[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak głupia i zakochała się w mężczyznie, który otwarcie powiedział, że nie chce żadnych
zobowiązań, i postępował tak, aby uniknąć pułapki małżeństwa.
R
L
T
Willow czuła, że wpadła z deszczu pod rynnę. Co powinna uczynić? Na szczęście
nie przespała się z nim, co jeszcze bardziej skomplikowałoby całą sprawę. Była jego
weekendową przyjaciółką i musiała się zmierzyć z tym, że jeśli jego pożądanie osłabnie,
w końcu przestaną się spotykać. Trudno, nic na to nie poradzi. Po prostu musiało tak być.
Morgan dzwonił do niej czasem wieczorami, a miłe pogawędki trwały nierzadko
godzinę. Pytał, co u niej, i opowiadał jej o swoim dniu, ale zawsze w żartobliwym tonie,
bez trudu ją rozśmieszając. A w weekendy... Zabierał ją do teatru lub do kina, na tańce
do klubu w pobliskim miasteczku, na wykwintne kolacje. Czasem siedzieli u niego,
oglądając telewizję lub słuchając muzyki, a jeśli pogoda pozwalała, szli z psami na dłu-
gie spacery.
W dniu jej urodzin zaprosił ją do luksusowej restauracji i ofiarował prezent - prze-
śliczną złotą broszkę z rubinami w kształcie płomieni. Na pamiątkę okoliczności ich po-
znania, jak się wyraził.
Willow znała już doskonale Kitty i Jima, a także wszystkie psy. Jej uczucie do
Morgana rosło z każdym dniem, im lepiej go poznawała.
Dni od poniedziałku do piątku dłużyły jej się niemiłosiernie; tęsknota za Morga-
nem sprawiała jej niemal fizyczny ból. Nieraz analizowała swoje uczucia, dochodząc do
wniosku, że po części czuje ulgę, że Morgan nie jest kandydatem na jej męża. Skoro nie
był jej przeznaczony, czuła się przy nim bezpieczna.
W pierwszy weekend listopada temperatura gwałtownie spadła. Mróz ściął resztki
trawy i rozwieszone wśród gałęzi pajęczyny. Nadchodziła siarczysta zima.
Wspominając te chwile, Willow wiedziała, że celowo rozpoczęła rozmowę, która
doprowadziła do kłótni. Pomieszana z goryczą słodycz spotkań z Morganem rodziła w
niej coraz większe napięcie.
O zachodzie słońca wracali ze spaceru z dokazującymi z przodu psami. Prognozy
zapowiadały opady śniegu. Wtem opodal zerwał się z pola płomiennopióry bażant i po-
frunął z rozgłośnym krzykiem.
Przystanęli, obserwując odlatującego ptaka.
- Dobrze, że psy go nie upolowały - mruknęła Willow.
- To prawda, choć obawiam się, że takie jest życie na wsi.
R
L
T
- I co, przyglądałbyś się tylko, gdyby się to stało?
- Tak działa instynkt - odrzekł. - Zwierzęta są zaprogramowane do określonego
działania.
- Argument stary jak świat - wymamrotała na tyle głośno, żeby usłyszał.
- Proszę? - spojrzał na nią z nagłą uwagą.
- Argument mężczyzn, który pozwala im usprawiedliwić każde zachowanie - wy-
cedziła, choć serce waliło jej jak młotem. - Nawet nie wiesz, kiedy to robisz, co?
- Nie pokrywam swoich działań wymówkami, Willow.
- Tak? Nie jesteś wyznawcą ukochanej teorii mężczyzn o nienaturalności mono-
gamii?  Pszczoły skaczą z kwiatka na kwiatek" itd.? - spytała z gryzącą ironią.
- O co chodzi? Czymś cię uraziłem? Chcę wiedzieć czym.
- Stwierdzam po prostu powszechnie znany fakt. Mężczyzni nie potrafią być wierni
jednej kobiecie. Osiemdziesiąt procent będzie miało romans, choć ich żony czy partnerki
mogą się o tym nigdy nie dowiedzieć. Wyświechtana wymówka brzmi, że taka jest natu-
ralna kolej rzeczy.
- Chyba poznałem kolejne fakty z życia łobuza, który był twoim mężem - orzekł
chłodno. - Zapewne wierność nie była jego mocną stroną.
- Nie wszystko, co mówię, musi dotyczyć Piersa. Mam swój rozum.
- Więc zacznij go używać. Przyznaj, że kiedyś popełniłaś błąd, wychodząc za nie-
go, otrząśnij się z tego i idz naprzód.
Podsumował jej życie w swoim stylu. Poczuła przypływ zbawczej adrenaliny.
- Nie potrzebuję, żebyś mi mówił, jak mam żyć - wypaliła.
- Nikt nie może ci nic doradzić, co? Nawet Beth ma się na baczności.
- Nieprawda! Zresztą skąd możesz wiedzieć? Raptem raz ją widziałeś - odparła
rozzłoszczona.
Jego mina ją zaniepokoiła. Psy zgromadziły się przy nich, wyczuwając napiętą at-
mosferę.
- Rozmawiałeś z nią - domyśliła się nagle.
Nie zaprzeczył.
- Jak śmiałeś rozmawiać o mnie z moją siostrą? - nie posiadała się z oburzenia.
R
L
T
- Jak często lubisz podkreślać, jesteśmy wolnymi duchami - odparł z jawnym sar-
kazmem - co oznacza, że mogę robić, co chcę, kiedy i z kim. A może się mylę?
- Nie do wiary, że Beth mogła być tak nielojalna!
- Twoja siostra cię kocha i pragnie twojego dobra - odparł Morgan z oburzeniem. -
Czy widzisz w tym coś złego? A może ją też zaliczasz do osób, które pragną kontrolo-
wać twoje życie, czemu ty musisz się stanowczo przeciwstawić? Kiedy wreszcie poj-
miesz, że nie żyjesz na bezludnej wyspie? Prędzej czy pózniej będziesz musiała kogoś do
siebie dopuścić.
- Zabawne, że to mówisz - odparowała. - Jeśli ktoś tu jest wyspą, to właśnie ty. Po-
stawiłeś sprawę jasno od samego początku. Nie ma trwałych związków dla wielkiego
Morgana Wrighta, ale jeśli ktoś ośmiela się twierdzić to samo odnośnie do siebie, nagle
jest w błędzie.
- Dopóki ciebie nie poznałem - odparł ze spokojem - byłem emocjonalnie dziec-
kiem. Potem się to zmieniło. Nie od razu, przyznaję, ale wreszcie pojąłem, że nie sposób
układać uczuć i pragnień w osobnych przegródkach. Nie chcę mieć z tobą romansu. Ko-
cham cię i nie jest to przelotny kaprys. Kocham cię jako moją kobietę.
- Nieprawda. - Cofnęła się o krok i zachwiała lekko. - Sam mówiłeś, że czujesz do
mnie pociąg fizyczny. To twoje własne słowa.
- Nie zaprzeczam. - Studiował jej twarz przez dłuższą chwilę. - Ale to tylko część
moich uczuć.
- Nie. - Poczuła przypływ paniki. Dłużej nie mogła udawać, a przecież do tej pory
udawała, oszukiwała samą siebie. Instynktownie wiedziała, że Morgan nie stosuje żad-
nych gierek. Pragnęła wierzyć w jego szczerość, odrzucić wątpliwości i lęk, ufać, że jest
on tak solidny i prawdziwy, jak pusty i kłamliwy był Piers, ale wymagało to od niej zbyt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl