[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to ten słynny karykaturzysta. Kilka kresek, i w nadętym
polityku widzimy małpę. Jest bardzo pomysłowy, ale
osobiście przedkładam piękno nad pomysłowość i dlatego
trzymam się natury. Wie pan, natura też wiele wyraża... Co?
O nie, Karin wraca dopiero za kilka dni. Co? Mieszkają w
Hill House. To takie ładne historyczne miejsce. A w niedzielę
rano pojadą pewnie do hotelu w Mendocino na śniadanie z
obiadem. Głupi wymysł. Masa jedzenia i trudno coś wybrać.
Człowiek nie wie. czy je śniadanie, lunch czy kolację. I jak tu
oddzielić to, co naprawdę zdrowe od... Co? Ach tak.
oczywiście, rozumiem. Dobrze, czy mam przekazać Karin, że
pan... Ach tak, dobrze. Do widzenia.
Odłożył słuchawkę na widełki, pocierając ucho. Niech to
diabli! Karin wróci dopiero za kilka dni. Jeśli otrzyma
zamówienie Snowdena, to natychmiast musi zacząć
przygotowania. Spojrzał na sporządzony przez Vickie
program zajęć. Ani jednej luki. Uświadomił sobie jednak, że
jest piątek. Jeśli odwoła umówioną na jutro partię golfa...
Dochodziło południe, gdy znalazł się na wąskiej
kamienistej drodze, która skręcała w dół do małego
Mendocino. Bez trudu dotarł do Hill House - uroczego
wiktoriańskiego zajazdu, leżącego w pobliżu centrum
miasteczka.
- Ma pan szczęście. Nasz ostatni wolny pokój... -
powiedział recepcjonista.
Karin nie było w hotelu.
- Zapewne poszła ze swoją grupą do Centrum Sztuki -
poinformowano go w recepcji.
Spacerując wśród tłumu ludzi kręcących się między
galeriami sztuki i restauracjami, Blake wyczuwał atmosferę
RS
89
ogólnego zadowolenia i wzajemnej życzliwości. Miasteczko
było śliczne, znakomity plenerowy teren dla artystów. Na
każdym kroku przemawiała tu historia - świadczyły o niej
wąskie uliczki oraz pieczołowicie odnowione stare budynki.
Prawdziwe nadmorskie miasto, pomyślał, wciągając w płuca
świeże powietrze.
Recepcjonista poinformował go, że dość rozproszone
Centrum Sztuki mieści się w kilku budynkach. Jest wśród
nich teatr, galeria sztuki i trzy pracownie, a także część
mieszkalna dla studentów. Blake spodziewał się, że długo
będzie szukać grupy Karin, ale i tym razem miał szczęście.
Gdy tylko wszedł na teren Centrum, wśród osób
wychodzących z dużego budynku dostrzegł Keitha.
- Keith! - zawołał.
- Pan Connors? Nie wiedziałem, że i pan tu jest.
- Czy wiesz, gdzie poszła Karin?
- Co? Aha. Powiedziała, że idzie rysować. Nie interesują
jej karykatury. Szkoda, że nie widziała Sandsa! - W oczach
chłopca widać było entuzjazm.
- Hej, Keith! - wołali jego koledzy, stojący w grupie na
schodach. - Idziemy na hamburgery. Pójdziesz z nami?
- Jasne. - Keith spojrzał pytająco na Blake'a.
- Biegnij do nich - uśmiechnął się Blake. - Jeszcze się
zobaczymy. - Gdy chłopcy odchodzili, zawołał: - Poczekajcie
chwilę! Może wiecie, gdzie jest Karin?
- Pewnie - odparł jeden z nich. - Na plaży, tuż pod skałami,
naprzeciwko hotelu Mendocino.
Skała była duża. Wystawała z krawędzi plaży i wcinała się
w morze. Miała stosunkowo płaską powierzchnię, toteż
otwiera! się z niej wspaniały widok na okolicę. Karin
wdrapała się na sam szczyt i siedziała teraz w samotności z
leżącym obok, otwartym pudełkiem farb. Niemal
bezpośrednio poniżej, pod czujnym spojrzeniem matki,
pluskała się w zimnej wodzie dwójka dzieci. Ich pełne
RS
90
zachwytu krzyki niemal nie docierały do świadomości Karin.
W czasie każdej z wycieczek, zwłaszcza tych dłuższych,
starała się zorganizować ,,czas wolny". Każdy mógł wtedy
robić, co chciał: myszkować po sklepach, błądzić po okolicy
lub kontemplować dowolnie długo jakieś dzieło sztuki.
Zarówno dla Karin, jak i dla turystów była to dodatkowa
atrakcja. Jeszcze jedna korzyść z pracy w charakterze
przewodnika wycieczek - myślała. Musiała bowiem
przyznać, że mimo pomocy ,,Nowych Inicjatyw" nie zarabia
zbyt wiele. W każdym razie o wiele mniej niż wtedy, gdy
pracowała jako maszynistka w Wydziale Gospodarki
Wodnej. Ale właśnie owe drobne satysfakcje stanowiły
decydującą różnicę. Jakaż bowiem inna praca pozwalała tyle
podróżować, spędzać tyle czasu w miejscach takich jak to.
Głęboko wciągnęła powietrze, ogarniając spojrzeniem
sterczące z morza poszarpane skały. Zatrzymała wzrok na
grzmiącym wodospadzie, który tryskał z potężnego tunelu.
Był to najbardziej zjawiskowy spośród słynnych ,,wentyli",
wyżłobionych przez morze w potężnych przybrzeżnych
skałach. ,,Diabelska czara ponczu" - takie bowiem nosił
miano - to naprawdę właściwa nazwa, myślała Karin,
wpatrzona w gigantyczny gejzer. Był to jednak widok zbyt
piękny, by mógł budzić grozę. Spoglądała na pienisty, biały
taniec wodnej kurzawy, wzbijającej się nad potężną płachtą
wód. Gdyby tylko mogła uchwycić ten ruch, te barwy...
Opuściła wzrok na akwarelę, którą zaczęła malować na
starannie przypiętym do gładkiej tabliczki papierze. Raz
jeszcze spojrzała na wodospad, ponownie zlustrowała swój
obrazek, potrząsnęła głową i westchnęła. No cóż, nie była
wielką malarką. Dlatego też zawsze używała grubego
papieru akwarelowego, z którego bez trudu mogła wszystko
wymazać. Zanurzyła gąbkę w wodzie, wycisnęła ją i
delikatnie starła farby. Z uporem zaczęła od nowa,
dokładnie obserwując wodospad, gdy nakładała kolory.
RS
91
Pół godziny pózniej odłożyła pędzel i wyjęła z plecaka
lśniące, czerwone jabłko. Gryząc je, odchyliła się w tył, by
porównać ukończoną akwarelę z pejzażem w rzeczywistości.
Nie jest to arcydzieło, ale też nie kicz, pomyślała.
- Ależ to jest cholernie dobre!
Zaskoczona, odwróciła się i ujrzała Blake'a Connorsa,
który kucał na piętach, przypatrując się jej obrazkowi.
Przez moment ogarnęło ją uczucie tak żywej radości, że
przyćmiło ono wszelkie inne reakcje nawet zdumienie. Nie
patrzył na nią. Przyglądał się akwareli z taką uwagą, że
Karin poczuła się speszona.
- Nie wiedziałem, że jesteś taką artystką!
- Ależ nie. Ja tylko... tak się bawię. - Nie mogła oderwać
wzroku od twarzy Blake'a. Co on tu robi? I dlaczego jej
serce bije tak gwałtownie? Wstrzymała oddech, gdy objął
palcami jej przegub i przyciągnął dłoń do swych ust.
- Powinnaś się ze mną podzielić - powiedział, odgryzając
spory kawał jabłka. - Przez ciebie przepadł mi lunch.
- Przeze mnie? Ale dlaczego...? - Ucichła, czując, jak jego
palce delikatnie gładzą jej przegub. Znów uniósł jej rękę z
jabłkiem do ust.
- Hmm... Nie jest tak słodkie jak ananasy - skonstatował.
Zmysłowy ton jego niskiego głosu sprawił, że przez ciało
Karin przebiegły fale gorąca. Nagle, jakby żałując tej
chwili zbliżenia, puścił jej rękę i stanął w pewnej odległości.
Starała się zapanować nad emocjami, ale zapewne
zdradzał ją głos.
- Jestem zaskoczona. Co tu właściwie robisz?
- Szukam cię.
- Mnie? - Czyżby przyjechał aż tutaj, by się z nią
zobaczyć?
- Tak, ciebie. Nie było to łatwe zadanie. Spodziewałem się,
że będziesz ze swoją grupą w Centrum Sztuki.
RS
92
- O nie - odpowiedziała niepewnie, zastanawiając się,
czemu ten mężczyzna, który tygodniami jej unikał, jechał
tak daleko, by się z nią zobaczyć. - Nie zajmuję się portretem
ani karykaturą.
- Właśnie widzę. - Ponownie spojrzał na akwarelę. -
Wolisz to, co piękne, od tego, co pomysłowe.
- Co?
- I utrzymujesz, że natura też wiele wyraża? - Sprawiał
wrażenie bardzo rozbawionego, a Karin usiłowała
zrozumieć, o co mu właściwie chodzi.
- Wyraża więcej niż Sands, karykaturując
najwybitniejszych polityków?
- No cóż, nie zastanawiałam się nad tym, ale... - Jego
ciemnobłękitne oczy wyraznie z niej kpiły, toteż zaczęła się
bronić. - Tak, to prawda. Natura może wiele wyrażać.
- No proszę!
- Czy można patrzeć na to wszystko - zrobiła szeroki gest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]