[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Spoglądając w jedno szalone, nieludzkie oko, Kat nie potrafiła zdobyć się na odpowiedz.
Mężczyzna delikatnie dotknął jej ramienia.
- Powiedz nam, jak masz na imię - powiedział miękko.
- Kat. Katerina. To były potwory. Przyszły z lasu, wszystkich zabiły. Schowałam się. Zostawiły
mnie w spokoju.
Ku zdumieniu dwóch wędrowców Kat wypaplała całą historię swojego spotkania ze
zwierzoludzmi i kobietą w czarnej zbroi. Gdy skończyła, krasnolud spojrzał na nią zmęczonym
wzrokiem. Jego dzikie oblicze odrobinę złagodniało.
- Nie obawiaj się dziecino. Teraz jesteś bezpieczna.
- Nienawidzę drzew. Są jak elfy, człeczyno - rzekł Gotrek. - Sprawiają, że mam ochotę rąbać je
moim toporem.
Felix Jaeger wpatrywał się nerwowo w cienisty las. Wszędzie wokół wyrastały wielkie
złowieszcze drzewa. Splątane gałęzie spotykały się nad ścieżką, przeplatając niczym palce
modlącego się olbrzyma, zasłaniając słońce. Drogę przed nimi oświetlało tylko kilka pojedynczych
promieni światła. Gałęzie pokrywał mech, a łuskowata kora pniaków przypominała wysuszone skóry
martwych wężów. Otaczał ich bezruch równie stary, co rozległy pradawny las. Przerywały go
jedynie sporadyczne poruszenia wśród poszycia. Dzwięk niósł się przez ciszę niknąc tajemniczo jak
zmarszczki na powierzchni sadzawki. %7ładen ptak nie ośmielał się śpiewać tu, w prastarym, groznym
sercu puszczy.
Felix musiał się zgodzić z Gotrekiem. Nigdy tak naprawdę nie lubił lasów, nawet jako dziecko.
Nigdy nie dzielił pasji swojego brata do polowania. Zawsze wolał pozostawać w domu ze swoimi
książkami. Lasy były dla niego strasznymi miejscami, siedzibą zwierzoludzi, Trolli i koszmarnych
stworów z najmroczniejszych legend. Były to miejsca, dokąd wyganiano tych, którzy okazywali
stygmaty Chaosu. Zawsze wyobrażał sobie w ich głębiach wilkołaki, wiedzmy i dzikie potyczki
między mutantami, a innymi wygnanymi wyznawcami Niszczycielskich Mocy.
Przed nim Gotrek przeskoczył kłodę, która upadła w poprzek ścieżki, po czym odwrócił się i
pomógł Kat wdrapać się na pień, z łatwością podnosząc dziecko jedną ręką. Felix zatrzymał się
przed przeszkodą, zauważając że pniak był zbutwiały i pokryty jakimś dziwnym grzybem. Duże
insekty drążyły korę, ślepo wkręcając się w cuchnącą pleśń. Felix wzdrygnął się czując pod swoją
dłonią wilgotne drewno, gdy oparł się, by przeskoczyć kłodę. Jego buty ześlizgnęły się na mokrym
mchu po drugiej stronie. Aby złapać równowagę musiał rozłożyć swoje ramiona. Gdy to zrobił, palce
dotknęły pajęczyny rozciągniętej na niższych gałęziach. Gwałtownie cofnął rękę i starał się strząsnąć
lepką substancję.
Nie, Felix nigdy nie lubił lasu. Nienawidził letnich wypraw do leśnego dworku jego ojca. Nie
cierpiał sosnowego domu otoczonego przez wyrębiska, dostarczające surowego materiału dla
browaru i magazynów kupieckich Gustava Jaegera. Za dnia nie było tak zle, jeśli nie oddalał się
zbytnio od budynków, ale nocą jego nadaktywny umysł zaludniał leśne ostępy zastępem potwornych
mieszkańców. Gobliny i demony z jego wyobrazni znajdowały dom pod kołyszącymi się drzewami.
