[ Pobierz całość w formacie PDF ]

badyli?
Zatonąłem. Wzrok i słuch przestały się liczyć. Nie zgadywałem już, czego
właśnie dotykam. Mogły to być nici chirurgiczne, mogła być przędza do wyszy-
wania. Nieważne. Mgła tkała samo życie. Dla mnie był tam smak łakoci i kwa-
śnych jabłek. Zimna woda, gorące letnie popołudnie i skaleczony nożem palec.
Duma z pierwszego samodzielnie odczytanego zdania sąsiadowała z karą wymie-
rzoną rózgą. Skrawek futerka  Pożeracz Chmur w naturalnej postaci. Miękka
łatka  dom i broda Płowego.
I nagle. . . zderzyliśmy się z Mgłą czołami! Poczułem jej policzek na swoim.
Palce dziewczyny wsunęły się wolno w wycięcie mej koszuli, jakby pytając: czy
można?
Dlaczego nie? Oczywiście, że można. I dziwna rzecz się stała, że nasze usta
jakoś prędko się odszukały w mroku, a dłonie znalazły ciekawsze zajęcie niż oglą-
danie szmatek. Odwiązywanie tasiemek po omacku nie jest trudne. Krótko: uwio-
dła mnie. Prawie uwiodła. Zanęciła jak rybę i zostałem złapany na najdziwniejszą
przynętę świata. Na makatkę. Choć tak naprawdę do niczego nie doszło. Nie, sam
sobie przeczę. Doszło do mnóstwa rzeczy, tam na twardej podłodze, zasłanej dy-
wanikiem. Tyle że to zbyt osobiste.
Tylko jedno nurtuje mnie do tej pory. Czy to się liczy jako  pierwszy raz ?
Czy może jestem tylko częściowo mężczyzną?
45
* * *
Czas mijał, wypełniony jednostajnymi zajęciami. Tęskniłem za domem. Bra-
kowało mi zarzuconych ćwiczeń w tworzeniu miraży. %7łałowałem swojej nieprze-
myślanej ucieczki i zacząłem zastanawiać się, czy aby na pewno bałem się gniewu
starszyzny Kręgu, czy był to tylko pretekst do uniknięcia egzaminu?
Księżyc odmieniał się, dążąc ku pełni i co noc wisiał nad wierzchołkami drzew
jak ogromny, nadgryziony owoc. Miedziany przepowiadał wielkie przypływy oce-
anu, które wepchną do delty masę wody razem z rybami, bursztynem, gęstwą wo-
dorostów i potworną ilością mułu. Odpływ za to wyrwie kawał lądu. Coś przybę-
dzie, coś ubędzie. Nowa robota dla rysowników map. Księżyc, sprawca bałaganu,
świecił jak oszalały, nie dając szans swojemu maleńkiemu bratu, który błyszczał
blado niczym muszelka nisko nad widnokręgiem.
Wdrapywałem się nocami na dach i czytałem, korzystając z darmowego świa-
tła lub po prostu rozmyślałem. I właśnie w takiej scenerii, pod gigantyczną, złotą
tarczą księżyca zetknąłem się na nowo z Pożeraczem Chmur. Siedział na szczycie
dachu, oblany poświatą, jak nagi posąg z metalu. Tylko oczy były żywe, świecące
spod zmierzwionej grzywy. Było coś groznego w zgarbieniu jego ramion, ugięciu
łokci, gdy wspierał się na rękach. W nieruchomości i naprężeniu mięśni. Przypo-
minał przyczajoną bestię. Już nie biały kundel i nie chłopak, z którym spędziłem
tyle czasu, lecz odmieniec, obcy. Wahałem się parę chwil, zostać czy odejść. Poże-
racz Chmur zrobił pierwszy ruch. Niespodzianie, w brutalny sposób zostałem wy-
wleczony z własnego ciała i wciągnięty w otchłanie smoczego umysłu. Uczucie
istnienia jednocześnie w dwóch miejscach: ja-człowiek i ja-smok. Nie zdążyłem
się z tym oswoić, a już zostałem wypchnięty z powrotem. Chwiałem się, zszo-
kowany, wczepiony kurczowo w kalenicę, by nie spaść. Uporządkowałem chaos
w głowie.
Pożeracz Chmur był rozczarowany, zły i smutny. Najbardziej chyba rozczaro-
wany. Szukał w ludzkim ciele, wśród obcego dla siebie gatunku, nowego sposobu
na życie. Jego zniechęcenie kładło się stęchłym smakiem w gardle. Po co żyję?
Jaki sens ma istnienie przez siedemset lat, gdy pozostawi się po sobie tylko dwoje
czy troje szczeniąt i garść kiepskich wierszy?
 Nie wiem, co dalej. Nie chcę wracać na Smoczy Archipelag. Tutaj też nie
pasuję. A ty już nie tworzysz iluzji i nie potrzebujesz mnie  dodał z goryczą.
Było mi przykro i wstyd, bo zrozumiałem, że krzywdziłem Pożeracza Chmur.
Nie szanowałem go. Traktowałem jak narzędzie. Z pozoru lekkoduch, łakomczuch
i wygodnicki, Pożeracz Chmur miał ambicje i uczucia tak bliskie ludzkim. A ja
nawet nie wiedziałem, że lubi poezję. Skoncentrowany na sobie i własnych pro-
blemach, wykorzystywałem go. Brałem tylko i nie dawałem nic w zamian.
46
 Poszedłeś za mną, bo potrzebowałeś oparcia? Szukałeś czegoś?  skon-
struowałem ostrożnie myśl, niepewny, czy zechce ją przechwycić.
 Sensu życia. Ludzie są witalni  przekazał.
Bogowie wszelkich narodów! Kryzys osobowości? U smoka? W dodatku był
jeszcze taki młody. Jego osiemdziesiąt lat przeliczone na ludzki wiek nie dawało
nawet moich piętnastu. Przysunąłem się do niego.
 Nikt nie wie, czy życie ma sens. Ale można go szukać.
 Ty już nie szukasz.
Trafił. W istocie, miałem to samo poczucie własnej zbędności. Jaki jest po-
żytek z Tkacza Iluzji, który nie tworzy iluzji? W tym momencie postanowiłem,
że wrócę do Zamku Magów. Z pewnością czekały mnie tam same nieprzyjem-
ności, ale wszystko było lepsze od tego beznadziejnego szarpania się na smyczy
tchórzostwa. Pożeracz Chmur znów nawiązał kontakt.
 Zauważyłem, że ostatnio często tu wchodzisz. Aadny widok na księżyc.
 Mocno świeci. Przychodzę tu z książką. Czytanie to też sposób na szukanie
sensu  dodałem w natchnieniu.
Pożeracz Chmur drgnął.
 Ja nie umiem czytać.
Natchnienie kwitło we mnie nadal. Podałem mu tomik ze zbiorów Miedziane-
go, który przyniosłem ze sobą.
 Nie jest trudno nauczyć się, jeśli ma się dobrą pamięć. Ty masz świetną.
Spróbujesz?
Patrzył na mnie z posępną miną.
 Pożeracz Chmur? Przepraszam za wszystko. Nie traktowałem cię dobrze.
Chciałbym coś dla ciebie zrobić.
Nic.
 Nauczyć cię czytać  ciągnąłem, speszony i nieszczęśliwy.   Pisać, jeśli
zechcesz. Aowić ryby na wędkę. Albo zbierać bursztyn na wydmach.
 Razem z Mgłą?  zapytał Pożeracz Chmur z drwiną.
Gorąco buchnęło mi na twarz.
 Bez Mgły  odparłem stanowczo.
Wtedy młody smok rzucił się na mnie! Przeraziłem się śmiertelnie, bo wyglą-
dało to na atak z przegryzaniem gardła włącznie. Sturlaliśmy się po trzcinowej
strzesze, spleceni ramionami. Zlecieliśmy prosto na zagon z sałatą, rujnując go
doszczętnie. Wiłem się pod ciężarem Pożeracza Chmur, usiłując zrzucić go z sie-
bie, ale złapał mnie za nadgarstki i przycisnął do ziemi.
 Przysięgnij. Przysięgnij, że to wszystko prawda. Czytanie, pisanie i żadnych
samic.
Na wieczny Krąg! On był po prostu zazdrosny.
 Przysięgam  wycisnąłem ze skołatanej głowy i dopiero wtedy złapałem
oddech.
47
Większą część nocy spędziliśmy na dachu, w powodzi księżycowych pro-
mieni. Wyszukiwałem w tekście i objaśniałem Pożeraczowi Chmur co łatwiejsze
symbole. Rano zaspaliśmy i ominęła nas potężna awantura o zniszczoną grząd- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl