[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkie amerykańskie małżeństwa, jeśli już nawet nie w
każdą niedzielę, to przynajmniej raz w miesiącu. Będziemy
jedli w łóżku niedzielne śniadanie i czytali na głos niedzielne
wydanie gazety, na zmianę, trochę ty mnie, trochę ja tobie.
- Twój pierwszy prezent dla mnie bardzo przypomina ten,
który ja przygotowałam tobie zaraz na początku naszej
znajomości w San Francisco - zauważyła Zara. - Z tą różnicą,
że wtedy nie jedliśmy śniadania, tylko obiad, a nasze menu nie
było amerykańskie, tylko rahmańskie.
- No i nie czytaliśmy w łóżku żadnej gazety! - dokończył
ze śmiechem, wchodząc jej w słowo.
Następnego dnia szejk Malik przypomniał sobie o
zniecierpliwionej długim wyczekiwaniem Zarze dopiero
wieczorem, gdy zaszło słońce, wzeszedł księżyc, a niebo nad
Rahmanem zrobiło się już całkiem ciemne. Wtedy to w jej
pokoju zjawiła się służąca i wypowiedziała niemal dokładnie
te same słowa, co poprzedniego dnia;
- Książę Haidar panią wzywa! Proszę się pośpieszyć!
- Czy mówił coś na temat ubioru?
- Książę wspomniał, że pani wczorajszy strój byłby
najstosowniejszy na dzisiejszą okazję - stwierdziła służąca i
skłoniwszy się, wyszła.
Nie chodziło mu chyba o nocną koszulę z myszką Miki,
tylko o to, w co sama się ubrałam, pomyślała Zara, wkładając
jedwabną spódnicę i koronkową bluzkę.
Szejk Malik potwierdził słuszność jej przypuszczeń.
- Tak, właśnie o to mi chodziło! - wykrzyknął na jej
widok. - Ten strój będzie najlepszy na dzisiejszy wieczór.
- Czy spędzimy ten wieczór we dwoje? - spytała.
- I tak, i nie - odparł enigmatycznie.
- Nie rozumiem.
- Nie szkodzi. Zrozumiesz pózniej, kiedy już dotrzemy na
miejsce.
- Czy to znaczy, że będziemy gdzieś wyjeżdżali?
- Owszem - przytaknął. - Zapraszam cię do samochodu.
Ujął Zarę za rękę i wyprowadził ją z pałacu na
dziedziniec, gdzie zaparkowana była elegancka biała
limuzyna. Pomógł jej wsiąść do auta, sam zajął miejsce za
kierownicą. Uruchomił pojazd i skierował go dość wąską
wewnętrzną drogą w odległy kraniec pałacowych włości króla
Hakema bin Abdul Haidara.
W miejscu, w którym się znalezli, wysoki kamienny mur
oddzielał i osłaniał królewską posiadłość od napierającej z
zewnątrz pustyni. Naprzeciwko tego muru stało kilkanaście
jeepów. Wśród nich, pośrodku, było jeszcze jedno wolne
miejsce i szejk wprowadził tam swoją białą limuzynę.
Zatrzymawszy samochód, wyłączył silnik i zgasił przednie
światła.
- Już zrozumiałam, co miałeś na myśli, mówiąc, że
równocześnie będziemy i nie będziemy sami - stwierdziła
Zara. - W tych wszystkich samochodach są przecież jacyś
ludzie, ale ani my nie widzimy ich w tych ciemnościach, ani
oni nas.
- Właśnie! - potwierdził Malik.
- Ale po co znalezliśmy się pod tym murem... tak po
ciemku, my i oni? - spytała.
- Poczekaj cierpliwie, zaraz zobaczysz. O, już! Ciemny
mur rozjaśniło nagle coś w rodzaju silnego
reflektora, wyrysowując na nim światłem spory poziomy
prostokąt. Z ukrytych gdzieś w pobliżu głośników buchnęła
dość głośna muzyka.
- Co to będzie, Malik?! - wykrzyknęła zdumiona Zara.
- Kino - wyjaśnił szejk.
- Kino, w którym widzowie oglądają film na wolnym
powietrzu?
- Owszem - przytaknął. - Ogląda się film, siedząc we
własnym samochodzie. To taka amerykańska tradycja, kino
dla zmotoryzowanych. Czyli dla wszystkich, bo przecież w
Stanach każdy ma jakiś tam wóz.
- Amerykanie lubią filmy? - zaciekawiła się Zara. Malik
roześmiał się.
- Lubią kino, to pewne! - stwierdził rozbawiony.
- A przecież w kinie ogląda się filmy.
- Niekoniecznie.
- A co jeszcze można robić?
Nie odpowiedział, tylko opuścił boczną szybę i odebrał od
kogoś, kto krążył pomiędzy zaparkowanymi samochodami,
dwie spore torby z kolorowego papieru i dwie plastykowe
butelki.
- To prażona kukurydza, czyli popcorn, a do tego woda
sodowa - wyjaśnił Zarze, podając jej torbę i butelkę. - Jak
widzisz - nawiązał do postawionego przez nią pytania - w
amerykańskim kinie dla zmotoryzowanych można poza
oglądaniem filmu także jeść i pić. A także... - Zawiesił głos,
bo właśnie rozpoczął się film.
- Także co? - dopytywała się, zaciekawiona. Malik jednak
nic nie odpowiedział, tylko objął ją
i przytulił.
Film miał smutne zakończenie i wzruszył Zarę do łez.
Jego bohaterowie kochali się, ale zmuszeni byli rozstać się
wbrew własnej woli, co oczywiście przypomniało jej, iż
pozostał im jeszcze tylko jeden wspólny dzień,
zagwarantowany wspaniałomyślnie przez króla Hakema.
A potem najprawdopodobniej zostaniemy na zawsze
rozdzieleni, pomyślała przybita i zatroskana. On wróci do
Kalifornii, do swego domu w San Francisco, a ja zostanę tutaj,
w Rahmanie, w królewskim haremie Hakema bin Abdul
Haidara. Doszła jednak do wniosku, że zanim to nastąpi,
powinni przynajmniej wyjaśnić sobie wszystko, co ważne, tak
by mogli rozstać się bez niedomówień. I zapytała:
- Opowiesz mi o Dżebie?
Na dzwięk imienia, które wypowiedziała, szejk
odruchowo odsunął się od niej i spojrzawszy na nią z ukosa,
rzucił:
- A co chciałabyś usłyszeć?
- Chciałabym usłyszeć historię inną niż ta, którą ostatnio
opowiedział mi Paz - stwierdziła.
- A co ci mówił?
- %7łe tamtego strasznego dnia pokłóciłeś się z Asimem,
wpadłeś w gniew, miotałeś grozby pod adresem wszystkich
synów Kadara, a potem... - Zara umilkła, nie mając odwagi
dokończyć.
- A potem, co?
- A potem... rozjechałeś swoim terenowym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]