[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po chwili dostrzegł domek dla lalek Wendy i zajrzał do środka, żeby zoba-
czyć, czy ktoś tam mieszka. Przy ścianie było biurko i Piotr stanął za nim. Jego
ręce przywarły do gładkich gałek szuflad; zaczął poruszać nimi delikatnie, zasta-
nawiając się, co może być w środku.
W końcu znalazł okno zamknięte teraz o zmroku, z zaciągniętymi zasłonami.
Stanął na progu, wyciągnął niepewnie ręce, odsunął zasłony, przekręcił klamkę
i otworzył okno. Grube płatki śniegu spadły mu na nos i usta. Dotknął ich ję-
zykiem. Ostrożnie wszedł na maleńki balkonik, zbliżył się do żelaznej poręczy
i rozejrzał się; najpierw do góry, na niebo usiane białymi cętkami, a potem w dół,
na ulice i dachy domów. Poczuł, że ziemia zaczyna wirować i chwycił się moc-
no poręczy. Zamknął oczy, żeby odpędzić nieprzyjemne uczucie i cofnął się do
środka.
Popchnięta wiatrem firanka musnęła jego policzek i ponownie otworzył oczy.
Na firance wyszyte były jakieś sceny, utkane w różne wzory sąsiadujące ze sobą
niczym obrazy wiszące na ścianie. Przytrzymał zasłonę ręką i pochylił się nad nią.
Dostrzegł tam jakiegoś chłopca lecącego przez rozgwieżdżone niebo, potem
tego samego chłopca z rękami na biodrach i przekrzywioną na bok głową, jakby
udawał koguta, i znów chłopca walczącego z kapitanem piratów, który zamiast
ręki miał hak.
Piotruś Pan.
Nagle w drzwiach pojawiła się Moira i zapaliła światło.
Piotrze, dzwoni Brad. Mówi, że to bardzo pilne.
Piotr odwrócił się gwałtownie i wybiegł z pokoju.
W pokoju było znów pusto i cicho, ale zostały otwarte okna; wiatr dmuch-
nął nagle rozsuwając zasłony. Przez chmury na chwilę przecisnęło się światło
księżyca i zalało pokój. Miało dziwny, tajemniczy kolor i rzucało cienie, falujące
i opalizujące niczym duchy.
Zwiatło powędrowało po podłodze i zatrzymało się na lustrach zdobiących
drzwi starej, masywnej szafy, która mogła w sobie kryć marzenia lub koszmary.
29
* * *
Piotr popędził korytarzem spodziewając się najgorszego. Wziął ze sobą w po-
dróż na wszelki wypadek swój przenośny telefon, bo przecież angielskim po pro-
stu nie można dowierzać.
Po drodze minął Wendy, która zakręciła się w koło jak dziewczynka rzucając
mu:
Podoba ci się moja suknia, Piotrusiu?
Piotr zdawkowo kiwnął głową i przeszedł koło niej nie zwalniając kroku.
Wpadł do pokoju gościnnego, gdzie umieszczeni zostali razem z Moirą, i chwycił
telefon leżący na łóżku.
Tak? Brad? Co to znaczy, raport Sierra Club? Myślałem, że to już załatwio-
ne? Co? Sowa błękitna? cały poczerwieniał. Jeśli to gatunek zagrożony, to
widać należało mu się to!
W pokoju zjawili się Maggie i Jack. Przeszli obok ojca i zniknęli za łóżkiem.
Po chwili wyjrzała stamtąd Maggie krzycząc ze śmiechem:
Tato, ratuj mnie, ratuj!
Zza łóżka dobiegały potworne ryki Jacka. Piotr nie zwracał na nich uwagi,
zatykając sobie ucho palcem.
Od początku świata ewolucja miała swoje ofiary! warknął. Czy ktoś
żałuje dinozaurów?
Ja! krzyknął Jack i zaryczał groznie.
Piotr zakręcił się w koło.
Do diabła, Jack, bądz dorosły! Odejdz, Maggie! Moiro! wrócił do roz-
mowy. Ma trzydzieści centymetrów i potrzebuje obszaru lęgowego o promieniu
stu kilometrów? Dlaczego po prostu ktoś od razu nie strzeli mi w głowę?
Maggie obiegła dookoła łóżko, wrzeszcząc w zachwycie i zaczęła się wspinać
na plecy ojca. Za nią pędził Jack rycząc i machając rękami.
Zamknijcie się wszyscy! huknął Piotr, strząsając ich z siebie. Po-
wiedziałem, zamknijcie się wszyscy choć na tę jedną przeklętą chwilę! Moiro, na
miły Bóg, zabierz ich stąd. To najważniejszy telefon w moim życiu!
Moira w końcu pojawiła się, wzięła łagodnie, ale stanowczo dzieci za ręce,
przywołała Nanę i wyprowadziła wszystkich na korytarz. Stała tam Babcia Wendy
rozkładając ręce, żeby objąć dzieci, a jej jasne oczy wpatrywały się w Piotra.
A wiecie, że kiedy wasz ojciec był mały, stawaliśmy często przy oknie
i zdmuchiwaliśmy gwiazdy.
Akurat prychnął Jack.
Kiedy Moira weszła znów do pokoju, Piotr już skończył rozmawiać i siedział
na łóżku z nieszczęśliwą miną. Wpatrywał się tępo w niewidoczny punkt.
Wszystko się wali przebiegł dłońmi po swojej brązowej czuprynie.
Nie powinienem był w ogóle wyjeżdżać.
30
Moira stała nie mówiąc ani słowa. Po chwili spojrzał na nią i napotkał jej
wzrok, w którym widać było złość i głęboki zawód. Moira ledwie powstrzymy-
wała się od płaczu. Patrzyli na siebie w milczeniu. Nagle Piotr wstał, ruszył w jej
stronę, ale rozmyślił się i zatrzymał. Wykonał rękami kilka próżnych gestów, sta-
rając się coś powiedzieć, ale nie zdołał. Potrząsnął głową.
Moira. . . przepraszam, ja po prostu, ja po prostu nie. . . nie udało mu się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]