś z grona gości doktora Detynieckiego?
- Nie, to niemożliwe. Skąd panu to przyszło do głowy? Chyba, że... - zastanowił się -
motyw byłby inny niż rabunek.
- Na przykład?
- No, na przykład zazdrość albo coś w tym stylu.
- Myśli pan o Sobocińskim?
- Nie wiem, ale słyszałem, że kiedy się zdenerwuje, to wpada w szał.
Paweł, zbierający się już do odejścia, zatrzymał się jeszcze.
- O, widzę, że pan ma tutaj dużą kolekcję pocztówek. Ja też kiedyś zbierałem. -
Wskazał na biurko.
- Ja nie jestem zbieraczem, po prostu przysyła mi je ktoś z rodziny - powiedział
szybko Korda. - Jeszcze raz dziękuję, że pan zechciał przyjść. Liczę na pańską dyskrecję.
Po tej wizycie Paweł skierował się na plebanię. Słońce prażyło coraz bardziej. Zastał
księdza pracującego w ogrodzie przy podcinaniu żywopłotu. Usiedli na białej ławce.
Proboszcz ocierał pot dużą kraciastą chustką.
- Wysiłek fizyczny to rzecz ważniejsza niż wszystkie lekarstwa. A pózniej prysznic.
Gwarantowane długie życie, trzeba przecież jakoś pomóc Panu Bogu. Ale co u pana? - Ksiądz
spojrzał na Pawła z sympatią.
- Przyszedłem wyspowiadać się księdzu proboszczowi z pewnej nielojalności wobec
niego.
Ksiądz pochylił głowę słuchając.
- Prawdziwy konserwator przyjedzie dopiero w przyszłym tygodniu.
Ksiądz spojrzał zdziwiony.
- Jestem oficerem milicji, prowadzę śledztwo w sprawie tego morderstwa. Kuria i
urząd konserwatorski zostały powiadomione o tej chwilowej mistyfikacji. Jestem z
wykształcenia historykiem sztuki, więc tym łatwiej mogłem wczuć się w rolę. Proszę mi więc
wybaczyć...
Ksiądz milczał przez chwilę.
- Jeżeli sprawa została uzgodniona z moimi władzami, to ja nie mam nic do
powiedzenia.
Paweł uśmiechnął się.
- Jeżeli więc ksiądz zechciał mi darować, to prosiłbym o chwilę rozmowy w tej
sprawie. Czy zauważył ksiądz coś szczególnego w zachowaniu Branieckiego?
- Nie, nic.
- A może ksiądz sobie coś przypomni.
Nastała dłuższa chwila milczenia. Proboszcz nadal ocierał sobie chustką twarz, mimo
że była już sucha.
- Był w znakomitym humorze, dużo pracował.
Paweł zrozumiał, że niełatwo mu będzie coś z niego wyciągnąć.
- Czy Braniecki był rozmowny, a może nawet gadatliwy?
- Nie. To znaczy niespecjalnie. Lubił tylko opowiadać, jaki to rozgłos zdobędzie
miasteczko i nasz kościół.
Ciągłe ocieranie potu przez księdza zaczynało już być groteskowe.
- A czy nic szczególnego nic zdarzyło się u jego znajomych, z którymi spotykał się na
obiadach u doktora Detynieckiego?
- Raczej nie.
Paweł zrozumiał, że musi sam wszelkimi sposobami podtrzymać rozmowę.
- Nie chcę na księdza zbytnio nalegać, ale przecież w znalezieniu mordercy zbiegają
się intencje milicji i Kościoła. A 1 sprawiedliwości boskiej trzeba czasami pomóc.
Ksiądz odłożył chustkę na ławę. Siedział nieruchomo, jakby coś sobie przypomniał.
- Jedno mnie trochę zdziwiło... - zaczął wolno, ale przerwał, jakby brakło mu
przekonania.
- Słucham.
- Ale to chyba nieważny drobiazg. - Proboszcz się zawahał.
- Wszystko, co dotyczy tej sprawy, może okazać się ważne.
- Na kilka dni przed tragedią odwiedził naszego Branieckiego pan Kowalewski,
miejscowy stomatolog.
- No właśnie. Ale cóż w tym fakcie może być szczególnego?
- Pan się dziwi, dlaczego o tym mówię? Po prostu, o ile wiem, dentysta nie znał
Branieckiego. Sam jest nieprzychylnie nastawiony do doktora, a tym samym i do jego
przyjaciół. Nie było w tym może nic dziwnego, gdyby to Braniecki odwiedził dentystę.
Ostatecznie zęby mogą rozboleć każdego. Ale tu nagle Kowalewski przychodzi do
Branieckiego i konferują dwie godziny.
- Tuk, to rzeczywiście trochę dziwne. Dziękuję bardzo za tę informację. Gdyby się coś
jeszcze księdzu przypomniało, to proszę mnie zawiadomić; zresztą będziemy w kontakcie.
Pożegnali się, lecz Paweł po dwóch krokach odwrócił się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl