[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po pochowaniu Kuląga zaciekawiony naród zabrał się za czytanie pamiętników. Z czasów
prosperity roku osiemdziesiątego piątego w magazynie remizy zachowało się dwadzieścia
kserokopiarek. Uruchomiono je na tę okazję i już wkrótce w każdej chałupie leżał oprawiony
egzemplarz pamiętników Kuląga.
Co to była za lektura!... Ludzie tygodniami nie wychodzili z domów, zapominali o spotkaniach,
nabożeństwach, a nawet karmieniu dzieci.
Nauczyciel opisał wszystko ze szczegółami, nazwiskami, charakterami, detalami anatomicznymi i
wstydliwymi przypadłościami.
Mniejsza jednak o szczegóły, choć te były naprawdę zajmujące. W pamiętnikach szukano głównie
zapowiedzianej rewelacji o poparzonych. Tej nie znaleziono. Za to odkryła się prawda o wielkiej,
mistrzowskiej, artystycznej mistyfikacji nauczyciela, której Będków zawdzięczał krótką prosperitę.
Okazało się, że nauczyciel miał wiele zamierzeń, pośród których projekt z fabryką membran i zapór
był jednym z pośledniejszych.
Główny projekt opierał się na doświadczeniach wielkiej powodzi. Kuląg zamierzał zbudować nowy
Będków, lokując fundamenty na palach, te zaś mocując solidnie w gruncie. Potem planował zalać
miasto, wybudować porty, nabrzeża, przystanie i wszystko inne, co mogło uczynić z Będkowa
ośrodek turystyki wodnej.
Dla tego pomysłu nie znalazł jednak poparcia w stolicy. Dla tego i dla żadnego innego.
Ważne pismo, z którym przyjechał, sporządził sam. Podobnie pieczątkę i podpis. Od razu napisał też
drugie pismo, to, które odwoływało lokalizację fabryki w Będkowie. Dygnitarza, który je przywiózł,
oraz limuzynę wynajął za grosze.
To wszystko zmieściło się ludziom w głowach. Ostatni rok nauczył ich pokoju w kontakcie z
nieoczekiwanym.
Zrozumieli pasję Kuląga, uszanowali jego pomysłowość, pochwalili za wytrwałość i odwagę. W
komentarzu do pamiętnika podnieśli też zasługi nauczyciela i jego bezinteresowność w budowaniu
nowego wizerunku miasteczka.
Było jednak coś, czego pojąć nie potrafili.
Tego dnia przed remizą Kuląg zmiął pismo z prawdziwą złością, zdeptał z pasją, przeczytał z
niedowierzaniem, prześmiał z bólem, wyjął członka z bezwstydnością i oszczał dokument
prawdziwym żółciutkim moczem.
Ci, którzy byli bliżej, potwierdzali tę wersję, bijąc się przy tym w piersi i przysięgając na głowy
dzieci (bezdzietni przysięgali na Matkę Boską Kłobucką).
Oznaczało to, że byli świadkami fenomenalnego mikrospektaklu, z precyzyjną strukturą
dramaturgiczną.
Uczestnikami wydarzenia artystycznego najwyższej rangi.
Zatem mieli pośród siebie wybitnego aktora, godnego największych scen i nie poznali się na tym
przez lata. Tego właśnie nie mogli pojąć, doczytując ostatnie rozdziały pamiętnika.
A były to rozdziały poruszające.
Kuląg opisał w nich swoją skrywaną aktorską pasję, wieloletnie studia nad historią metod
aktorskich, szaleńcze umiłowanie teatru i filmu, walkę z nieposłuszeństwem ciała, zmagania z
uruchomieniem go według metody Grotowskiego, opór rezonatorów i przepony przy próbach
ustawiania głosu metodą Gurdżijewa (to akurat ludzie zauważyli że w ostatnim czasie Kuląg
mówił trochę dziwnie) wszystko z detalami, wykresami, rysunkami i kalendarium.
Nauczyciel opisał też przygotowania do spektaklu jednego aktora, który wystawił pamiętnego dnia
przed remizą.
Metodę aktorską opisał jako kombinację doświadczeń Stanisławskiego i Strasberga, z elementami
technik ezoterycznych.
%7łółte zabarwienie moczu uzyskał dzięki aspirynie.
Wyznał też, że to całe zamieszanie z fabryką służyło mu do zbudowania odpowiedniej scenografii
dla spektaklu i wyposażenia go w inne niezbędne elementy statystów, muzykę, kostiumy i
widownię.
Kuląga pochowano w alei zasłużonych. Wyznaczono ją w dniach rekonstrukcji cmentarza, na
miejscu grobów, których nie dało się zidentyfikować.
Tym sposobem, ciało Nieodgadnionego znalazło miejsce między nieznanymi.
Władek Stępień ostygł w ludzkich sercach na dobre. To zrozumiałe. Gwałtowny skok cywilizacyjny
musiał przynieść taki efekt. Kultura materialna nie mogła się rozwijać w oderwaniu od duchowej.
Zabobon nie mógł sąsiadować z magnetowidem, sceną obrotową i układami scalonymi.
Ludzie to zrozumieli. Dokonali postępu i w tej sferze. Część odeszła od kościoła, zaś garstka z
Jałmużną na czele, założyła zgromadzenie luterańskie. Niestety, nie mogli znalezć pastora.
W czasie wielkiego budowania Stępień trwał przy swoich sprawach. Powódz nie wyrządziła mu
szkody, bo mieszkał na poddaszu. Wymienił tylko podłogę.
Nie przypłynął też do niego z cmentarza żaden kamień. Dalej jezdził do Moszczenicy, dalej grał na
organach i sprawował kontrolę nad szkolnymi postępami córki.
Werka zaś przemieniała się w kwiat.
Przybliżała się do kobiecości ze wszystkich stron naraz. Władek pozwolił jej jezdzić czasem do
Kalinowa i ćwiczyć na ocalałym z powodzi fortepianie Jakuba Pleszke.
Uznał, że wcześniejsze obawy, były wytworem jego imaginacji.
Przełom nastąpił tego dnia, kiedy Pleszke przysłał do Będkowa traktory, paliwo oraz przyczepę
słodyczy dla dzieci.
Miał tyle własnych problemów. Powódz obróciła Kalinów w ruinę, nie mógł ruszyć z odbudową,
póki nie zakończyła się histeria związana z fabryką membran i zaporą, mimo to otworzył serce na
nieszczęście powodzian i wspomagał ich heroiczny wysiłek jak mógł.
Tak nie mógł postąpić złoczyńca, za jakiego Stępień miał go do tej pory.
Nawet w budowaniu pozorów można znalezć granicę. Wyznacza ją chwila, w której ludzie uwierzą,
a ludzie uwierzyli już dawno.
Teraz uwierzył Władek Stępień. Jakub Pleszke. Obcy, swój, dobroczyńca, samotnik, artysta?
nieodgadniony jak Kuląg.
Proporcje góry lodowej, jakie odkryto w życiu nauczyciela, mogły równie dobrze odnosić się do
niego.
Jedna część na powierzchni reszta pod wodą.
W dniach wielkiej powodzi Jakub Pleszke nie miał wiele do roboty. Uratował co było do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]