Niegdyś zazdrościł im i żałował jednocześnie odzianych w futra drwali, którzy pracowali w
lasach jego ojca. Zazdrościł ich odwagi, postrzegając ich niemal jak bohaterów stających twarzą w
twarz z grozą nieujarzmionej ziemi. %7łałował ich, ponieważ musieli żyć, stale mając się na baczności.
Zawsze mu się wydawało, że każdy kto mieszka w lesie, żyje w najbardziej niebezpiecznym
otoczeniu, jakie można sobie wyobrazić.
Pamiętał, gdy stawał pod swoim oknem i wpatrywał się w zieleń, wyobrażając sobie, że las
rozciąga się do wszystkich krańców świata, sięgając do pustkowi po których wędrowali wstrętni
słudzy Chaosu. Dziwne hałasy i chmury fruwających owadów zwabionych przez światła budynku nie
sprzyjały rozwiewaniu jego niepokoju. Był dzieckiem miasta, wychowankiem Altdorfu. Zgubienie się
w lesie było koszmarem, który często powracał podczas tych długich nocy lata.
Oczywiście było to śmiechu warte: posiadłość Jaegera oddalona była od Altdorfu o dziesięć mil
i znajdowała się na najlepiej oczyszczonym obszarze Imperium. Las został przerzedzony przez
nieprzerwany wyrąb. Była to ujarzmiona, uprawna ziemia, w żaden sposób nie przypominająca
gęstego, splątanego Drakwaldu, w którym się teraz znajdował.
Nagle Gotrek zatrzymał się i powąchał powietrze. Obrócił się i spojrzał na Felixa. Felix
badawczo przechylił głowę na bok. Gotrek gestem nakazał ciszę, marszcząc brwi jakby koncentrował
się na jakimś odległym dzwięku. Felix wiedział, że słuch i zmysł węchu krasnoluda były daleko
lepsze niż jego własne. Czekał niecierpliwie. Gotrek potrząsnął głową i ruszył dalej. Czyżby
złowieszcza obecność lasu wpływała nawet na żelazne nerwy Zabójcy?
To co zobaczył tego ranka stanowiło usprawiedliwienie wszelkich obaw. Te lasy rzeczywiście
skrywały siły nieprzyjazne ludzkości, potwierdzała to opowieść Kat. Spojrzał na swoje dłonie i
zauważył, że się trzęsą. Felix Jaeger uważał się za twardego mężczyznę, ale widok zrujnowanej
wioski wywołałby dreszcz nawet u największego twardziela.
Coś spustoszyło Kleinsdorf niczym zirytowany olbrzym depczący kopiec mrówek. Mała wioska
została zrównana z ziemią z przerażającą wściekłością i dokładnością. Napastnicy nie zostawili ani
jednego budynku i nie przetrwał żaden mieszkaniec za wyjątkiem Kat. Zdumiewała go całkowicie
bezsensowna brutalność.
Wiedział, że rzeczy jakie zobaczył ujrzy ponownie w sennych koszmarach. Ognisko na
wioskowym placu płonące wysokim stosem czaszek. Stopione żebra sterczące z tlącego się żaru
niczym niedopalone drewno. Niektóre pochodziły ze szkieletów dzieci. Nozdrza wypełniał mu
obrzydliwy smród spalonego mięsa i starał się powstrzymywać przed zwilżaniem językiem suchych
warg, z obawy przed tym, co może zawierać przenoszony wiatrem popiół.
Stał oszołomiony wśród ciszy i zniszczenia zrujnowanej wioski. Wszystko wokół niego było
popielatoszare, albo czarne od sadzy, poza kilkoma ogniami, które nadal migotały tu i ówdzie. Cofnął
się gwałtownie gdy nad zdewastowanym ratuszem zapadł się dach. To było jak zły omen. Czuł się
niczym drobina życia na nieskończonej jałowej pustyni. Powoli, fragment po fragmencie,
wspomnienie tej chwili wyryło się w jego mózgu.
Wysoko na wzgórzu stał spalony zamek warowny - kamienny pająk wczepiony w szczyt
osmalonymi kamiennymi nogami. Przed ziejącą paszczą zdruzgotanej bramy kiwali się na
szubienicach wisielcy - muchy złapane w pojedyncze nici pajęczyny. Wioska poniżej stała się placem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]